Jeden ze sloganów naszych czasów głosi, że każdy może być kim zapragnie. Wystarczy tylko bardzo, ale to bardzo chcieć. Polska 2050 od początku była projektem osadzonym na takim właśnie złudzeniu. Kimże oni już nie byli? Najpierw „uczciwszą Platformą”. Potem „fajnokatolicką Lewicą” . A jeszcze później ludowcami do pokazywania w TVNie. Nic im niestety nie zatrybiło. I nie zatrybi też ich najnowsze wcielenie obrońców wolnego rynku oraz pogromców PiSowskiego rozdawnictwa.
Plan marketingowców spalił na panewce
O tym, że „Hoło” jest produktem marketingowym wiadomo było od samego początku. Wejście popularnego prezentera do politycznej gry przedstawiane było przez niego samego jako ruch zatroskanego obywatela, który „nie chce, ale musi”, bo „ojczyzna wzywa”. W rzeczywistości była to raczej mieszanka chwilowej fantazji paru postaci z grona 1 procenta najbogatszych Polek i Polaków oraz niewątpliwych zdolności fundrisingowych Szymona. Wyszedł z tego projekt wypromowania dobrze rokującej osobowości telewizyjnej w celu zamieszania na zabetonowanej polskiej scenie politycznej.
Plan sam w sobie zły nie był. Wszak wykorzystanie osobistej popularności celebryty jest jedną z usankcjonowanych ścieżek kariery w ramach demokracji medialnej. Tak to nie raz przecież zadziałało w wielu krajach bardziej nawet od nas rozwiniętych.
Ale Hołownia miał pecha. Jego pech polegał na tym, że polska demokracja ostatniej dekady nie jest na etapie postpolitycznego znużenia. Polak z przełomu drugiego i trzeciego dziesięciolecia XXI wieku nie siedzi znudzony i nie przewija na smartfonie - niczym tinderowych profili - podobnych do siebie jak dwie krople wody kolejnych ofert politycznych liberalnego mainstreamu. Rzeczywistość polskiej polityki jest zupełnie inna. Miażdżąca większość wyborców od bardzo dawna wie na kogo odda głos w następnych wyborach.
Hołownia od początku miał pod górkę
W efekcie Hołownia od samego startu swojego politycznego projektu nie miał łatwego życia. Musiał biegać po pokoju, w którym wszystkie krzesła są już pozajmowane. Jego jedyną nadzieją było to, że ktoś na chwilę wyjdzie do toalety albo podejdzie do okna. I wtedy Hoło z Michałem Koboską sprytnie go podsiądą ogłaszając wszystkim z miną niewiniątka, że oni przecież zawsze tam siedzieli. W praktyce wyszło im to jednak słabo. Z pierwotnym planem wyślizgania zmęczonej Platformy się nie powiodło. Zwłaszcza od momentu, gdy z Brukseli wrócił stary wyga Tusk i narzucił opinii publicznej (przy pomocy usłużnych i zaprzyjaźnionych mediów), że „kto nie skacze ten za PiSem”. Od tamtej pory skaczą po tamtej stronie wszyscy. I to razem z krzesłami. A podsiąść się ich Hołowni już nie uda.
Ale Hoło pożądliwie zerkał przecież także na elektorat lewicy. Liczył na sukces ustawiając się zawsze po jej stronie we wszystkich wojnach kulturowych ostatnich lat. Ale i tu kolejny pech. Bo polska Nowa Lewica (imitując zachodnie trendy) bardzo się w ostatnich latach zradykalizowała. Skręcając w takie rejony „wokizmu”, że Hołownia ze swoim nowicjatem u dominikanów został jak kiedyś Leszek Balcerowicz z przeszłością w Instytucie Marksizmu i Leninizmu. Teoretycznie w projekcie Polska 2050 zawsze były też nadzieje na potencjalnie podgryzanie poparcia PiSowi. Temu celowi służyć miał kostium św. Szymona - autora poczytnych książek o religii i ulubieńca lekko konserwatywnych czytelników (a ponoć zwłaszcza czytelniczek) na polskiej prowincji. Te plany dobrze wyglądały jednak chyba tylko w powerpoincie. Bo w rzeczywistości Szymon Hołownia nigdy dla Polski PiSowskiej autentyczną alternatywą nie był. A jego lojalność wobec liberalnego antyPiSu ani przez moment nie ulegała wątpliwości.
Nowa (bez)nadzieja
Mijały miesiące, a kapitał polityczny projektu Polska 2050 topniał sobie z miesiąca na miesiąc jak śnieg w promieniach wiosennego słońca. Zmianę miał przynieść sojusz wyborczy z PSLem. Przyniósł raczej obu partiom ryzyko znalezienia się pod wyborczym progiem. W tej sytuacji obserwujemy właśnie „ostatnie przemienienie” Szymona H. Na finałowym wirażu kampanii on i jego ugrupowanie chcą się ufryzować na obrońców wolnego rynku i pogromców rozbuchanego „PiSowskiego socjalu”. Tak tłumaczyć trzeba pompowanie w mediach Ryszarda Petru, który zapowiada prywatyzację kluczowych spółek skarbu państwa. Albo wypowiedzi Pawła Zalewskiego o skończeniu z rozdawnictwem. A i podobno nawet sam mistrz Leszek Balcerowicz coraz mocniej utożsamia się obecnie z przesłaniem Trzeciej Drogi (mówił o tym w niedawnym wywiadzie dla gazety.pl). PSLowski partner w ramach Trzeciej Drogi jest ponoć przerażony. Ale co mu pozostało?
Wszystko to razem dowodzi wielu starań i nawet pomysłowości w szeregach sztabowców Polski 2050. Tego odmówić im nie można. Jednocześnie tych parę ostatnich lat pokazuje, że partia jakoś nie umie się wstrzelić w aktualny pejzaż polskiej polityki. I jeśli przyjąć, że projekt Hołowni od początku był bardziej produktem niż oddolną inicjatywą wyrosłą z autentycznej społecznej potrzeby to przyszłość niesie im raczej zniknięcie z półek w politycznym supermarkecie po październikowym remanencie.
zdjęcie: Kampania wyborcza do parlamentu 2023. Przewodniczący Polski 2050 Szymon Hołownia (centrum-L) oraz prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz (centrum-P) podczas konferencji prasowej w podcieniach Senatu w Warszawie, 25 bm. (mr) PAP/Tomasz Gzell.
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka