na zdjęciu: Pieniądze, monety w polskiej walucie, zdjęcie ilustracyjne. fot. PAP/Michał Walczak
na zdjęciu: Pieniądze, monety w polskiej walucie, zdjęcie ilustracyjne. fot. PAP/Michał Walczak

Wielkie oszczędzanie to przepis na uśmiechnięty kryzys

Rafał Woś Rafał Woś Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 38
Powiało grozą. Rząd zapowiedział, że lata 2026-2027 to ma być czas wielkiego zaciskania pasa w polskiej gospodarce. Jedyna nadzieja, że władza się przestraszy i odstąpi. Bo jak zacznie te oszczędności wprowadzać, to z rozwojem, doganianiem Zachodu i zdobyczami państwa dobrobytu możemy się już zacząć żegnać.

Śmierć konsumenta w uśmiechniętej Polsce

„Śmierć konsumenta” - podsumował jeden z banków najnowsze dane dotyczące sprzedaży detalicznej w Polsce za wrzesień tego roku. Te minus 3 proc. (W ujęciu rok do roku) to najgorszy spadek od pandemii covid-19. Tylko, że wtedy mieliśmy w zasadzie stan wyjątkowy i narodowe lockdowny. A teraz jest zupełnie zwyczajna jesień. I to taka, której towarzyszą wysoka (choć hamująca) dynamika płacy realnej oraz niezły wzrost gospodarczy. O tych danych - jak to o danych - szybko zapomnimy. Przykryją je inne, nowe. Problem jednak będzie powracał. Bo coś się tutaj złego święci poza ewidentnym horyzontem zdarzeń. Tym czymś jest - śmiem twierdzić - odmienna koncepcja polityki gospodarczej prezentowana przez rząd Donalda Tuska. 

Ktoś spyta czy Tusk ma w ogóle politykę gospodarczą? I będzie to pytanie ze wszech miar zasadne. Faktem jest, że rządząca nami koalicja uśmiechniętych serduszek od ekonomii ucieka jak najdalej się da. To nie są ich tematy. Ani ministra Bodnara, ani wicepremiera Kosiniaka, ani marszałka Hołowni. Ani tym bardziej premiera Tuska. Tusk ministrem finansów uczynił zaufanego liczykrupę Andrzeja Domańskiego, którego pozycja polityczna jest żadna i takaż jest również jego wizja polityki rozwojowej kraju. Od Tuska Domański dostaje od roku skrajnie sprzeczne sygnały. Przez pierwszy rok „miało być” na wszystko. Bo przecież obywatelom Polski uśmiechniętej nie mogło być gorzej niż za czasów PiS. Jeszcze by im przyszło do głowy uwierzyć w „oburzającą” PiSowską narrację, że za liberałów jakoś nigdy nie ma na nic pieniędzy. 

I znów ci Niemcy

Ale z drugiej strony ten sam premier Tusk kazał temu samemu ministrowi Domańskiemu zadowolić Komisję Europejską w temacie zadłużenia. Bo w Unii znów w siłę rośnie „stronnictwo niemieckie”, które z uporem maniaka próbuje zaprowadzić we wspólnocie fiskalny konserwatyzm objawiający się w przekonaniu, że najlepsze finanse państwa to finanse bez długu publicznego. Co bystrzejsi ekonomiści w Europie i na świecie (zwłaszcza w USA) łapią się gdy to słyszą za łysinę. Albo rwą włosy z głowy - pod warunkiem, że jeszcze je mają. Wiedzą bowiem, że gdy duże gospodarki zaczynają na gwałt „równoważyć finanse publiczne” to na kilometr pachnie to nadciągającym gospodarczym kryzysem, recesją i wielką społeczna smutą. Tak było zawsze w historii. I tak będzie w przyszłości jeśli Unia znowu poczuje się w obowiązku przykręcać śrubę krajom członkowskim każąc im wybierać pomiędzy rozwojem i dobrobytem obywateli, a fiskalną dyscypliną i budżetowymi nadwyżkami rządów. 

Minister Domański (rad, nierad, on chyba nawet sam nie wie, jakie ma poglądy) przygotował więc plan redukcji polskiego zadłużenia. Zadłużenia, które - dodajmy - w skali całego kontynentu należy w Polsce do tych zdecydowanie niższych. Jak to zwykle bywa, ten plan napisany przez ekonomistę Domańskiego został potem przerobiony przez polityka Tuska. W efekcie mamy niewiele fiskalnej dyscypliny dziś - w końcu premier nie chce zaczynać jako ten, co pozabierał Polakom, choć obiecał, że nie zabierze). Zgodnie z planem Tuska-Domańskiego oszczędności mają się zacząć… jutro. A konkretnie po wyborach prezydenckich roku 2025. Nie można przecież ryzykować niezadowolenia społecznego w kontekście walki o ostateczne pognębienie PiSu. 

Polskę czeka zaciskanie pasa

Sprawi to jednak, że już zaraz po wyborach (budżet na rok 2026) będzie bardzo ostro cięte. Tym większe, że opóźnione o rok. W tymże 2026 roku wygospodarowane oszczędności mają opiewać na ponad 1 proc. PKB. I tak przez kolejne trzy lata. Ekonomista Marek Skawiński zauważył, że jest to najostrzejsza i najbardziej forsowna ze ścieżek oszczędności przygotowanych przez wszystkie duże gospodarki UE, które przedstawiły dotąd swoje plany konsolidacji finansów. Dla porównania Włosi i Hiszpanie (a więc kraje mające zadłużenie publiczne od prawie dwóch dekad na poziomie dwukrotnie wyższym od naszego) będą oszczędzać w nadchodzących latach o połowę mniej forsownie. Cały szereg gospodarek UE (Irlandia, Szwecja, Dania) planuje wręcz w tym czasie działania dokładnie odwrotne. Czyli fiskalną ekspansję obliczoną na rozwój. 

I teraz najlepsze (to znaczy najgorsze). Czy łatwo jest znaleźć w budżecie 1 proc. PKB (przeszło 35 mld zł) i o tyle zredukować wydatki? A rok później o następne i następne? Znaleźć łatwo. Gorzej tę operację przeprowadzić. I to wcale nie chodzi o to, że „trudno”, albo że to „niepopularne”. Nie w tym rzecz. Idzie bowiem o to, że w gospodarce kapitalistycznej publiczne pieniądze są rodzajem podpałki przy pomocy, której pali się w kotle zwanym gospodarka narodowa. Gdy pod tym kotłem wygasa - to znaczy gdy państwo przestaje wydawać - zaczynają się kłopoty. Zaczyna na wszystko brakować - na płace w sektorze publicznym, na inwestycje (te konieczne i te strategiczne), na walkę z zagrożeniami, na stabilizację cyklu koniunkturalnego, na polityki społeczne i równościowe, na transformację energetyczną. Niech się jeszcze coś po drodze wysypie. I nieszczęście gotowe. Oszczędzające państwo nie jest w stanie sprostać zadaniom, które powinno realizować. Nie zabezpiecza interesu obywateli, nie dba o rozwój kraju, nie wchodzi do gry, gdy jest potrzebne. Tylko „oszczędza”. Wszystkim naokoło powtarzając jakie to ważne i konieczne. Ale prawda jest taka, że jest dokładnie odwrotnie. To państwo owładnięte misją oszczędzania staje się problemem - generującym kolejne i kolejne. 

Na razie mamy tego przedsmak. Bo w gospodarce pewne rzeczy dzieją się z wyprzedzeniem. Na przykład konsumenci odbierają sygnał, że „jutro będzie cięte” i zaczynają oszczędzać już dziś. To naturalne. Stąd takie - a nie inne - spadki po stronie popytu. To destabilizuje gospodarkę i sprawia, że widoki na rozwój robią się coraz bardziej blade. Siada koniunktura, rośnie bezrobocie, spadają inwestycje a ludzie mają zachęty by oszczędzać jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że państwo też oszczędza. Tworzy się złowieszczy korkociąg. Wzajemne sprzężenia ciągną gospodarkę coraz bardziej w dół. 

Tak to się zazwyczaj kręci. I takie właśnie zagrożenie stoi przed nami w perspektywie nadchodzących lat. 

na zdjęciu: Pieniądze, monety w polskiej walucie, zdjęcie ilustracyjne. fot. PAP/Michał Walczak

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj38 Obserwuj notkę
Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Pokaż komentarze (38)

Inne tematy w dziale Gospodarka