W ostatnią niedzielę przeżyliśmy chwilę grozy. Kilka tysięcy ludzi zamilkło. Wstrzymało oddech. Tam, pod skocznią w Zakopanem i miliony przed telewizorami. Bezradny Małysz wleczony w śniegu mocą własnego lotu, skrępowany niewypinającymi się nartami.
Zawsze wiedzieliśmy, że to się może zdarzyć. Że na dobrą sprawę każdy skoczek, stojący tam na górze i z szybkością prawie stu kilometrów na godzinę zbliżający się do progu odbicia, może stać się głównym bohaterem tragedii. Współczesną wersją Ikara. Kto wie, czy polska fascynacja narciarskim skokami stąd się właśnie nie bierze, z tego ryzyka i wyzwania rzuconego losowi. To takie bliskie naszej narodowej duszy – pięknie zwyciężać, a jeżeli przegrywać, to tak dramatycznie, by świat wstrzymał oddech. Z mojej młodości pamiętam taki skok, który złamał karierę nadziei polskich skoków. Hryniewiecki do końca swojego krótkiego życia pozostał uwięziony na wózku inwalidzkim.
Prawo Murphy'ego - najbardziej popularne z jego praw - mówi, ze „jeżeli coś może się nie udać, nie uda się na pewno”. Skok może się nie udać i nie ma chyba nikogo z uprawiających ten sport, kto nie doświadczyłby prawdziwości tej zasady. Na szczęście coraz rzadziej z tragicznymi konsekwencjami. Nasz Adam podniósł się również dość szybko i chociaż z miejsca upadku zniesiony został na noszach, to już po paru minutach mogliśmy go oglądać w dobrej formie. Jest nadzieja, że powalczy w najbliższy weekend o kolejne punkty w ogólnej klasyfikacji.
Zabrakło Małysza w drugiej serii skoków, ale że natura (polska natura) nie znosi próżni, pojawił się Kamil Stoch. Wygrał w pięknym stylu i było w tym jego zwycięstwie coś symbolicznego. Jestem przekonany, że wielu z nas tak to czuło.
Wcześniej, przed tym pasjonującym serialem na Dużej Krokwi, mieliśmy w Sejmie debatę o tragedii smoleńskiej. Przygnębiającą debatę. Można było mieć złudzenia, że po upokarzającym nas Raporcie MAK-u i ujawnionych przez stronę polską stenogramach rozmów kontrolerów, przesadzających w sposób nie podlegający dyskusji o winie strony rosyjskiej, nastąpi pewne zbliżenie między opozycją i rządem w kwestii rozumienia przyczyn tragedii z 10. kwietnia. Dla tych, którzy nie są na bakier z logiką, jasne było od początku, że samoloty z taką załogą nie spadają. Nie mają prawa spadać! Bo żyjemy w czasach pokoju, w dobrych stosunkach z sąsiadami. Więc każdy szczegół lotu, każdy element przygotowania startu oraz lądowania powinien być dopracowany perfekcyjnie. Dlaczego więc to, co płynie z zasady Murphy'ego, że „jeżeli katastrofa nie może się zdarzyć, nie zdarzy się na pewno”, okazało się w tym konkretnym przypadku nieprawdziwe? Zawiedli ludzie? Brakło poczucia odpowiedzialności? A może w grę wchodzi zła wola lub coś jeszcze gorszego? Do wszystkich nas dociera, że niczego nie możemy wykluczyć. Tę świadomość pogłębia fakt, że na liście pasażerów był także Jarosław Kaczyński. I że szczęśliwie ocalał. Przeraża, jak niektórym dziś bardzo się trudno z tym pogodzić! Jeszcze bardziej przeraża, że niektórzy z tych niektórych potrafili swe niskie uczucia werbalizować. Czy można w takiej sytuacji o katastrofie pod Smoleńskiem myśleć jak o katastrofie?
Kto miał jakieś resztki złudzeń, to się ich pozbył. Nie mamy wątpliwości, że Premier za dużo zainwestował w „ocieplenie stosunków z Rosją” i w zaufanie do Putina, by teraz się z tego wycofać. W swoich wystąpieniach dość niewybrednie zaatakował opozycję, mówiąc coś o trosce w dążeniu do prawdy przy jednoczesnym zachowaniu pokoju. Nie wyjaśnił, jaki ma plan działania, gdyby się okazało, że prawda może poważnie naruszać pokój. A że już narusza, to widzieliśmy przez ostatnie 9 dni, gdy nasze tiry nie mogły opuścić Rosji z jakichś dotąd nieistotnych, a nagle ważnych powodów. Niektóre polskie firmy poniosły ogromne straty, niektóre są na granicy bankructwa.
Przed chwilą u R. Ziemkiewicza w TVP INFO gościł prof. Marciniak, ekspert komisji do trudnych spraw polsko-rosyjskich. Mówił o błędzie powierzenia śledztwa MAK-owi, bo jest to instytucja bez znaczenia, jej po prostu nie ma. A pojednanie z Rosją nazwał kiczem.
Społeczeństwo też traci cierpliwość – wie o tym każdy, kto rozmawia z ludźmi i nie ucieka w wirtualną rzeczywistość. Zmianę nastrojów odnotowują sondaże. Prawda stoi u drzwi.
Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka