Strona wykorzystuje pliki cookies.
Informujemy, że stosujemy pliki cookies - w celach statycznych, reklamowych oraz przystosowania serwisu do indywidualnych potrzeb użytkowników. Są one zapisywane w Państwa urządzeniu końcowym. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki internetowej. Więcej informacji na ten temat.
W 1988 - 1990 wojsko i wszystkie służby PRL były w pełnej gotowości, jako jedyne były dobrze zaopatrzone we wszystko co potrzebne i niezwykle lojalne wobec władz. Milicja, SB i WSI jeszcze za rządów Mazowieckiego słały do gen. Kiszczaka w najlepsze tajne i poufne raporty o poczynaniach ... opozycji, która rzekomo przejęła władzę. Członkowie tych służb myśleli, że to wszystko "podpucha", by tzw. demokratyczna opozycja się ujawniła i można było ją bez większego trudu wyłapać.
Członkowie tych służb byli naprawdę w posiadaniu ogromnej ilości informacji. Nie dopuszczono ich tylko do jednej informacji, tej najważniejszej:
PRL - podobnie jak inne kraje obozu budującego socjalizm i walczącego (do ostatniego kamienia) o pokój - jest / są bankrutem.
To wszystko było wiadome od 1962 roku, gdy amerykański urząd statystyczny ogłosił, że zatrudnienie w usługach jest większe od zatrudnienia w przemyśle. Upadła ideologiczna podstawa dyktatury proletariatu jako rządów w imieniu wielkoprzemysłowej klasy robotniczej. Oczywiście USA było wtedy absolutnym hegemonem gospodarczym świata. Na podobne wyniki w innych krajach "Wolnego Świata" jak się wtedy mówiło, trzeba było poczekać kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Socjalizm, każdy socjalizm ma haniebny upadek w swoich ideologicznych genach.
Dodam, że usługowcy "nienawiść do socjalizmu wypijają z mlekiem matki". Dlatego bolszewicki rząd PiS w Nowym Ładzie przewidział, że za księżycowe pomysły sołtysa z Żoliborza to oni właśnie zapłacą.
Mam nadzieję, że samozatrudnieni, drobni i średni przedsiębiorcy i nie tylko oni w porę zorientują się o co tutaj chodzi.
Kilka uwag :
1. Wszystkie "zrywy" w PRL-u były inspirowane i w pełni kontrolowane z przewidywanymi konsekwencjami.
2. PRL skończył się w 1980 r. - później to "równanie pola" przed tzw. transformacją.
3. Socjalizm to Pan dopiero pozna - gdy odejdzie obecna władza.
Zgoda co do pktów 1 i 2.
Ad. 3. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale wykluczyć niestety nie można. Przy czym ten socjalizm będzie bardziej ideologiczny niż ekonomiczny.
Sądzę, że nikt rozsądny i uczciwy nie może bronić tego, co w Polsce się wydarzyło w latach 90-tych. Skala złodziejstwa, destrukcji i zaimplementowanego odgórnie darwinizmu przekroczyła wszelkie pojęcie. Gdy krytykując kapitalizm odwołujemy się do tego właśnie obrazu, to dyskutujemy z jakąś skrajnością. Kapitalizm lat 90-tych był w swojej formie i założeniach kapitalizmem XIX-wiecznym. Trudno się spierać co do tego, że nie był to system optymalny ale też wyrósł z feudalizmu, który był jeszcze gorszy, bo nawet formalnie nie gwarantował równości praw. Generalnie należy pamiętać, że słowa kapitalizm i komunizm określają pewne skrajności. To trochę jakby pytać ludzi co by woleli - zostać wyrzuceni na środku oceanu, czy na środku pustyni. Potrzebujemy przecież dostępu do wody ale i kawałka lądu. Przeskoczyliśmy ze skrajności w skrajność. PRL zniszczył pojęcie dobra wspólnego. Sprawił, że pojęcie to stało się szyderstwem, bo cóż to za dobro wspólne, którego teoretycznie jestem współwłaścicielem ale którym w żadnym stopniu nie mogę rozporządzać, bo o wszystkim decyduje partia wsparta lufami sowieckich czołgów? Czołgi wyszły i wahadło odbiło w drugą stronę. Warto przy tym dodać, że Leszek Balcerowicz, który nam tą "ścieżkę zdrowia" zafundował, to też aparatczyk PZPR. Trudno się zatem dziwić, że zafundował nam kapitalizm w formie odpowiadającej temu, co opisywali w XIX wieku marksiści. Tylko taki feudalny kapitalizm z książek znał i w dodatku uważał, że to jest niezbędny etap na drodze rozwoju. Nasi "transformatorzy" dobrze przy tym rozumieli, że arcyważnym jest aby oni znaleźli się w tym przejściowym etapie na szczycie.
Dziś w całym rozwiniętym świecie mamy to, co nazywamy elegancko "gospodarką rynkową z elementami społecznymi". Gospodarka rynkowa jest tu jednak kluczem. To nie znaczy, że państwo nie może podejmować się różnych inwestycji. To znaczy jednak, że generalnie mamy mechanizm, w którym rynek oparty jest na podaży i popycie, a w efekcie środki (mam na myśli zasoby naturalne i pracę, bo pieniądz jest tylko narzędziem pośredniczącym) kierowane są na wytwarzanie tych dóbr, które są najbardziej pożądane przez społeczeństwo. Jest to najlepsze z dotychczas wymyślonych przez ludzkość rozwiązań. Tego nie było w PRLu. W PRLu to partia decydowała, co jest ludziom potrzebne i się skończyło gospodarczą katastrofą. Zmarnowanymi zasobami, zmarnowaną ludzką pracą i ludzkim potencjałem intelektualnym. Ubarwię to nieco anegdotą z życia, którą mi kiedyś opowiedział mój świętej pamięci Tato. Otóż miał on kolegę, któremu zdarzyła się taka przygoda, że łapał samochód na stopa, a kierowcą, który się zatrzymał i podwiózł go, był sam premier Cyrankiewicz. W trakcie jazdy wywiązała się rozmowa, w której nasz prosty człowiek z ludu zaczął wypytywać premiera o przyczyny braku dostępności tych czy innych produktów. Lud, reprezentowany przez naszego autostopowicza zapytał: czy nie moglibyśmy na przykład sprowadzać więcej cytrusów? Może na przykład z Kuby? Czy nie ma na to pieniędzy? Na co Cyrankiewicz odparł, że nie, to nie jest problem pieniędzy. Gdybyśmy zechcieli, to moglibyśmy sprowadzać cytrusy ale właściwie po co?
Pisze Pan o wczasach w PRLu i o tym, jak to państwo o nas dbało. Punktem wyjścia jest jednak spostrzeżenie, że to państwo pozbawiło nas możliwości samodzielnego dbania o samych siebie. Jak z hodowlą bydła. Bydło w oborze może być zadbane lub niezadbane. Oczywiście wszyscy pochwalimy gospodarza, który ma zadbaną oborę i skrytykujemy tego drugiego. Nie zmienia to faktu, że w tej zadbanej oborze bydło ma tyle samo do powiedzenia w kwestii tego, co będzie robić i dokąd będzie iść, co w tej drugiej. Mieliśmy więc w RWPG zestaw obór, w której gospodarze rywalizowali sobie, która będzie bardziej błyszcząca i bliższa jakiemuś ideałowi opisanemu przez teoretyków komunizmu. Jedni gospodarze zarządzali oborą lepiej, inni gorzej. Bydło jednak nie miało w żadnej z nich prawa głosu. Decydował gospodarz, czy też w sprawach największej wagi - rada gospodarzy. Nie byliśmy podmiotem w tym układzie. To nie było nasze państwo. To było państwo, w którym przyszło nam żyć.
A zatem mieliśmy wczasy. Zgadzam, to było całkiem fajne. W latach 90-tych i paru następnych wczasów nie mieliśmy. Też prawda. Dziś jednak zdecydowana większość Polaków znów ma wczasy. Przy czym ma znacznie większy wybór. Nie byłoby tego gdyby nie gospodarka rynkowa.
Pisze Pan o tym, że było konstytucyjne prawo do wypoczynku. Fajnie ale takie prawo potrzebne jest tylko w systemach, które wyrosły na regule pracy przymusowej, a tak właśnie wyglądał wczesny PRL. Proszę nie wzdychać zanadto nad ludźmi, którzy dziś nie wykorzystują urlopów. Byli stachanowcy w PRLu, sa i teraz. Życie jest dziś lepsze niż za PRLu i nie wynika to wyłącznie z postępu technologicznego. Warto przy tym pamiętać, że to system wolnorynkowy znacznie skuteczniej ten rodzaj postępu napędza i to właśnie technologicznie RWPG coraz bardziej odstawało.
Na koniec chciałbym przestrzec przed praktyką prowadzenia tak istotnych porównań systemów na podstawie wybranego niewielkiego elementu. Było nie było największym mistrzem w organizacji i promocji szeroko dostępnych wczasów pracowniczych były... faszystowskie Niemcy.
Upraszczając trochę na potrzeby dyskusji, Leszek Balcerowicz sprawił tylko, że socjalizmu nie wolno było dalej utrzymywać za pieniądze wszystkich podatników.
Natomiast nic nie stało na przeszkodzie, aby każdy któremu drogie były osiągnięcia socjalizmu mógł sobie wziąć na utrzymanie szwaczkę zwolnioną z zakładu mogącego bez retuszu grać w Ziemi Obiecanej lub nietrzeźwiejącego od komunii traktorzystę z PGR.
Dużo słów duże uproszczenia.
Trochę śmieszą - "W PRLu to partia decydowała, co jest ludziom potrzebne i się skończyło gospodarczą katastrofą. "= to stwierdzenie to zwykła dziecinada.
Co to znaczy "partia" - cele gospodarcze formułowali ekonomiści - w większości ci sami którzy później "wprowadzali reformy" i niektórzy nawet do dziś mają decydujące zdanie w wielu kręgach.
Nikt nie narzucał - co ludziom jest potrzebne - i nie dlatego tamten system się przekształcił.
Do tego pytanie -> dla kogo skończyło się katastrofą ??? -> przecież większość twierdzi, że jest zdecydowanie lepiej niż było.
Brakowało wszystkiego więc i ośrodków wypoczynkowych też.
Dla partyjnych i ich rodzin może starczało...
Ludzie są różni i różne mają priorytety.
"Ludzie są różni i różne mają priorytety" - jak się przymiera z głodu to trudno o różne priorytety.
Zakład pracy, nie mógł zapewnić ludziom dobrej płacy, ale jego rolą było przywiązać ludzi, zgodnie z logikę kolektywizmu państwowego do państwowego pracodawcy i zakładu. Zamiast więc płacy do indywidualnego uzytkowania, tworzono ośrodki wczasowe przywiązujące pracownika do zakładu i kolektywnej formy spędzamia czasu wolnego. Wspólna praca bez sensu plus wspólny wypoczynek- systemowe cele.
Obecnie nie mamy kapitalizmu lecz konsumpcjonizm. Celem konsumpcjonizmu nie jest zaspokajanie potrzeb lecz wymyślanie nowych, a to jest ścieżka indywidualistyczna i żaden system tego rodzaju potrzeb kolektywnie nie jest w stanie zaspokoić Radź se sam.
konsumpcjonizm nie musi być indywidualny (choć najczęściej taki jest).
Niektóre potrzeby(np. bezpieczeństwa, infrastruktury ,...) dają się zaspokoić tylko zbiorowo.
Nie biologizujmy gospodarki konsumpcjonistycznej. Apetyt wywoływany jest brakiem energii wymaganej przez tkanki ciała. "Apetyt" konsumpcjonistyczny jest sztucznie wywoływany przez marketing, jest więc formą propagandy.
/... Wspólna praca .... plus wspólny wypoczynek- systemowe cele. .../
W punkt !
Wczasy w wagonach może po bydlę).
Wczasy *zakładowe* to był raj nawet co niektórzy zdobywali prowiant na "po wczasach"..
No, co by nie mówić i co by nie pisać, to tak mniej więcej żyli sobie ci, którzy owe wyczulenie na ludzkie potrzeby organizowali.
Jak to "nie wyszedł"? Widział Pan jak się ludzie o niego bili? Z jakim pożądaniem na niego spoglądali? Z jaką zazdrością patrzyli na współobywatela, który szedł ulicą z takim "naszyjnikiem" pełnym rolek zawieszonym na szyi? Znikał z półek aż miło i żadna reklama nie była potrzebna! ;-)
A do tego czarny salceson, czyli cwaniak, który nie dał się wywieźć:-)
Odwiedził Pan też inne dzielnice poza "białymi" ???
Czyli nie wszędzie tak kolorowo jak Pan powyżej opisał. /Chociaż kolorowo ma różne znaczenia/.
To Pan ma pewne problemy z interpretacją - ale to drobiazg.
Jedno jest pewne nie wszystko złote - co się świeci.
Szczególnie wyczuleni byli na potrzeby ludzi - funkcjonariuszy wspierających system.
Specjalnie dla nich utworzone sklepy, w których było wszystko, w przeciwieństwie do sklepów dla "mas pracujących miast i wsi". Do perfekcji doprowadzili dystrybucję samochodów wśród swoich.
-------------
Ta, za darmo dawali