fot. Pixabay
fot. Pixabay

Poznajcie mrocznych eko-filozofów. Posiadanie dzieci to zabójstwo dla klimatu

Rafał Woś Rafał Woś Klimat Obserwuj temat Obserwuj notkę 103
Macie dzieci? No, powiedzmy, więcej niż jedno? Niestety, jesteście winni jak cholera. To przez was planeta spłonie. I nie ma się co głupio uśmiechać...

Filozof mądry jak głupek ze skeczu

- Panie premierze… - Tak Jones? - Panie, premierze wymyśliłem jak zlikwidować problem bezrobocia! - Nareszcie Jones, w końcu od czegoś jesteście tym ministrem pracy, dawajcie! - Panie premierze, będziemy kojarzyć ludzi dwójkami, zatrudniony – bezrobotny. - Mówcie dalej, Jones! No i oni będą szli nad to urwisko, wie pan premier które? - Tak wiem, i co nad tym urwiskiem? - Tam bezrobotny będzie spychał zatrudnionego i zajmował jego miejsce na rynku pracy. - Co wy Jones pier…licie??? - Można też – panie premierze - poprosić go, żeby potem sam skoczył. Wtedy będziemy mieli jeszcze więcej wolnych miejsc pracy!!

Nie przytaczam tego skeczu dokładnie, bo nie pamiętam nawet, gdzie go widziałem. Nie pomnę już też, jak się kończy. I czy zrezygnowany premier sam nie spycha swojego ministra z urwiska w akcie intelektualnej rozpaczy nad zidioceniem własnego politycznego zaplecza. Wcale bym się nie zdziwił. Sam niedawno miałem podobne odczucia, gdy trafiłem na tekst filozofa i etyka Trevora Hedberga – profesora prakseologii (prakseologia to nauka zajmująca się „sprawnym działaniem”) z Uniwerystetu Arizońskiego w USA. Rzecz ma tytuł „Dzieci to kosztowna sprawa. I to nie tylko dla rodziców, ale także dla środowiska” opublikowany w internetowym magazynie „The Conversation”.


Ekologiczne koszty posiadania dzieci

We wspomnianym tekście amerykański akademik najpoważniej na świecie zaczyna szacować ekologiczne koszty posiadania… dzieci. No bo skoro taki na przykład samochód osobowy posiadany na własność zwiększa naszą emisję o 2,5 ton CO2 rocznie, to przecież jest nic w porównaniu z emisją, jaką niesie ze sobą spłodzenie kolejnego bachora. Który to człowieczek zwiększa emisję CO2 o 58 ton rocznie. Oczywiście na początku emituje sobie niewinnie i malutko. Ale nie dajmy się zwieść, bo już wkrótce zacznie jeść za trzech, potem zrobi sobie prawo jazdy, a jeszcze potem zacznie latać samolotem na wakacje. A w końcu – o zgrozo – sam może zapragnąć zrobić sobie własne dziecko. A to przecież kolejne tony emisji zabójczego dwutlenku. Bądźmy więc konsekwentni – argumentuje nasz filozof Hedberg – skoro tyle (nomen omen) trujemy ludziom, żeby żyli bardziej eko i żeby rezygnowali z samochodu w imię przyszłości planety, to czemu nie perswadować im żeby się nie mnożyli.

Ktoś bardziej krewki mógłby chcieć powiedzieć Hedbergowi na takie dictum, żeby czepił się tramwaju. Ale filozof wcale nie zamierza odpuścić. Dziarsko obala kolejne argumenty swoich przeciwników  (swoją drogą to też ciekawe jakie argumenty stawia przed sobą do obalenia). Pierwszy z nich to przekonanie, że przecież jedno dziecko poczęte lub niepoczęte z troski o klimat różnicy na Ziemi (zamieszkanej przez jakieś osiem miliardów) nie zrobi. Zwłaszcza u nas na bogatym Zachodzie, gdzie dzieci i tak rodzi się mało. A USA czy inna Europa to nie żaden Niger, Burundi albo Mali, gdzie współczynnik dzietności to mniej więcej 5-6 dziatek na kobietę. Na taki hejnał wpada jednak Hedberg i argumentuje, że to wcale nie tak. Bo przecież ślad węglowy krajów bogatych jest (licząc na głowę mieszkańca) najwyższy na świecie. Ergo, mnożąc się na bogatym Zachodzie grzeszymy przeciwko klimatowi dalece bardziej niż w Czarnej (przepraszam z góry wszystkich urażonych) Afryce.


Hedberg przywołuje prace ekofilozofa bo jest ich więcej!) Johna Nolta (emerytowany profesor z Uniwersytetu w Tennessee), który wyliczył, że swoim stylem życia przeciętny Amerykanin przyczyna się do cierpienia i/lub śmierci dwóch kolejnych istot ludzkich w przyszłości. Jeżeli do tego ten Amerykanin będzie miał potomstwo to – krew tych ofiar – mówiąc językiem pisma – spadła na niego i na dzieci jego. Musimy bowiem pamiętać – to już cytat z pracy Paula Murtaugha z Uniwersytetu w Oregonie – że nasze węglowe dziedzictwo składa się z: po pierwsze 100 proc. naszych własnych emisji, po drugie, z 50 proc. emisji naszych dzieci, po trzecie, z 25 proc. emisji naszych wnuków. I tak dalej. Nikt nie jest samotną wyspą, moi mili!

Dwójeczka to maksimum, najlepiej adoptowana

No dobrze, ale co z naturalną ludzką potrzebą do posiadania dzieci? Czy troska o planetę ma ją w nas docelowo całkiem wyplenić? Tu Hadberg przyznaje, że ma zagwozdkę. Przyznaje, że istnieją tzw. prawa reprodukcyjne (o prawach boskich wynikających np. z moralności chrześcijańskiej nie wspomina rzecz jasna, bo pewnie by wyleciał z roboty). Dobre tyle, że przynajmniej te prawa reprodukcyjne chce uszanować. Tyle, że nie w stopniu absolutnym. Bo przecież – powiada Hedberg – można rozdzielić rodzicielstwo wynikające z zaspokojenia podstawowej ludzkiej potrzeby posiadania dzieci od rodzicielstwa ponadnormatywnego – wynikającego, jak sugeruje filozof, z fanaberii.

To rozróżnienie ma być podobne do pytania czy powinniśmy na tej samej zasadzie opodatkowywać (a przez to zniechęcać) przejazd samochodem biednego emeryta, który jedzie zrobić sobie zakupy. I przejazd odbyty dla czczej próżności przez posiadacza paliwożernego old-timera. W naszym wypadku tym pierwszym (podstawowa konieczność) będzie więc posiadanie dzieci w liczbie maksimum dwóch. Tą drugą zaś sytuacją (dziecko jako zbędny luksus) będzie spłodzenie więcej niż dwójki. Bo niby po co? Przecież podstawowy instynkt już zaspokojony.

Przyznać trzeba uczciwie, że wśród eko-filozofów cytowanych przez Hedberga nie ma w tej sprawie pełnego konsensu. Filozofka Sarah Conly uważa na przykład, że jeden dzieciak w zupełności starczy. Hedberg dopuszcza dwójeczkę. Zaś Travis Reider dowodzi, że najważniejsze by rodzina była mała. Inni dorzucają, że najlepiej, by zbudowana na zasadzie adopcji.


Świat bez ludzi -  ponura eko-filozofia

No dobra, nie wiem, jak wy, ale ja mam dosyć. Nie wiem tylko, co w tym wszystkim najbardziej przerażające. Czy to, że kiedyś filozofowało się o tym, jak uczynić świat lepszym miejscem do życia dla ludzi, a dziś rozmyśla się o tym, jak uczynić go miejscem… bez ludzi. A może to, że wszystkie te rozważania – na kilometr pachnące paskudną eugeniką – odbywają się pod szyldem etyki i moralności.

Ale nie, chyba największym lękiem napawa mnie to, kiedy ponurą eko-filozofię odkryją dla siebie nasi spece od kopiowania i przeszczepiania na polski grunt każdej intelektualnej mody z Zachodu. I gdy zaroi się od nich w „Newsweeku”, „Oko Press” i innych „Wysokich Obcasach”.  

Rafał Woś

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj103 Obserwuj notkę
Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Pokaż komentarze (103)

Inne tematy w dziale Rozmaitości