Życie w warunkach współczesnej demokracji medialnej w Polsce ma milion minusów. Bywa rozedrgane, irytująco bańkowe i momentami płyciutkie. Ale jednocześnie w wielu przypadkach się przecież nieźle broni. Nie da się już tak łatwo mówić jednego, a robić w tym samym czasie coś dokładnie przeciwnego. To znaczy można próbować. Ale sukcesu próbującym nie wróżę.
Od słów do czynów daleka droga
Weźmy sposób komunikowania się, na jaki postawiła nowa antyPiSowska większość w parlamencie. „Tak jak to mówiłem przez ostatnie miesiące, z przekonaniem, nie będzie żadnego polowania na czarownice. Nie będzie żadnego odwetu. Będzie gotowość pełnego porozumienia się ze wszystkimi w Polsce, którzy będą chcieli sensownie, dobrze pracować” - mówił na przykład wczoraj Donald Tusk. Albo (też wczoraj) ten sam Tusk: „Ja jestem w ogóle taką chodzącą ugodą, w interesie Polski, ale też tego nowego rządu jest, żeby te instytucje, które będą we władaniu naszych politycznych oponentów, czy to jest prezydent, czy to jest prezes NBP. Im bardziej harmonijna współpraca, tym lepiej. Żeby żyć w zgodzie z ludźmi i instytucjami, które prezentują, to ja jestem jak najbardziej za tym”. Albo nieco wcześniej Szymon Hołownia zapowiadający, że pod jego władztwem z sejmu wyleci z hukiem zamrażarka ustaw będących nie w smak sejmowej większości, których nie chcą (z równych powodów) tak wprost odrzucić. Lub też ten sam Hołownia, który obiecuje, że on - w przeciwieństwie do poprzedników - będzie stosował zasadę równego i dobrego traktowania posłów różnych opcji politycznych.
„Będziemy inni, będziemy fajniejsi, demokratyczni, praworządni i w ogóle zło dobrem zwyciężymy” - mówią od miesiąca najbardziej prominentni przedstawiciele wielkiej antyPiSowskiej koalicji. Problem polega jednak na tym, że za tymi pięknymi słowami oraz deklaracjami czarującego Donalda i złotoustego Szymona nie idą czyny. Gorzej nawet. Czyny, które już widzimy są dokładnie odwrotne wobec tego, co obiecali i zapowiedzieli. Na przykład sejmowa zamrażarka. Miała wylecieć z hukiem. Hołownia twierdzi, że wyleciała. Dowodem ma być wyjęcie z niej takich dokumentów jak choćby obywatelski projekt ustawy o in vitro. Proszę bardzo - próbuje nam powiedzieć marszałek Hołownia - patrzcie wszyscy, jak pięknie rozmroziliśmy. Problem polega jednak na tym, że z zamrażarki nie wyjęto wszystkich projektów. A pod obrady marszałek nie poddał akurat tych ustaw, które - co za zaskoczenie - nie są bliskie środowiskom politycznym reprezentowanym przez Hołownię. Na przykład zgłoszonej przez „Solidarność" ustawy o emeryturach stażowych. No więc jak z tą zamrażarką? Wyleciała? Czy może tylko zmieniła się obsługująca ją ekipa. Albo inny przykład: stosunek marszałka do posłów różnych frakcji. Media liberalne świętują i chwalą nowego gospodarza sejmu pod niebiosa jak to pięknie zaorał posłów Suskiego czy Czarnka. Albo jak to dał bobu Morawieckiemu albo Kaczyńskiemu. No brawo, nowa jakość! Tylko tak się jakoś dziwnie składa, że Hołownia usadza tylko tamtych. A wobec swoich pełen jest wytwornej kurtuazji. I to ma być ta nowa jakość? To inne - bo tym razem równe - traktowanie. Sądzę, że wątpię..
Wszystko na opak
W zasadzie bardzo podobnie można by przenicować pojednawcze deklaracje Tuska o braku zemsty i jego obietnice, że nie będzie polowania na czarownice. Słowa słowami. Ale zaraz potem idą przecieki dotyczące konkretnych planów tuskowych ministrów-nominatów (Sienkiewicz, Sikorski etc.) czy jego najbliższych ludzi. A te pokazują, że trzeba się spodziewać właśnie tego, co Tusk wykluczył. To znaczy zemsty, polowań i nagonek. Oczywiście robionych pod hasłem „rozliczenia winnych” czy „zero kompromisów ze złem”.
Ale tu dochodzimy do bezpiecznika w postaci naszej demokracji medialnej. Dwie dekady (czy nawet dekadę) temu taka totalna niezgodność słów z czynami mogłaby ujść rządzącym na sucho. Starczyło otoczyć nowy rząd bezpieczną medialną otuliną swoich oraz zaprzyjaźnionych mediów horyzontalnych o dużym zasięgu: dwóch gazet opiniotwórczych, paru tygodników opinii, kluczowych telewizji i stacji radiowych. Nierzadko powiązanych ze sobą towarzysko i kapitałowo. Starczało w zupełności. Hulaj dusza! Można było wtedy oficjalnie komunikować, że się robi „politykę miłości” i już. Zupełnie wedle zasady, że jest prawda czasu i prawda ekranu. I że z tych dwóch prawd o powszechnym odbiorze decyduje ta druga.
Dziś jednak żyjemy już w zupełnie innej epoce. W ciągu minionej dekady stały się dwie rzeczy. Po pierwsze osłabła dominacja mediów liberalnych. Ale nie chodzi tylko o to, że PiS zaoferował narracji TVNowsko-Gazetowybroczej swoją własną opowieść TVPInfową. To można odkręcić wyrzucając PiSowców z mediów publicznych. Sęk w tym, że w międzyczasie w ogóle zmierzchać zaczęła rola dużych fabryk medialnych treści. Namnożyło się zaś bytów w postaci mniejszych (by tak rzec „butikowych”) graczy. Zwłaszcza w internecie. Zmienił się też sposób konsumowania treści przez ludzi. Z narzucających agendę mediów papierowych sprzężonych z rezonującą te treści telewizją na swoisty „sos tysiąca wysp”. Czyli multum przenikających się głosów mediów tradycyjnych i nowych. Portale, YouTuby, feedy, podcasty i inne.
Tworzy to oczywiście czasem wrażenie kakofonii. Owszem. Ale jednocześnie daje gwarancje, że rządzącym nie uda się narzucić społeczeństwu jednej obowiązującej i wygodnej dla siebie opowieści. W tym sensie ludzie faktycznie oceniają dziś władzę po owocach. A wszelkie niespójności pomiędzy tym co ta władza mówi i co potem faktycznie robi zostaną niechybnie wyłapane.
Wnioski zaś będą wyciągnięte. Szybciej niż się komukolwiek ze zwycięzców wydaje.
na zdjęciu: posiedzenie Sejmu. fot. Tomasz Gzell/PAP/edycja: Salon24.pl
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka