„To są pomysły szaleńców, dzieciaków” - ocenił Jarosław Kaczyński program gospodarczy Konfederacji. Trudno się z prezesem PiS nie zgodzić.
Korwiniści, służba zdrowia i zniszczone zęby
Dawno, dawno temu - może nawet jeszcze w poprzedniej dekadzie i w niewinnych jeszcze wtedy soszialmediach - stoczyłem niejeden spór z korwinisto-balcerowiczowcami (nazywanymi wtedy - może niezbyt ładnie „kucami”). Zawsze - prędzej czy później - stawał w nich temat opieki zdrowotnej. „Sprywatyzować! Dopuścić wolną konkurencję! Niech się biją o pacjenta obniżając cenę i poprawiając jakość oraz dostępność!” - argumentowali moi adwersarze. Ja opowiadałem wtedy historię mojego znajomego, którego synek potknął się w łazience i przywalił z całej siły młodocianym uzębieniem w krawędź wanny. Spanikowani rodzice - jako że byli ubezpieczeni prywatnie - pognali natychmiast do najbliższego CośTamCośTam-Medu. Lekarz przyjął ich - owszem - natychmiast. Ale rozłożył ręce. „Zniszczenia zbyt rozległe i zbyt skomplikowane. Jedźcie z tym do państwowego” - poradził szczerze.
Oczywiście z tych rozmów niewiele wynikało. Korwinowcy nadal byli przekonani, że mają rację. Nieważne czy mówimy o służbie zdrowia czy o edukacji. Prywatne łapka w górę. A państwowe kciuk w dół. Bo państwa powinno być jak najmniej. A podatki powinny być jak najniższe. I tak dalej. Pokazywanie im, że ten cały wspaniały sektor prywatny zazwyczaj żeruje na państwowym. Oferując - na różnych polach usługi najłatwiejsze do przeprowadzenia i zarabiając na nich pieniądze - bardziej skomplikowane potrzeby obywateli (medyczne, edukacyjne, inwestycyjne, związane z bezpieczeństwem) zostawiając państwu. Jak przerośnięty syn znajomych, który - choć pracuje i zarabia - to mieszka darmo w domu rodziców, gdzie ma wikt i opierunek. Ale jak go ostatnio poprosili, żeby się dorzucił czasem do zakupów to była ciężka obraza i opowieści o zamachu na „jego prywatne pieniądze”.
Dziecięca choroba liberalizmu
Zauważyłem jednak pewną prawidłowość. W miarę upływu lat zacząłem coraz częściej spotkać się z wyznaniami w stylu: „bo ja to zaczynałem od Korwina, ale dziś już tak nie myśle”. Albo „kiedyś wydawało mi się, że rynek wszystko załatwi. Ale teraz widzę, że to jest bardziej skomplikowane”.
I zacząłem rozumieć, że z korwinizmu-kucyzmu-balcerowiczyzmu się po prostu… wyrasta. Że to jest faktycznie „dziecięca choroba liberalizmu”. Mało tego. Ci dawni „kuce” z czasem bardzo często stawali się wielkimi zwolennikami państwowej interwencji, opiekuńczości i regulacji rynku. Miało to związek z nabieraniem życiowego doświadczenia. Z przechodzeniem z fazy „ja młody, zdrowy i gotowy pracować po 20 godzin na dobę przez siedem dni w tygodniu”. Do etapu pojawienia się w życiu innych zobowiązań (dzieci), pierwszych symptomów przeciążenia organizmu nadmierną pracą (wypalenie, rozczarowania) czy po prostu do faktu, że coraz częściej trzeba się zdać na instytucje czy mechanizmy (lekarz, urlop), które pomogą nie pęknąć w trudnej chwili.
Prezes Kaczyński mówi jak jest
To zjawisko bywa czasem określane jako przechodzenie od „kucowego idealizmu” na pozycje tzw. RiGCzu.
RiGCZ to popularny w minionej dekadzie skrót rozwijający się do „rozumu (czasem rozsądku) i godności człowieka”. Pod wieloma względami określenie RiGCz stało się odpowiednikiem słowa „normalność” czy „zdrowy rozsądek”. To coś, co Anglosasi zwykli nazywać „common sensem”. Jak ktoś ci mówi, że „nie masz RiGCzu” to znaczy tyle, iż jesteś oderwany od rzeczywistości oraz od ludzi tę rzeczywistość zamieszkujących.
Kategoria RiGCzu przypomniała mi się po tym, jak kilka dni temu Jarosław Kaczyński powiedział parę słów o programie gospodarczym Konfederacji. Nazywając go wprost pomysłem „dzieciaków albo szaleńców”. PJK odniósł się konkretnie do bonu na usługi medyczne. Ale tę oceną możnaby spokojnie rozciągnąć na inne zagadnienia. Na to, co Konfiarze mówią o podatkach, ZUSie, spółkach skarbu państwa czy innych regulacjach rynku.
Pisałem o tym całkiem niedawno w innym miejscu, ale powtórzę raz jeszcze. Ideologia gospodarcza Konfy to jest właśnie taka pozbawiona RiGCzu dziedzinada. To propozycja wykoncypowana przez ludzi młodych, pełnych sił i kompletnie niedostrzegających niczego poza czubiem własnego nosa. Żadne „dobro wspólne”. Żadna „solidarność społeczna”. Żaden „naród” (choć niby rzekomo w Konfie jest gdzieś frakcja „narodowa”). Tylko „ja”, „moje pieniądze”, „moje podatki”, „nie dam”.
To się musi zmienić jeśli Konfa chce na dłużej niż tylko jeden sezon zagościć w polskiej polityce.
Rafał Woś
Jarosław Kaczyński. Fot. PAP/Canva
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka