Dzisiaj przez krótką chwilę – kilkanaście minut – pełniłem wartę przy trumnach Marii i Lecha Kaczyńskich. To, być może, była najważniejsza chwila w moim życiu. Z trudem ukrywałem wzruszenie.
Przede mną w milczeniu przesuwali się ludzie. Wszyscy ze znakiem krzyża, wielu przyklękało, niektórzy szeptali słowa modlitwy.
Czasem ktoś zaszlochał, ktoś inny zasłabł (z rozpaczy, ze wzruszenia), jeszcze ktoś na dłużej się zamyślił, delikatnie przywołany do rzeczywistości przez porządkowych.
Przede mną przechodzili Polacy - młodzi i starzy, dzieci i dorośli, zdrowi i chromi. Przechodzili w skupieniu, nabożnie, dostojnie.
Zobaczyłem Polskę. Tę prawdziwą. Znam tę Polskę. To nie Polska salonów Wojewódzkiego, Majewskiego i wirtualnych obrazków telewizyjnych.
Tę Polskę kochał Lech Kaczyński, Prezydent Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Na tę Polskę był chory.
Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka