W 2023 roku żadnej katastrofy ekonomicznej nie będzie. Polska gospodarka stoi na mocnych nogach.
„Koniec jest bliski!”
Kilka dni temu widziałem na ulicy miasta, w którym mieszkam faceta z karteczką wieszczącą koniec świata. Przezornie nie napisał na niej jednak żadnej konkretnej daty. Co oznacza, że gość jest mądrzejszy od większości polskich mediów antyPiSowskich. One też przez cały ubiegły rok zachowywały się dokładnie jak ów facet. Też wieszczyły nadchodzącą wielkimi krokami katastrofę. Miała ona dotyczyć gospodarki. Polegać na dalszej eksplozji inflacji, załamaniu wzrostu gospodarczego, powrocie bezrobocia, walnięciu na łeb na szyje kursu złotego, wystrzeleniu w górę kosztów zadłużenia publicznego oraz prywatnego. I tak dalej i tak dalej. Tylko, że nasze antyPiSowskie media okazały się dużo mniej sprytne niż ten facet z karteczką „Koniec jest bliski!”. One bowiem bardzo precyzyjnie wyznaczyły datę tej wielkiej ekonomicznej Apokalipsy. Miała ona się wydarzyć w roku 2023. W sam czas na wybory parlamentarne.
I tu mamy nielichy problem. Bo czas biegnie, a 2023 już się rozpoczął. Tylko, że rzeczywistość nie chce doskoczyć do wyśrubowanych oczekiwań. A większość danych ekonomicznych za cholerę nie ma najmniejszego zamiaru potwierdzić tezy o wielkim tango down polskiej gospodarki po 8 latach PiSowskich rządów.
Zmanipulowane dane
Weźmy najnowsze dane dotyczące wzrostu gospodarczego za rok 2022. Wyniósł on w Polsce 4,9 proc. Oczywiście jak się ktoś uprze, to może to potraktować jako sygnał klęski. Jak „Gazeta Wyborcza”, która opatrzyła te dane podpisem „Biedniejemy, a gospodarka spowalnia”. Papier wszystko przyjmie. A klawiatura jeszcze więcej. Problem w tym, że jeśli uznać te polskie 4,9 proc. wzrostu w roku 2022, to ja już naprawdę nie wiem jak ocenić ten rok w zdecydowanej większości krajów Unii Europejskiej. Które (z wyjątkiem Irlandii, Rumunii i kilku jeszcze mniejszych krajów) rozwijały się w 2022 roku wolniej od Polski. A niektóre się wręcz zwijały.
Tak samo jest z większością innych liczb opisujących kondycję ekonomiczną. Na przykład prognozy wzrostu na rok przyszły. Albo dane dotyczące poziomu inflacji. Albo wzrostu płac realnych. Albo rentowności polskich obligacji. Czy poziomu zadłużenia. Wszędzie to samo. Większość antyPiSowskich mediów tak bardzo chce dowieść z góry przyjętej tezy o klęsce PiSonomiki ostatnich 8 lat, że bierze te dane i tak długo nimi kręci, by wyglądały na nieuchronną zapowiedź nadciągającej katastrofy. Wytresowani w antyPiSizmie odbiorcy są z kolei takimi daniami zachwyceni. Łykają je szybko i bez zbędnej refleksji. Przekonani, że teraz to już na pewno i nieodwołalnie nastanie koniec. Tak przecież już wielokrotnie na łamach Wyborczej, na falach TOK FM lub w TVN24 wieszczony przez Leszka Balcerowicza i innych.
A końca nie widać...
Tylko, że ten koniec… nie nadchodzi. I nie nadejdzie. Bo to wszystko nie jest prawda. Bo Polska gospodarka po 8 latach rządów PiS nie znajduje się na krawędzi upadku. Owszem, mierzymy się z wieloma ekonomicznymi problemami. Z inflacją, ze spowolnieniem wzrostu i ze wzrostem kosztów zadłużenia. Ale to nie są - wbrew temu, co uważają antyPiSowskie diwy komentariatu - przejawy PiSowskiej nieudolności. Jest dokładnie odwrotnie. Wszystkie te problemy to znak, że Polska jest integralną częścią rozwiniętego Zachodu - to znaczy, że przechodzi dokładnie te same wyzwania i porusza się w tym samym trendzie (plus minus parę procent w tę czy inną stronę), co większość krajów Unii Europejskiej. W tym sensie nie ma zastosowania inny - popularny na opozycji - zarzut, że PiS oderwał Polskę od Zachodu. Nic z tych rzeczy.
Pamiętam, jak - mniej więcej rok temu - prezes NBP Adam Glapiński mówił o mocnych fundamentach polskiej gospodarki. Które bardzo jej pomogą w trudnych nadchodzących miesiącach, gdy sprzęgną się kryzys energetyczny, presja inflacyjna i wojna na Wschodzie. AntyPiSowcy - jak zwykle na słowa Glapińskiego - zareagowali agresją i szyderą. Tylko, że „Glapa” miał rację. Polska gospodarka stoi na mocnych nogach. Jest gospodarką - z jeden strony - ciągle głodną rozwoju. Z drugiej - już trochę mniej podatną na wpadanie w głębokie doły związane z wahaniami koniunktury. To się w 2023 roku nie zmieni. Wbrew marzeniom i zaklęciom. Oraz (co tu kryć) ku przerażeniu i wściekłości („bo przecież wybory!”) wielu kolegów i koleżanek po piórze.
Rafał Woś
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Polityka