Niemiecki rząd z miną niewinnego jagniątka udaje, że nie rozumie na czym polega sedno obecnego sporu Warszawy z Berlinem. To ewidentna gra na przeczekanie rządu PiS.
Ambasador Niemiec w Polsce dał wywiad "Newsweekowi"
Ambasador Niemiec w Polsce Thomas Bagger nadal w ofensywie. Po zeszłotygodniowym spięciu na Twitterze teraz mamy jego wywiad w „Newsweeku”. Widać tam dobrze jakie jest dziś oficjalne niemieckie stanowisko w sprawie Polski. Opiera się ona na trzech filarach.
Polecamy:
Po pierwsze - powiada Bagger oddając stanowisko Berlina - to Polska jątrzy w stosunkach z sąsiadem stawiając irracjonalne żądania reparacyjne. Zgodnie z niemiecką narracją siedzieli sobie więc prezes Kaczyński, z premierem Morawieckim i narzekali na 1000 lat niemieckich krzywd wobec Polski. I wtedy wparował poseł Mularczyk i powiedział: „wiecie co? Tak im dowalimy! Reparacjami! Co wy na to chłopaki???”.
Po drugie, robiąc to Polska sama sobie szkodzi. Marnując swoje „pięć minut w Europie” na kontrproduktywne antyniemieckie fobie. Gdyby - ciągnie niemieckie ambasador - Warszawa zachowywała się racjonalnie, to by zauważyła (i doceniła), jak bardzo niemieckie stanowisko w sprawie Rosji, Ukrainy czy energetyki zbliżyło się w ostatnim roku do stanowiska polskiego.
Po trzecie - mówi „Newsweekowi” ambasador - stosunki polsko- niemieckie mają - mimo wszystko - bardzo solidne podstawy. Co - tłumacząc z dyplomatycznego na nasze - oznacza, że gdy tylko polscy wyborcy wrócą do rozumu i wybiorą sobie znowu taki jak trzeba rząd, to wzajemne relacje wrócą do przedPiSowskiej normalności.
Relacje Polska-Niemcy. Tak to widzi Berlin
Tak to widzi Berlin. Albo udaje, że tak to widzi, bo tak jest to Niemcom widzieć wygodnie. Filary są - z PRowskiego punktu widzenia - dobrze skonstruowane.
Punkt pierwszy przesuwa winę za popsucie stosunków na stronę polską.
Punkt drugi mówi „a mogłoby być tak piękne”.
Punkt trzeci dodaje nadzieje „ale wiecie co? Gdyby nie ten PiS to może być jeszcze pięknie!”. Celem jest oczywiście przekonanie do tej narracji polskiego odbiorcę (to dla niego jest wywiad w „Newsweeku”). Oczywiście wśród antyPiSowców takie ziarno pada na bardzo podatny grunt.
O tym, że Niemcy umieją budować spójny przekaz w kluczowych sprawach polityki międzynarodowej dowiadujemy się nie po raz pierwszy. Tak było za pierwszego PiSu (2005-2007), gdy negocjowana była tzw. Eurokonstytucja, którą za główny cel obrała sobie wtedy kanclerz Angela Merkel. Tamten dokument - wzmacniający możliwości dużych i potężnych krajów (takich jak Niemcy właśnie) narzucania innym swojej woli - napotkał wówczas na pewne opory. Również ze strony Polski. W końcu jednak wszedł w życie pod postacią tzw. Traktatu lizbońskiego podpisanego w grudniu 2007 roku. Opory Polski - i innych - zostały złamane.
Polski punkt widzenia
Problem polega oczywiście na tym, że przedstawione przez ambasadora Baggera w „Newsweeku” trzy filary obecnego stanu relacji Berlina i Warszawy są - z polskiego punktu widzenia - kompletnie oderwane od rzeczywistości.
Po pierwsze, żądania reparacyjne nie są żadnym irracjonalnym aktem wrogości wobec Bogu ducha winnego sąsiada. Nikt nie przedstawił ich ani z nudów, ani dla draki. Ani po to, żeby „pielęgnować antyniemieckie nastroje”. Nieprzypadkowo też reparacje stanęły w siódmym roku rządów PiS. W siódmym! A nie w pierwszym czy drugim. Nie były więc żadną „nieprzygotowaną szarżą ułańską”. Ani próbą odcinania politycznych kuponów od antyniemieckości (bo gdyby były to czemu nie stawiano ich wcześniej?). Reparacje to efekt. Skutek bardzo konkretnej polityki prowadzonej przez Komisję Europejską - za przyzwoleniem, a może i zachętą Berlina - wobec Polski po roku 2015. Ta polityka jest - z polskiego punktu widzenia pełna szykan i tzw. cherrypickingu. Wybiera się jakieś elementy polskich polityk publicznych - takie same które w przypadkach innych krajów nie budziły dotąd żadnych wątpliwości - i stawia się za nie Polskę pod pręgierzem. Gdzie ma skruszeć. I nie pakować paluchów tam gdzie nie powinna. Czyli nie sprzeciwiać się niemieckim pomysłom na to jak mają być zorganizowane kluczowe unijne polityki - takie jak na przykład energetyka albo polityka klimatyczna.
To Polska wywarła presję na Niemczech
Po drugie, to nie jest tak, że gdyby nie jakaś irracjonalna antyniemieckość PiSu to by dziś Polska miałaby swoje „pięć minut” w Unii. Bo owszem - Niemcy przychylają się dziś do polskiego stanowiska w sprawie Rosji, Ukrainy czy energetyki. Ale to nie zdarzyło się tak po prostu. Nie było nagłym okrzykiem „Eureka!” ze strony kanclerza Scholza. To wszystko zdarzyło się PONIEWAŻ Polska prowadzi taką a nie inną politykę międzynarodową pod rządami PiS. To również (nie wyłącznie ale również) przez polskie monity, niezgody, sprzeciwy i niesnaski czy szantaże Niemcy przystąpili do sankcji ekonomicznych, których bardzo bał się ich biznes. Zaczęli w końcu posyłać Ukrainie broń - czego nie chcieli ich pacyfiści. I - jak na razie - nie próbują układać się z Putinem w stylu „monachijskim” - co by na pewno spodobało się sporej części niemieckiego establishmentu.
I po trzecie. Fałszywa jest teza o tym, że zwykli ludzie w Polsce chcą wrócić do modelu „buzi buzi” z Niemcami, tylko ten zły PiS ich wciąż podżega do złego i ciągle jątrzy. Oczywiście, że ludzie chcą porozumienia. To jasne. Ale nie na każdych warunkach. Istnieje - rosnące - przekonanie w polskim społeczeństwie, że relacje z zachodnim sąsiadem muszą być mniej paternalistyczne i bardziej partnerskie. Co jest zresztą zgodne ze zmniejszaniem się różnic potencjałów. Trzy dekady temu relacja rozmiarów gospodarek Polski i Niemiec to było 1 do 5. Dziś wynosi 1 do 3.
Tych wszystkich tonów w wypowiedziach Baggera - ani u innych niemieckich polityków - nie ma. Albo prawie nie ma. Niestety.
Rafał Woś
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka