Dąsy dąsami, docinki docinkami. Ale przedwyborcza debata z udziałem najważniejszych przywódców politycznych powinna się w Polsce odbyć.
Jarosław Kaczyński nie chce debatować z Donaldem Tuskiem, bo - jak wyjaśnił rzecznik rządu - przywódca PiS woli rozmawiać z „prawdziwym mocodawcą lidera opozycji”. Czyli z Niemcem Manfredem Weberem. Niezbyt to ładne ze strony prezesa partii rządzącej. I Donald Tusk oraz jego otoczenie mieliby nawet pełne prawo czuć się urażeni. Gdyby nie fakt, że nie dalej jak jesienią ubiegłego roku ten sam Tusk - wtedy ustami rzecznika PO - odrzucił propozycję debaty telewizyjnej z premierem Morawieckim twierdząc, że lider opozycji „jest gotów na debatę”. Ale tylko „z prawdziwym liderem i prawdziwymi dziennikarzami w prawdziwej telewizji”. Czyli nie z Morawieckim i nie w TVP. I w ogóle to nie…
Złośliwości, złośliwości, złośliwości. I zawsze - po obu stronach - ta sama wygodnicka postawa. Oczywiście, że będę debatował - powiadają liderzy PiSu. Oczywiście, że jestem otwarty - deklaruje wierchuszka PO. Ale… Po czym następuje długa niczym przedmałżeńska intercyza lista warunków i podpunktów, które muszą zostać spełnione, by taka debata mogła się odbyć. Co oczywiście należy czytać w sposób następujący: DEBATA SIĘ NIE ODBĘDZIE STOP. I CO NAM ZROBICIE? STOP.
Tymczasem ta debata powinna się odbyć. Po pierwsze z szacunku dla polskiego wyborcy. Nie dalej jak miesiąc temu 80 proc. uczestników sondażu opublikowanego przez „Rzeczpospolitą” odpowiedziała, że chce takiej debaty na najwyższym szczeblu. Polityczny establishment nie może pozostawać głuchy na takie sygnały ze strony suwerena. A jeżeli pozostaje, to znaczy, że coś z nim nie tak.
Po drugie, debata liderów powinna się odbyć także z szacunku dla naszej demokratycznej tradycji. Prowadzone na żywo przedwyborcze starcie należy do kanonu współczesnej kultury medialno-politycznej. Także w Polsce. Wałęsa kontra Kwaśniewski w roku 1995. Tusk vs. Kaczyński przed wyborami 2007. Nawet starcie Ewy Kopacz z Beatą Szydło w 2015. Wszystko to ważne momenty najnowszej historii naszego kraju. Obecni liderzy też są częścią tej historii. Żadną miarą nie mogą myśleć, że stoją ponad nią. Raczej powinni się w tę historię wpisać.
Po trzecie, debata liderów to sytuacja z gatunku „noblesse oblige”. Zwłaszcza dotyczy to rządzących. W każdym systemie, w każdym czasie i w każdej sytuacji obowiązkiem aktualnie piastujących urzędy publiczne jest stawić czoła pretendentom. Choćby się ich najszczerzej nie lubiło albo uważało za najgorszych łajdaków. To jak z pojedynkiem w dawnych czasach. To jest także sprawa honorowa.
Nie zamierzam doradzać kiedy i między kim a kim powinna odbywać się przedwyborcza debata liderów. Niech sztabowcy się zdzwaniają i wymyślają satysfakcjonujące rozwiązanie. Od tego - u licha - są. Wiem tylko jedno: ludzie nie mają ochoty na wydziwianie w stylu „z tym to nie”, „a w tamtej telewizji to nigdy przenigdy”. Dość tego bawienia się w primadonny.
Jakiś rodzaj przedwyborczego starcia na racje i argumenty ma się odbyć. I koniec kropka.
Rafał Woś
Źródło zdjęcia: Jarosław Kaczyński rozmawia z Donaldem Tuskiem. Fot. PAP/CANVA
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka