Od roku mamy w Polsce coraz bardziej niestrawny koktajl anarchizacji i tyranizacji życia politycznego. Czy obrońcy demokracji i praworządności z lat 2015-2023 są z siebie dumni? Czy minister Bodnar, marszałek Hołownia i członek Kalisz tak chcieli się zapisać w historii Polski? - pisze Rafał Woś.
Jeden wielki chaos
Rzeczywistość polityczna uśmiechniętej Polski jest coraz mniej śmieszna. Każdy kolejny miesiąc mijającego roku przynosił nam przekraczanie kolejnych granic, które wydawały się wcześniej nieprzekraczalne. Najpierw nie chciało nam się zmieścić w głowie, że można pozbawić największą partię w sejmie swoich wicemarszałków obu izb. Potem przecieraliśmy oczy ze zdumienia, że można w cywilizowanym (zdawałoby się) zachodnim kraju przejąć media publiczne z pominięciem przepisów prawa (w tym ustaw) geszefciarskim trickiem „na fałszywego likwidatora”.
Później wydawało się nam, że posłanie przez ministra spraw wewnętrznych policji do Pałacu Prezydenckiego to coś, co charakteryzuje raczej kulturę polityczną tzw. Republik Bananowych. I absolutnie nie mieści się w kulturze naszej. Jeszcze potem staliśmy w bezradnej wściekłości, gdy podległa rządowej większości prokuratura (tylko nie mówcie proszę o niezależności prokuratury w Polsce tuskowo-bodnarowskiej, bo pęknę ze śmiechu) ściga kolejnych parlamentarzystów opozycji uniemożliwiając im wykonywanie demokratycznej woli wyborców. Zdawało się też absolutnie niewyobrażalne, że rząd może w sposób otwarty i bez żadnej żenady łamać konstytucję RP ignorując systemowe uprawnienia głowy państwa czyli prezydenta RP.
I wreszcie ostatnie harce wokół odebrania największej partii opozycyjnej pieniędzy na funkcjonowanie - czyli (nazwijmy rzeczy po imieniu) skazanie opozycji na anihilację poprzez zagłodzenie. Harce zakończone - jak na razie - deklaracją prorządowego członka PKW, że w zasadzie to PKW zdecyduje o tym czy zaakceptuje werdykt Polek i Polaków z wyborów prezydenckich. I jeśli będzie po ich myśli to ok. A jeśli nie, to się władze przekaże „ich” marszałkowi sejmu (skądinąd też ubiegającemu się o prezydenturę) do odwołania. Acha, nie wspomniałem jeszcze o każdorazowym decydowaniu przez ministra Bodnara o tym, czy akceptuje orzeczenia jednej z izb Sądu Najwyższego, czy też ich nie akceptuje. Dalibyście wiarę jeszcze w niewinnych latach 2023 albo 2022, że tak w ogóle można?
Nie, wszystko to jeszcze rok temu wydawało się kompletnie niewyobrażalne. To brzmiało jak jakiś scenariusz z hipotetycznej produkcji Netflixa pt. „Jak zniszczyć państwo w 12 miesięcy?”. Ewentualnie jakiś satyryczny pastisz owładniętego teoriami spiskowymi panikarza.
Ale to się stało. To wszystko są fakty. Nie interpretacje. Tylko właśnie fakty. Taka jest rzeczywistość Polski u schyłku roku 2024.
I nie wygląda na to, by władza chciała przestać. Biorąc pod uwagę ich dotychczasowy dorobek oraz brak systemowych hamulców (mają zielone światło ze strony obecnej Komisji Europejskiej, a ich elity symboliczne - tak wzmożone w czasie rządów PiS - wycofały się w wygodne „a co mnie to wszystko obchodzi”) perspektywy są nieciekawe. W zasadzie nie ma takiej rzeczy, którą moglibyśmy dziś wykluczyć. Nieuznawanie wyniku wyborów prezydenckich w wypadku zwycięstwa Karola Nawrockiego nad Rafałem Trzaskowskim? Przecież to już właściwie zostało zapowiedziane przez członka Kalisza. Odebranie koncesji na nadawanie opozycyjnym mediom o największym zasięgu? A czemu nie? Starczy zrobić atmosferkę pod hasłem „działają na rzecz Putina” albo „szerzą mowę nienawiści”. I kto się przeciwstawi? Kolejne zarzuty wobec posłów opozycji aż do odebrania PiS-owi możliwości parlamentarnego działania? To chyba dość oczywisty cel tuskowego rządzenia przez rozliczanie. Specjalne zachęty zawodowe i programy społeczne dla głosujących właściwie? Ujemne punkty za nieodpowiednie wpisy w mediach społecznościowych? Powtarzam - patrząc na dotychczasowy dorobek władzy - nic nie wydaje mi się dziś „za mocne”, „przegięte” albo zbytnio „po bandzie”. Publikę się zagada, odwróci uwagę albo przeczeka. Z krytyków staniecie się łatwo „siewcami mowy nienawiści” albo „agentami wiadomych sił”. Mało zachęcająca perspektywa, prawda? A poza tym, żyć jakoś trzeba.
Zastanawiam się tylko nad jednym. Co sobie o tym wszystkim myślą dawni „obrońcy praworządności”. Ci, co biadali nad „likwidacją ustrojowych hamulców”, „psuciem państwa” i „mordowaniem demokracji”.
Czy jesteście z siebie dumni? Tak, tak, do was mówię! Czy tak chcieliście się zapisać w historii? Czy zdajecie sobie sprawę, że wasze nazwiska na lata, dekady, a może i dłużej utrwalą się w szeregu niszczycieli Rzeczypospolitej?
Nie zazdroszczę. Może jeszcze nie jest za późno, żeby się z tej drogi zniszczenia wycofać. Wesołych Świąt. Pełnych namysłu. Życzę.
na zdjęciu: protest w Rumunii po ogłoszeniu anulowania I tury wyborów prezydenckich. fot. EPA/ROBERT GHEMENT. fot. PAP/EPA.
Inne tematy w dziale Polityka