Aleksander Chłopek
Aleksander Chłopek
Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
582
BLOG

W strugach deszczu - z pokorą

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Olimpiady Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

                                                                                     

  "Sport stanowi wieczny zaczątek klasycznego kształtu życia:                                                                                                                            zmusza do  odkrywania własnych możliwości i uczy je szanować.                                                                                                                  Podporządkowuje życie dyscyplinie."                                                                                                                                                                                                                     Krzysztof Tyszka-Dobrowolski  "Żuawi nicości"                                                                         

W dniach 22. i 23. sierpnia 2020 roku odbyły się w Lublinie jubileuszowe 30. Mistrzostwa Polski Masters w Lekkiej Atletyce. Zgromadziły największą w historii tych zawodów ilość uczestników, prawie pół tysiąca. Duch sportu zwyciężył, okazał się silniejszy od pandemicznych lęków. Z oczywistym zachowaniem wszelkich środków ostrożności - wszyscy przeżyli, nikt nie zachorował. Szczególne należą się wyrazy uznania organizatorom, zwłaszcza wobec - na szczęście nielicznych dziś - faktów zamykania stadionów i obiektów sportowych w niektórych polskich miejscowościach.

Parę tygodni temu pofolgowałem sobie trochę w marzeniach, widząc siebie, skaczącego o tyczce na wysokościach sięgających rekordu Polski (w kategorii 70+, oczywiście):

https://www.salon24.pl/u/1312eksa46/1065347,skaczacy-pod-sliwa

Rzeczywistość osadziła mnie w wymiarach bardziej realnych, ucząc (który to już raz?!) pokory. Zaliczyłem, co prawda, bez problemów trzy kolejne próby na 1.70, 1.80 i 1.90, z każdym skokiem sprawniej technicznie, więc widziałem już siebie fruwającego na wymarzonych wysokościach. Tymczasem, gdy poprzeczkę ustawiono na  dwóch metrach stało się to, czego obawialiśmy się tej niedzieli wszyscy - znów zaczęło padać!  Deszcz dokuczał nam od rana, dezorganizował zawody, podziurawił czasowy harmonogram konkurencji, niektóre opóźnił, inne przyspieszył. My, tyczkarze bardziej zaawansowani wiekiem (powyżej 65 lat) rozpoczęliśmy rywalizację z godzinnym opóźnieniem, gdy ulewa przeszła w  lekką mżawkę. Ale kończyliśmy już w rzęsistym deszczu. Ręce ślizgały się po mokrej tyczce, oczy z trudem i w ostatniej chwili dostrzegały rynienkę, w której trzeba było zabić końcówkę tyczki. Moi koledzy poradzili sobie w tej niesprzyjającej sytuacji lepiej - podziwiałem i nie mam wątpliwości, że w normalnych warunkach będzie ich stać na wiele więcej. Co do siebie, takiej pewności już nie mam. Deszcz odsłonił wszystkie techniczne mankamenty nowicjusza - przede mną żmudna praca, zdyscyplinowane treningi.

W tym tkwi siła i wartość sportu. Miał rację Paul Valery, największy francuski poeta pierwszej połowy XX wieku i jednocześnie wielki moralny autorytet, gdy ponad 100 lat temu, w czasach przywracania Europie olimpijskich tradycji starożytnej Grecji, pisał: "Ze wszystkich zjawisk nowoczesności jeden tylko sport zasługuje na szacunek. Nie chodzi o ćwiczenia, które narzuca moda, o widowiska, które emocjonują społeczeństwa; sport to lekcja rygoru. Każdy sport, traktowany poważnie (podkreślenie moje), wymaga przezwyciężania słabości, surowości wobec siebie, wyrzeczeń i żelaznej dyscypliny" (s.220 - "Żuawi nicości").

W pewnym wieku, a dokładniej: w bardzo dojrzałym już wieku, sport jest traktowany szczególnie poważnie. Nie ma w nim miejsca na blichtr, sławę, pieniądze i widowiska. Jest przede wszystkim przezwyciężaniem słabości. Jest hołdem, który składamy tym, co nas wychowali w świętym przekonaniu, że "dyscyplina porządkuje życie". 

Skok o tyczce to wyjątkowo trudna technicznie dyscyplina, a ja okazałem się dyletantem w najbardziej podstawowych sprawach. Nie wiedziałem na przykład o tym, że odległość dołka (w którym osadza się tyczkę) od poprzeczki reguluje się na życzenie każdego zawodnika w granicach 20-80 cm. Sądziłem, że to tyczkarz dostosowuje się do odległości stałej i niezmiennej, a nie odwrotnie. Więc i w tym się pogubiłem. Poprosiłem o 40 cm., potem zmieniłem na 30,  wszystko było nie tak, coś mi nie pasowało. W moim ogródku wykopałem sobie dołek "na oko", intuicyjnie oceniając (nie w centymetrach) jego właściwe położenie. Po powrocie zmierzyłem - leżał i leży dalej 50 cm od pionowego rzutu poprzeczki - i to jest najlepiej dopasowana do mojej wagi, wzrostu i techniki odległość. Niezwykle ważna wiedza na najbliższe i dalsze zawody.

Przyjechałem do Lublina parę dni wcześniej i umożliwiono mi dwa dni przed Mistrzostwami przeprowadzić trening na prawdziwej skoczni. Pierwszy raz w życiu zmierzyłem się z zupełnie odmiennymi warunkami niż te, urządzone domowym sposobem. Ponad godzinę ćwiczyłem różne warianty rozbiegu,  właściwą jego odległość, której nie mam u siebie, ale przede wszystkim oswajałem się z lękiem. Ze zwyczajnym strachem - w warunkach stadionowych skok o tyczce nie jest już rekreacyjną zabawą w ogródku. Upadek, odpadnięcie od tyczki, co przecież debiutantowi w tej konkurencji zdarza się co chwila, w najlepszym przypadku może się skończyć bolesnym stłuczeniem. U siebie odpadałem na równą i miękką murawę, tutaj, na skoczni olimpijskiej, straszyła metalowa rynna, do której "nieudacznik" musiałby ześlizgnąć się z materaca i wpaść w... brrr - lepiej o tym nie myśleć. Po kilkunastu ostrożnych z początku, potem coraz odważniejszych skokach strach minął i wiedziałem, że mogę stanąć do konkursu.  Bez tego treningu cała moja eskapada z Wrocławia do Lublina, z kilkumetrową tyczką w samochodzie, wystającą znacznie z niedomkniętego bagażnika i powiewającą na końcu czerwoną kokardą, byłaby kompromitującym nieporozumieniem. A tak, mogłem konkurs zaliczyć, a nawet, mimo ostatniego miejsca, stanąć na podium. Ostateczna klasyfikacja: skok o tyczce M70+ 1 - Adam Herzog 2.10; 2 - Zygmunt Michalski - 2.00; 3 - Aleksander Chłopek - 1.90 

Tak, miejsce trzecie, choć jednocześnie ostatnie - bo ta ryzykowna konkurencja nie cieszy się popularnością wśród staruszków. Bywały zawody, mitingi i mistrzostwa, na których w kategoriach powyżej 70 + startował jedynie Edward Korolko. To mistrz i wzór dla każdego tyczkarza - również w Lublinie  pan Edward, choć parę miesięcy przed osiemdziesiątką, z lekkością "połykał" ponad dwumetrowe wysokości. Chętnych do skakania o tyczce prawie nie ma, gdy tymczasem w innych dyscyplinach (w kuli, dysku, oszczepie) konkuruje ze sobą nawet ponad 30. zawodników - piszę wciąż o tych, którzy ukończyli 70. lat.  Skok  wzwyż, również technicznie trudny, ma także w tym przedziale wiekowym niewielu amatorów, ale jednak niemal trzykrotnie więcej niż u tyczkarzy. Tam mistrzem w kategorii 75+ jest Czesław Okoński i dzielnie z nim konkurujący Fryderyk Bryniak oraz Jerzy Tokarski. W mojej  kategorii 70+  mogłem podziwiać niezwykłą lekkość skoków Marka Mielcarka, atakującego (jeszcze tym razem bez powodzenia), rekord Polski na wysokości 145 cm. Sam pokonałem zaledwie 113 cm - prawie dwuletni brak treningu nie mógł skończyć się inaczej. Wiem jednak, że powrót do regularnych ćwiczeń pozwoli mi zbliżyć się do wysokości 130 cm, ale tylko zbliżyć, niekoniecznie przeskoczyć. Nie widzę tego optymistycznie zwłaszcza w sytuacji, gdy od paru miesięcy lekkoatletyczny stadion we Wrocławiu jest dla mieszkańców niedostępny. 

Nie wstydzę się wyznać, że byłem w tamtą niedzielę najbardziej chyba szczęśliwym uczestnikiem Mistrzostw, a i do dziś nie opuszcza mnie satysfakcja - najsilniejsza przecież motywacja do dalszych ćwiczeń i wyrzeczeń. Szkoda tylko, że nie było możliwości sfilmować moich skoków, ponieważ deszcz wszystkich zapędził pod liczne na stadionie zadaszenia. Nawet kamera telewizyjna gdzieś w tym czasie przepadła. Dla trenującego samotnie, bez trenera, taki filmowy materiał byłby bezcenny.

Na każdych zawodach, mitingach i mistrzostwach mastersów (weteranów) imponuje i wzrusza serdeczna atmosfera rywalizacji i wzajemnej życzliwości. Jest tak, jak o tym pisze autor esejów "Żuawi nicości": "Prostota i naturalność, potrzeba rygoru tworzą osobną rodzinę duchową, która żyje sportem. Każdy, kto trenował, zna ten spokój, charakterystyczne skupienie na twarzach mądrych sportowców." 

Tak już jest, że zawsze w każdą podróż zabieram kilka świeżych pozycji wydawniczych. Tym razem w  bagażniku - oprócz tyczki - znalazła się też  ostatnia nowość: "Żuawi nicości", eseje młodego Tyszki-Dobrowolskiego. Dni, które spędziłem w tym pięknym i historycznym mieście wypełniły mi się ponad miarę trojaką aktywnością: wielogodzinne spacery po Starówce, zajęcia sportowe i intelektualna przygoda z niezwykłą lekturą. Jakbym w wehikule czasu przeniósł się w sam środek życia, rozkwitu i zmierzchu naszej łacińskiej cywilizacji. Bo "Żuawi nicości" to podróż do źródeł tej cywilizacji, to pytania o wartość tradycji i stan naszej współczesności. Częścią tej tradycji  i współczesności jest pamiętający  średniowiecze Lublin, istotną również jej treścią jest kultura fizyczna. Jakże inaczej, głębiej i autentyczniej docierały do mnie czytane przy mrożonej kawie, na Placu Unii Lubelskiej, refleksje: "Sport uczy z męstwem mierzyć się ze światem, siłować się z nim i szanować rozstrzygnięcia. Zwycięstwo należy do tego, kto rzuci najdalej dyskiem, najszybciej dobiegnie do mety (...). Sport to świat, w którym nie ma niekończących się demokratycznych dyskusji. To moralność polegająca na poznawaniu własnych granic, badaniu swojej wytrzymałości; ćwicząc, dowiaduję się, co mogę, a czego nie. " (s.89) A nieco wcześniej: "Sport to medytacja nad wojną, to wprowadzenie do życia heroicznego. Hierarchia jest tu naturalna, wyższość jest czysta. Nie ma tu miejsca na fałszywą siłę, na oszustwo, na pretensje bez pokrycia. Nikt nie udaje, bo wszyscy wiedzą, kim są, miara jest jedna i obiektywna." (s.88)

"Dla młodych ludzi, którzy nie poznali wojny, którzy o wzniosłości wiedzą może z lektur, z niejasnych przeczuć, sport pozostaje ostoją." (s. 91) Dla młodych na pewno, ale dla nas, weteranów, dumnie nazwanych ostatnio mastersami, sport w sposób szczególny stanowi ostoję, oazę (a może już rezerwat?) traconej z roku na rok dawnej rzeczywistości, choć przecież nie tak znów odległej. Tej rzeczywistości, w której "wszyscy wiedzą, kim są, miara jest jedna i obiektywna". Są dwie płcie: mężczyźni i kobiety; są zawsze te same kategorie: juniorzy, seniorzy i weterani (mastersi). Prawda rodzi piękno, piękno w sposób naturalny odsłania dobro - "wszystkie te wartości powinniśmy przenieść w sferę ducha. (...) bo sport, który rozwija tylko jedną część ciała kosztem reszty, to zły sport, sport deformujący." (s.220)

W zbiorze tekstów o sporcie "Les Olympiques" de Montherlant "porównuje wybiegającą na murawę drużynę do oddziału, który zdobywa kawałek ziemi: jest obrona, jest atak, strzały na bramkę. Sport i wojna pozostają ze sobą w ścisłym związku. Juliusz Flawiusz, historyk z czasów Cesarstwa, twierdził, że pokój był dla Rzymian medytacją. "Meditari" znaczy ćwiczyć. Sport to medytacja nad wojną, to wprowadzenie do życia heroicznego. Sport to nadal, napisze de Montherlant, "wojna, z której usunięto okropieństwa, zostawiając to, co dobre i surowe."(s. 88)

Więcej sportu - mniej wojny, chciałoby się wierzyć. Coś w tym wydaje się być na rzeczy. Gdzieś w pobliżu pojawia się greckie słowo katharsis. Ale to temat dla historyków, psychologów... Tutaj tylko nadmieniam, bo nigdy nie dość refleksji.

Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Sport