Na niespełna dwa miesiące przed pierwszą turą wyborów prezydenckich szanse Trzaskowskiego i Nawrockiego oceniam niezmiennie na 50 do 50. I tak będzie aż do ostatniego dnia przed turą drugą.
Sondaże i kampania? Tylko dla podtrzymania mobilizacji
Sondaże? Moim zdaniem większość z nich można wyrzucić do śmieci. Dobrze, że dziś już nikt nie marnuje papieru, by takie rzeczy drukować. Raz, że od lat nie można na sondażach polegać. A dwa, że są tak kręcone przez zamawiających, żeby było „po naszemu”. Zawracanie głowy.
Kampania? Jakaś tam się toczy, bo toczyć się musi. I będzie się toczyła do końca, bo za to politykom płacimy. Ale szczerze? Nie wydaje mi się by odgrywała ona na obecnym etapie demokratycznego sporu w Polsce jakiekolwiek większe znaczenie. Albo inaczej - spotkania kandydatów z wyborcami oraz publicystyka w zaprzyjaźnionych mediach nie mają przecież na celu przekonanie kogokolwiek. Są ważne wyłącznie jako sposób na zagrzewanie własnej bazy. Istnieją po to, żeby zdeklarowanym sympatykom nie przyszło na myśl, żeby sobie pozwolić w dniu głosowania na niestawienie się przy urnie.
Kandydaci bez znaczenia – liczą się obozy
Rozważania o cechach osobistych albo programie kandydatów? Wolne żarty. Jesteśmy w takim momencie, że osoby Rafała Trzaskowskiego oraz Karola Nawrockiego nie mają absolutnie żadnego znaczenia. Mówiąc kolokwialnie w ich miejsce można by zupełnie spokojnie podstawić na ostatnie tygodnie kogoś zupełnie innego. Bez jakiejkolwiek istotnej zmiany sytuacji. Uśmiechnięci nie głosują przecież na Trzaskowskiego dlatego, że jest Trzaskowskim. Oczywiście zapytani będą to jakoś uzasadniać uwypuklając walory kandydata (albo to, co sami za walory uznają). Będą podnosić, że przystojny (co kto lubi), europejski i dynamiczny. Ale fakt jest taki, że elektorat Trzaska pójdzie na drugą turę, żeby dokończyć projekt odbijania Polski z rąk PiSiorów i przywracania jej „prawowitym” właścicielom. Na podobnej zasadzie nie ma większego znaczenia ani osobowość Karola Nawrockiego, ani postać jego żony ani nawet jego 21-punktowy plan politycznych priorytetów (on jest głównie po to, by powiedzieć „proszę bardzo, my mamy program, a tamci nie mają”). Ale przecież każdy rozsądny obserwator zdaje sobie sprawę, że za Nawrockim pójdą w drugiej turze ci wszyscy, co uważają, że model „demokracji walczącej”, który zafundował Polsce po wyborach roku 2023 rząd Tuska jest modelem złym i wartym odrzucenia.
Zabieganie o poparcie pokonanych w pierwszej turze? Zawsze w historii III RP był to ważny element politycznego teatru. Ale tym razem nie będzie. Pewniak do trzeciego miejsca Sławomir Mentzen (i sama jego partia) mówią od wielu tygodni wprost, że każdy, byle nie Trzaskowski. Nikt przy zdrowych zmysłach nie myśli chyba, by głosy kandydatów Jakubiaka, Brauna, Stanowskiego czy Bartoszewicza mogły pójść na kogoś innego niż na Nawrockiego. Podobnie z elektoratem Szymona Hołowni i duetu Biejat-Zandberg. Także tu przepływy do Trzaskowskiego szacuję w granicach 90 procent.
W tym sensie karty tej rozgrywki są już rozdane. Jeden i drugi gracz mogą jeszcze tylko wymienić jedną, góra dwie z tego, co mają na ręku. Ale tu wszystko zależy bardziej od zrządzenia losu niż od nich samych. Jakieś rzeczy się jeszcze zdarzą. Niektóre z nich zupełnie nieoczekiwane (kto mógł przypuszczać czym skończy się przesłuchanie Barbary Skrzypek w prokuraturze?). W tym sensie takich zdarzeń nie sposób katalogować jako procesy systemowe, które możemy objąć chłodną analizą. Na jej potrzeby trzeba je raczej pominąć wychodząc z założenia, że się (zgodnie z prawami prawdopodobieństwa) po prostu wyzerują. Trochę pomogą jednemu i mniej więcej tyle samo drugiemu kandydatowi.
Owszem, są w tej kampanii elementy systemowo ważne. Ważne jest to, że jest ona nierówna. To znaczy kandydat opozycji (Nawrocki) jest w sposób bezprecedensowy szykanowany (wstrzymanie pieniędzy, aresztowania/zatrzymania/ zdejmowanie immunitetów posłom opozycji). To w oczywisty sposób doważa Trzaskowskiego. Daje mu kilkuprocentowy bonus. Ale ma charakter broni obosiecznej. Bo w oczywisty sposób mobilizuje PiSowców do tego, żeby jednak bronić się przez uśmiechniętą jazdą po bandzie.
Wynik będzie wyrównany, ale stawką jest coś więcej niż prezydentura
W sumie mamy więc sytuację w której ostateczny wynik wyborów może być najbardziej wyrównany w historii. Przypomnijmy, że od 2000 roku różnica między prezydentem-elektem a pokonanym kandydatem z wyborów na wybory stale się zawęża. Od 6,5 mln głosów na korzyść Kwaśniewskiego, gdy pokonał (w pierwszej turze) Olechowskiego. Po 400 tys. Różnicy między Andrzejem Dudą a Rafałem Trzaskowskim w roku 2020. A tym razem będzie - stawiam - jeszcze mniej.
Wynik wyborów odpowie nam na kluczowe pytanie o to, który projekt będzie kontynuowany. Czy antyPiSowska „demokracja walcząca”? Czy PiSowska obrona prawa do bycia nieuśmiechniętym (napędzana ostatnio marzeniem o polskiej wersji ruchu MAGA czyli podejściem pod restaurację „dobrej zmiany”)?
Ludzie jakoś na to odpowiedzą. I oby politycy (a także my rozpalony do czerwoności komentariat) umieli ten vox populi uszanować.
na zdjęciu: Wybory Prezydenta RP 2025 - kampania. Kandydat Koalicji Obywatelskiej w wyborach prezydenckich, prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski (C) podczas spotkania otwartego z sympatykami w Hali MOSiR w Radomiu, fot. PAP/Piotr Polak
Rafał Woś
Inne tematy w dziale Polityka