Przetoczyła się w ostatnich dniach szeroka - i nie pierwsza od paru lat - dyskusja o wiarygodności sondaży polskich pracowni i instytutów. Pojawiły się w mediach wnikliwe analizy przyczyn takiej oto sytuacji, że wyniki przeprowadzonych badań opinii publicznej, zwłaszcza przed jakimiś poważnymi wyborami, niewiele mają na ogół wspólnego z rzeczywistymi decyzjami wyborców.
Ujawniło się to z całą mocą 20 czerwca. Szczególnie mocno skrytykowano telefoniczną metodę sondażową, uznając ją za wyjątkowo niewiarygodną. Słyszałem jak niektóre ośrodki zarzekały się, że z tej metody korzystać już nie będą.
A jednak stało się! Sondaż telefoniczny powrócił! Zamówiła go właśnie w GfK Polonia i opublikowała w sobotę Rzeczpospolita. Wyniki są takie, jakie być powinny. Komorowski ma 53% i wyprzedza o 11% Kaczyńskiego.
O tym, że sondaże mają znaczny wpływ na kształtowanie postaw wyborców, nie trzeba dziś nikogo przekonywać. Oczywiście, nie mają wpływu decydującego, ale tam, gdzie zwycięstwo może się rozstrzygnąć paroma procentami, odgrywają rolę przysłowiowego języczka u wagi. Mogą doskonale sterować nastrojami społecznymi, tworzyć atmosferę lęku lub wstydu, zachęcać lub zniechęcać do udziału w wyborach.
Doświadczyłem tego w sposób dość przykry na własnym przykładzie. W 2002 roku, a także w 2006 kandydowałem na prezydenta Gliwic w bezpośrednich wyborach. Szanse na zwycięstwo miałem niewielkie, z różnych zresztą względów, które w tej chwili są mniej istotne, niemniej jednak przekonany byłem zawsze o dobrym wyniku, o miejscu na tzw. podium. Do kampanii jednak umiejętnie włączyły się dwukrotnie sondażownie. W 2002 r. wśród 11 kandydatów przewidziano dla mnie 6 miejsce z 1,5 % poparciem. Kandydował aktualny prezydent miasta, o wybór zabiegał też b. prezydent oraz A. Potocki, popularny wtedy polityk UW. Konkurencja była mocna, a wyniki sondażu opublikowano 5 dni przed niedzielą wyborczą. Wiedziałem, że są nieprawdziwe i że zniechęcą moich wyborców. Tak się też stało - możliwości prawie wszystkich kandydatów pracownia badawcza oceniła dobrze, w granicach błędu statystycznego, a tym „prawie” byłem tylko ja. Uzyskałem jednak 6-krotnie lepszy wynik, znalazłem się na 3 miejscu.
Jeszcze gorzej było 4 lata później. Znów sondaż 5 dni przed wyborami w miejscowej prasie i znów przewidywania co do innych wyjątkowo trafne, jedynie ja ponownie okazałem się nieobliczalny – uzyskałem dwukrotnie więcej głosów ( 27%) i zająłem 2 miejsce. Ale trochę brakło, by przejść do II tury. Ilu moich wyborców po tym sondażu zrezygnowało z głosowania, tego już żadna pracownia nie zbadała i tego się nigdy nie dowiem. Natomiast wiem, że frekwencja była wyjątkowa niska (34%) i pamiętam też swoje rozgoryczenie po komentarzach prasowych, oceniających sondaż w stylu: „Gliwice już wybrały”. Bo wtedy zrozumiałem, że mnie wyeliminowano z gry niezbyt demokratycznie.
Podobnie jest w obecnej kampanii na urząd Prezydenta RP. Sondaż taki, jak wspomniany na początku, niewiarygodny, bo telefoniczny, tworzy atmosferę klęski. Naszych wyborców to nie zrazi, ale tych, o których walczymy, niezdecydowanych…? Mam tylko nadzieję, że oni, po blamażu większości badań opinii społecznej w I turze, podejdą i do obecnych z należytą rezerwą. I ta nadzieja jest moim problemem, a może moją naiwnością, ale dla Polski bardziej istotnym problemem jest przyzwoitość niektórych pracowni badawczych. I tu mam nazieję niewielką. Niestety!
Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka