Im mocniej przybiera na sile ogólnoeuropejski bunt przeciwko Zielonemu Ładowi, tym mocniej brukselski establiszment podkręca tempo swoich klimatycznych pomysłów. Chcą przepchnąć przed czerwcowymi wyborami do Europarlamentu, co się tylko da. Dobrze wiedzą, że potem ich samych może już nie być.
Parlament Europejski przyjął tzw. dyrektywę budynkową
W środę Parlament Europejski przyjął tzw. dyrektywę budynkową. Polega ona – w skrócie – na tym, żeby w niedalekiej przyszłości (po roku 2030) wszystkie (stare i nowe) budynki w Unii Europejskiej były nisko- (a najlepiej zero-) emisyjne. Brzmi niewinnie? Dla wielu może wręcz słusznie, bo przecież walka z ociepleniem klimatu i tak dalej.
Co jednak ta dyrektywa oznacza w praktyce? Ano oznacza bardzo wiele bardzo konkretnych rzeczy. Wyliczmy tylko kilka z nich. Jest kwestia kosztów – a właściwie tego, kto będzie je ponosił? Czy właściciele mieszkań i domów? Czy państwo? Czy jedni i drudzy? A jeśli tak, to wedle jakiego klucza? Jak sprawić, by nie skończyło się wywłaszczaniem uboższych ludzi z ich własności celem sprostania nowym normom? Albo faktyczną komasacją nieruchomości przez najsilniejszych i najbogatszych – na przykład w celach spekulacyjnych?
Zmniejszy się dostępność tanich mieszkań
Jest temat wpływu rozwiązań na ceny mieszkań czy domów. I nowych i starych. Narzekania na „mieszkaniowe ubóstwo” i „horrendalne ceny nieruchomości” nie znika przecież z naszej debaty publicznej od lat. Przeciwnie. Nawet przypadkowy przechodzień wie, że problem stale się pogłębia. Tak jest nie tylko w Polsce. Tak jest w całej Europie. Czy po wprowadzeniu konieczności nowych inwestycji w zeroemisyjność budynków ceny mieszkań pójdą w dół czy w górę? Nie trzeba mieć doktoratu z ekonomii ani wieloletniego doświadczenia w pośrednictwie nieruchomości, by bez trudu zrozumieć, że to drugie. Tak, konieczność szybkiego dopasowania europejskiego mieszkalnictwa do zeroemisyjności podniesie ceny nieruchomości i de facto zmniejszy dostępność tanich mieszkań. Tak to zadziała.
Jest problem już istniejących zobowiązań – na przykład polskie państwo od paru ładnych lat organizuje wymianę pieców węglowych na gazowe. Teraz zaś ma dokonać kombinacji piwota z saltem. I przystąpić do… wychodzenia z ogrzewania gazowego. I jeszcze trzeba to robić z uśmiechem. Żeby ludzie nie zaczęli się niepokoić, czy aby na pewno leci z nami pilot?
Jest wreszcie sprawa przymusowych ociepleń i termoizolacji. Jak to wpłynie na krajobraz naszych miast? Czy nie spaskudzi ich do reszty? Zmieniając na chybcika i po taniości starszej (i zwykle ładniejszej) architektury?
I tak dalej. I tak dalej. Problemów jest wiele. I te problemy rodzą obawy. Bardzo konkretne.
"Nie jesteś prawdziwym demokratą!"
Niestety autorzy zmian takich jak dyrektywa budynkowa zachowują się jak gdyby tych wszystkich obaw i zastrzeżeń nie było. To z resztą jest sprawdzony sposób dotychczasowego przepychania przez Brukselę kolejnych elementów Zielonego Ładu. Od samego początku (rok 2020) odbywa się on na zasadzie pełzającej rewolucji. Krytycy i przeciwnicy chcą podnosić swoje uwagi. Ale słyszą zazwyczaj, że to „nie ten moment”. Poczekajmy, to jeszcze nic ostatecznego. Potem zaś okazuje się, jest już… za późno. A na „konstruktywne uwagi” był czas w przeszłości. Bo przecież już wszyscy się zgodzili. Tak to działa.
Inny sposób radzenia sobie z oporem wobec kolejnych elementów Zielonego Ładu to przedstawianie krytyków jako wrogów. Wrogów planety, wrogów Europy, wrogów demokracji. Masz wątpliwości wobec słuszności snu o zeroemisyjności? Jesteś eurosceptykiem! Uważasz, że dyrektywa budynkowa jest bez sensu, bo nieruchomości odpowiadają za emisję ledwie 6 proc. całego CO2? Chyba nie kochasz matki natury i chcesz by ziemia spłonęła! Nie podoba ci się kształt Zielonego Ładu w rolnictwie? Nie jesteś prawdziwym demokratą! Taka to rozmowa toczy się tu od lat.
To jest generalny problem. I ten problem w ostatnich miesiącach coraz bardziej przekłada się na protesty społeczne. Zaczęli rolnicy. W Niemczech, we Francji, w Hiszpanii i w Polsce. Ale sprawa ma dalszy ciąg. Bo Zielony Ład zaczyna godzić w kolejne grupy społeczne. A ich niezadowolenie jest coraz bardziej widoczne w sondażach poparcia dla partii będących zapleczem obecnego liberalnego euroestabliszmentu.
Reakcją tych naszych unijnych elit mieszanka pozornych ruchów („tak, przyjrzymy się, wyjdziemy naprzeciw!”) z dokręcaniem śruby. Byle zdążyć przed czerwcowymi wyborami do Europarlamentu! Bo po nich przyzwyczajona do monopolu na sprawowanie władzy liberalna koalicja partii chadeckich, socjaldemokratycznych i liberalnych może już nie mieć większości.
Dlatego trzeba klepnąć co się da. Teraz i natychmiast.
Rafał Woś
Źródło zdjęcia: "Brukseli kończy się czas. A elity UE dobrze o tym wiedzą" Fot. PAP/EPA/RONALD WITTEK
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka