Fundamentalna zmiana w amerykańskiej polityce
W nadchodzących dniach usłyszycie pewnie wiele na temat J.D. Vance’a. Nasz liberalny komentariat będzie się starał wtłoczyć go w znane sobie ramy. Usłyszycie więc, że skoro Trumpista to oczywiście republikański szaleniec, niebezpieczny religijny fanatyk, sługus koncernów naftowych i oczywiście ruska onuca. Albo przynajmniej izolacjonista, który najchętniej zostawiłby Ukrainę (a potem rzecz jasna Polskę) na pożarcie Putinowi. Tak samo było przecież z Trumpem, gdy w 2016 roku zupełnie nieoczekiwanie pokonał republikańskich kontrkandydatów i poszedł po prezydenturę. Publikę też wtedy wytresowano, by widziała w Trumpie wyłącznie egomana, mizogina, milionera, lenia i kieszonkowego Duce. A i to w najlepszym wypadku.
To oczywiste, że republikanie z roku 2024 są inni niż republikanie sprzed 60, 40 czy nawet 20 lat. Już przy okazji poprzednich wyborów (Trump kontra Biden) było to widać bardzo dobrze. Po czyjej stronie byli donatorzy związani z sektorem finansowym czy nowymi technologiami? Oczywiście, że za Bidenem. Kogo popierały najbardziej wpływowe uniwersyteckie kampusy? Oczywiście, że nie Trumpa. Którego z kandydatów stare media portretowały jako zagrożenie dla demokracji, a nowe media (Twitter sprzed Muska) gotowi byli w razie potrzeby nawet odłączyć od dostępu do konta? Oczywiście, że to wszystko wiadomo.
Ale od tamtej pory wiele się zmieniło. W zasadzie to zmieniło się wszystko. Ostatnie 40 już lat to czas, gdy demokraci pomaszerowali w ostateczną symbiozę z Wall Street, Doliną Krzemową i globalizacją. A politycy tacy jak Bill Clinton czy Barack Obama byli tylko aktorami wynajętymi do odwrócenia uwagi ludzi od tego, że w kapitalizmie bogaci mają się bogacić, a biednych… niech diabli biorą.
J.D. Vance nie jest wydmuszką
Wspomniany J.D. Vance jest dzieckiem tej Ameryki. Rocznik 1984. Dziecko zapomnianego przez Boga i ludzi „pasa rdzy”, gdzie bieda, beznadzieja, narkotyki i upadek wartości zbierały straszliwe żniwo. Kto nie wierzy, niech przeczyta jego „Elegię dla bidoków” wydaną po polsku w 2018 roku, a następnie sfilmowaną w 2020 roku. To już nie jest Trump, który zanim poczuł w sobie powołanie do „osuszenia waszyngtońskiego bagna” sam nurzał się ochoczo w tym samym błotku. To zupełnie nowa historia. Posłuchajcie Vance’a. Zobaczcie co ma do powiedzenia o wydatkach na publiczną służbę zdrowia (jest przeciwny ich zmniejszaniu), o związkach zawodowych (wspierał je aktywnie w czasie ostatnich strajków) albo o politykach klimatycznych (jest przeciwko zielonej ideologii, bo widzi w niej przepis na postępującą dezindustrializację i zubożenie klas pracujących).
Nie wiemy, czy trzecie podejście Trumpa do Białego Domu zakończy się sukcesem. Możliwe są różne scenariusze (z dogrywką tego, co nie udało się w Pennsylvanii niestety włącznie). Ważne jest jednak coś innego. Na tym etapie warto jednak spojrzeć na sprawę świeżym okiem. I widzieć, że za oceanem dzieją się rzeczy historyczne.
na zdjęciu: Donald Trump i J.D. Vance. fot. PAP/EPA/JUSTIN LANE
Komentarze
Pokaż komentarze (38)