Solidarność na razie grzecznie apeluje do rządu Donalda Tuska, by się opamiętał. Z naciskiem na „na razie”.
Sztama prezydenta z "Solidarnością"
Wczoraj w Pałacu Prezydenckim odbyły się obrady Komisji Krajowej NSZZ Solidarność. Takie spotkanie to w ostatnich latach coś w rodzaju małej tradycji. Prezydent raz do roku zaprasza do siebie przedstawicieli największego związku zawodowego w Polsce i jest to coś więcej niż tylko oficjałka. To też okazja do przypomnienia, że „pakt dwóch panów D.” działa i ma się dobrze. Prezydent Andrzej Duda i przewodniczący „S” Piotr Duda mają „sztamę”, która zaczęła się jeszcze przed wyborami 2015. „Solidarności” ten układ pomagał w praktycznej realizacji szeregu propracowniczych postulatów ostatnich lat - od obniżenia wieku emerytalnego, przez podwyżki płacy minimalnej, po wolne niedziele.
Wsparcie prezydenta nie raz miało w ich wykuwaniu znaczenie fundamentalne, bo nie jest tajemnicą, że propracowniczy kurs nie miał nigdy w szeregach Zjednoczonej Prawicy wyłącznie samych tylko przyjaciół. Ale i prezydent na współpracy i na życzliwości największego związku zawodowego w Polsce korzysta, bo daje mu ona papiery na bycie „najbardziej propracowniczym politykiem w Polsce”.
Ta ostatnie Komisja Krajowa to był także czytelnego sygnału. I to z obu stron. Z jednej strony prezydent zapewnił, że „będzie sprawował urząd zgodnie z obowiązującą konstytucją do samego końca trwania kadencji, z zachowaniem zobowiązań wobec „Solidarności”. To ważna deklaracja w kontekście przeróżnych zakusów na demontaż propracowniczych zdobyczy ostatnich lat, które tu i ówdzie da się słyszeć z wnętrza obecnej koalicji. Chodzi na przykład o sprawę wolnych niedziel, które od lat są solą w oku pracodawców, a ich lobbyści szukają dróg, by tę regulację na fali „antypisowskiego czyszczenia” obalić.
Atak na prezydenta
Z drugiej strony prezydent Duda - będący dziś obiektem zmasowanego ataku ze strony politycznego i komentatorskiego antyPiSu potrzebuje wsparcia. Solidarność zaś nie ukrywa, że sposób działania rządu Tuska po przejęciu władzy w grudniu 2023 roku nie budzi - najdelikatniej mówiąc - ich entuzjazmu. Wczoraj Komisja Krajowa przyjęła oświadczenie, w którym mowa o „zdecydowanym sprzeciwie i oburzeniu wobec pozaprawnych działań przedstawicieli rządu premiera Donalda Tuska”.
Na razie to tylko słowa: „wyrazy oburzenia” i „apele”. Z naciskiem na „na razie”. Bo akurat Solidarność - największy i najlepiej zorganizowanych związek zawodowy w Polsce - ma bardzo duże możliwości wyrażania swojego niezadowolenia z powodu poczynań rządu.
Akurat Donald Tusk zdaje sobie z tego doskonale sprawę. Już raz przegrał bowiem konfrontację z Solidarnością. I to sromotnie. Było to przeszło dziesięć lat temu, gdy Tusk realizował swoją turboliberalną politykę antykryzysową i nie zamierzał liczyć się ze stroną związkową. Premier myślał, że nadal mamy lata 90-te i że hasło „związki na Powązki” można bez trudu pod suflować mediom i reszcie społeczeństwa. Tylko, że to już tak nie działało. Polskie centrale związkowe miały dość tej farsy i wspólnie wystąpiły z tzw. Komisji Trójstronnej. To wtedy dialog społeczny w Polsce się załamał, a i sam Tusk na konfrontacji ze światem pracy nie wyszedł najlepiej. W końcu PO (już bez Tuska) przegrała z kretesem wybory roku 2015.
Dziś mamy oczywiście nową sytuację polityczną. I nowe uwarunkowania gospodarcze. Uczestnicy gry są jednak wciąż ci sami. A nowy-stary premier polskiego rządu jest zbyt doświadczonym politycznym graczem, by móc pozwolić sobie na naiwność i ignorować głos takiej siły jaką jest Solidarność.
Pełna treść oświadczenia NSZZ Solidarność na temat łamania praworządności w Polsce jest tutaj.
Fot. "Solidarność" na spotkaniu z prezydentem Andrzejem Dudą/PAP
Rafał Woś
Inne tematy w dziale Społeczeństwo