Dzisiaj w Sejmie odbyła się debata na temat powodzi. Sytuację oceniał rząd, oceniali też przedstawiciele Klubów. Rząd, jak to rząd, prezentował swoją rzeczywistość. Nawet w wypowiedzi jednego z wyższych rangą urzędników usłyszałem stwierdzenie, że w walce z powodzią odnieśliśmy zwycięstwo. Teraz wieczorem widzę i słyszę w TV, że przed nami są jeszcze bardzo dramatyczne sytuacje.
Znakomicie wyważone wystąpienie miał Jarosław Kaczyński. Kilkakrotnie pojawiło się słowo „solidarność” w różnych odmianach i przypomnienie w tym kontekście, że wszyscy jesteśmy Polakami i dobro Polski nas łączy. Celnie oceniali sytuację J. Polaczek i L. Dorn.
Szeregowym posłom Marszałek Niesiołowski pozwolił łaskawie na jednominutowe zadanie pytania z uzasadnieniem. Wszyscy mieliśmy z tym kłopoty, dla wielu minuta trwała od 120 do 300 sekund. Ja zdyscyplinowałem się do 80, ale też poczucie niedosytu kazało mi niewypowiedziane refleksje „wyrzucić” z siebie w poselskim Oświadczeniu. A że działo się to w ostatnich minutach obrad sejmowych, więc – jak się wszyscy domyślają –mówiłem do prawie pustej sali. I znów pozostał niedosyt – wrzucam więc na salon w miarę wiernie odtworzony tekst, może ktoś przeczyta.
„W ostatnich kilkunastu dniach spadał nam z góry deszcz. Taki zwyczajny, typowy dla naszego wiosennego klimatu. Żadna anomalia. A jednak dla połowy kraju dramat. Bo wcześniej była zima, był śnieg, dużo śniegu i nasycona ziemia przestała być naturalnym zbiornikiem retencyjnym – wody nie przyjmowała. Więc strumyki zmieniały się w rwące potoki, potoki w rzeki, a rzeki w rozlewiska i małe jeziora. Widziałem to już w poniedziałek, 17. maja i w następny dzień, gdy niepokój pognał mnie w tzw. teren. Z okien samochodu wyglądało to malowniczo, ale nikomu jakoś nie było do zachwytu. Przy mostach gromadki ludzi, obserwujących podnoszący się poziom wody, tu i ówdzie wozy strażackie, pracowały pompy, układano worki z piaskiem. Każdy czuł, ze można się spodziewać wszystkiego. Groza mieszała się z nadzieją. Powódź rzeczywiście rozlała się na prawie cały kraj.
Za parę tygodni będziemy liczyć straty. W Sejmie z pewnością znajdziemy jakieś kwoty na pomoc poszkodowanym i naprawę szkód. I znowu wszystko rozejdzie się po kościach - aż do następnej dramatycznej wiosny czy jesieni, za kilka albo kilkanaście lat. Nie można jednak wykluczyć, że nie stanie się to wcześniej. Natura jest nieprzewidywalna i co jakiś czas uczy nas pokory.
Wróciłem wtedy z objazdu po powiecie gliwickim i widzę, jak w okienku telewizyjnym premier Tusk w rozmowie z mieszkańcami Bielska-Białej wyznaje, że nawet, gdyby przeznaczyć miliardy złotych na realizację programu przeciwpowodziowego, to i tak z wodnym żywiołem się nie wygra. To prawda, przytakują ludzie , ale od razu dodają, że na pewno straty byłyby dużo mniejsze.
To prawda. Mamy jednak demokrację i kolejne rządy zmieniają się co cztery, czasem co dwa lata. Programu ochrony przeciwpowodziowej nie da się w tak krótkim czasie zrealizować. Podobnie jak w czteroletniej perspektywie jednego rządu nie da się rozwiązać problemu budowy autostrad i dróg ekspresowych, rozwoju cywilizacyjnego wsi, zwiększenia przedsiębiorczości, zmniejszenia bezrobocia, bezpieczeństwa energetycznego kraju czy, przede wszystkim, kompleksowego zreformowania służby zdrowia. Te problemy wymagają działań perspektywicznych i konsekwentnych. Tymczasem po 2 – 4 latach przychodzą inni i zaczynają od rozmontowywania pomysłów poprzedników. Tym razem wiemy, że rozmontowano projekty śp. Grażyny Gęsickiej na inwestycje przeciwpowodziowe, przygotowane jeszcze w 2007 roku. Gdyby nie to, straty dziś z pewnością byłyby znacznie mniejsze. No cóż, taki urok demokracji! Ponury urok.
Pomimo tego pozostaje demokracja najlepszym, choć tak niedoskonałym, systemem ustrojowym. Dlatego nie ma innego wyjścia i trzeba ją doskonalić. Szczególnie w naszym polskim wydaniu, po doświadczeniach trwającej już 20 lat transformacji ustrojowej. Wydaje się, że potrzebne są pewne zmiany w ustawie zasadniczej. Niektórzy mówią nawet o potrzebie nowej Konstytucji. Ale to kwestia paru lat, projektu konstytucji się na kolanie nie napisze.
Tymczasem mamy w kraju sytuację szczególną. Po tragedii smoleńskiej pojawiła się szansa na budowanie wspólnoty. Solidarnej wspólnoty. Takiej, która nie chce pijaru, nie chce pozornych działań, chce autentyczności w polityce – chce zwyczajnie prawdy. I właśnie teraz, po tych tragediach, które nas w ostatnich tygodniach dotknęły, otworzyła się przestrzeń do debaty publicznej. Mimo różnic, mimo urazów, mimo czasem złych słów. Dziś trzeba być ponad to. Bo zostaliśmy jako naród po raz któryś w naszej najnowszej historii upokorzeni. I wszyscy to czujemy, chociaż nie bardzo chcemy o tym mówić.
Do tej wspólnej debaty namawia Jarosław Kaczyński. W ostatnim wywiadzie mówi wprost: „Myślę, że każdy z nas chce uczciwego państwa, stawiającego na pierwszym miejscu dobro jego obywateli. Polski, z której będziemy dumni. Bo łączy nas Polska, a Polska jest najważniejsza.”
Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka