Kiedyś Michaił Zoszczenko musiał napisać panegiryk na cześć Lenina. Bo każdy wówczas musiał. I napisał „Opowiadania o Leninie”. A że był utalentowanym prześmiewcą, to mu wyszła spod pióra cięta, bezlitosna satyra. Bo Zoszczenko nie umiał inaczej. Rosjanie ją jakoś zaakceptowali, bo z poczuciem humoru u nich, zwłaszcza w tamtych czasach, nie było najlepiej, ale polskie wydanie poszło szybko na przemiał, a tłumacz, należy się domyślać, musiał mieć spore nieprzyjemności.
Przypomniała mi się ta historia, gdy czytałem, z pewnym opóźnieniem, tekst T. Wołka w poniedziałkowej Rzepie. Wołek może nie musiał, choć nie jest to takie pewne, ale w każdym razie napisał tekst, który miał Prezesa Prawa i Sprawiedliwości krytycznie unicestwić. Zdemonizować w każdym wymiarze. A spłodził mu się pean, a co najmniej panegiryk. Ku mojemu, gdzieś od połowy artykułu, zdumieniu, przechodzącemu z każdym kolejnym akapitem w zachwyt.
Bo też uznanie dla wielkości Jarosława Kaczyńskiego wyrażone przez jednego z najzagorzalszych przeciwników musi „zachwycać i przewiercać”. A Tomasz Wołek po prostu Jarosława Kaczyńskiego podziwia. Bezgranicznie i nieuleczalnie. Tak mocno, że aż go nienawidzi. I powstał tekst zrodzony, jak to często w literaturze bywa, ze sprzecznych uczuć, o wysokiej dynamice wewnętrznej, z wyraźną jednak fascynacją osobą bohatera.
Jarosław Kaczyński dokonał rzeczy niebywałych, zdaniem Wołka, przy których ugryziony Żubr Rymkiewicza jest igraszką. Wylicza: „…głębokim cięciem przeżyna niemal wszystkie dziedziny życia: od kategorii etycznych poprzez estetykę i kulturę, aż po najszerszą sferę cywilizacyjną. Polityka w gruncie rzeczy stoi na końcu tego rejestru, stanowiąc zaledwie jego dopełnienie.”
Pan Jarosław jest wszechmocny, „gdyby chciał, momentalnie uśmierzyłby wrogie nastroje.” A „jednym słowem, jednym gestem mógłby (…) zmienić klimat społeczny, nadać nowy ton.”
Tak pisano w podręcznikach historii tylko o największych! T. Wołek to wie i przeczuwa, że takiego będziemy mieć Prezydenta – człowieka, który zmienia rzeczywistość.
Co prawda, nie szczędzi też krytyk. Używa ich jednak z pełną świadomością autokompromitacji. Bo gdy pisze: „Ta rana nie może się zabliźnić, ponieważ jest na nowo ciągle rozdrapywana. ( przez J.Kaczyńskiego oczywiście – ja ) Jątrzy się i ropieje…” to nie może nie wiedzieć, że przywołuje tym samym moralny imperatyw Żeromskiego, wykrzyczany do narodu 100 lat temu: „Trzeba rozdrapywać nasze narodowe rany, żeby się nie zabliźniły błoną podłości”. I stawia w ten sposób swoje własne słowa w ironiczny cudzysłów.
Jeszcze rozwodzi się Wołek o najcięższym grzechu J. Kaczyńskiego, o „doprowadzeniu do fatalnego podziału w społeczeństwie”. No, ale my wiemy, że on, salonowy inteligent, sam w to nie wierzy, tylko wykonuje rytualną wyliczankę. Nie wierzy, bo wie, że takie zarzuty wyrzuciłyby poza nawias naszej historii literatury niemal wszystkich największych. Od Reja ( „Ksiądz Pana wini, Pan Księdza, a nam prostym zewsząd nędza” ), do Różewicza ( <Szukam nauczyciela i mistrza, niech oddzieli światło od ciemności” ), nie zapominając o jakichś tam Mickiewiczach i Słowackich z ich lawą plugawą, czerepem rubasznym i koszulą Dejaniry.
Tak więc, panie Tomaszu, po takim tekście trzeba zrobić krok dalej. Bo stoi Pan, jakby to powiedziała Pani Poseł, w rozkroku.
Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka