Nadzwyczajne podatki dla biznesu to nic nowego
Było już, że „PiS wprowadza w Polsce bolszewicką dyktaturę”? Było! Albo, że „robi zamach na własność prywatną Polaków”? Też było. A to dopiero początek. I obawiam się, że takie argumenty usłyszymy w najbliższym czasie nie tylko z ust przeróżnych przedpotopowych liberałów w stylu Sławomira Mentzena.
A fakty są takie, że w niektórych krajach europejskich to już się dzieje. A nadzwyczajnym podatkiem zyski koncernów (głównie energetycznych) obłożyli w międzyczasie Włosi, Hiszpanie i Grecy. A także Rumuni oraz Węgrzy. Nawet rząd - bynajmniej nie socjalistycznej - Wielkiej Brytanii przyłożył daniną potentatom z branży ropy oraz gazu. I to nie pierwszy raz. Ba, nawet tak niechętne do postawienia się wielkiemu pieniądzowi ciało jak Komisja Europejska zapowiada, że będzie nadzwyczajne podatki dla biznesu rekomendować krajom członkowskim UE. Także wśród czołowych zachodnich ekonomistów panuje konsensus co do konieczności wprowadzenia takiego rozwiązania. Według opublikowanego niedawno przez Szkołę Biznesu Uniwersytetu Chicagowskiego sondażu fokusowego nałożenie nadzwyczajnego podatku na firmy energetyczne popiera 49 proc. badanych ekonomistów. A 33 proc. badanych jest w tej kwestii „niezdecydowana”. Zaś przeciwników podatku mamy wśród ekonomistów tylko 17 proc.
Zobacz: Projekt "daniny Sasina". Wątpliwości na niekorzyść dużych przedsiębiorców
Nie zapłacą i uciekną z Polski?
Oczywiście należy się spodziewać, że u nas swoje stare armaty wytoczą wszyscy starzy i młodzi biznesowi lobbyści. A większość usłużnych wobec biznesu mediów to oczywiście podchwyci i przedstawi jako prawdę objawioną. To się dzieje nad Wisłą od dobrych trzydziestu lat. Jak nie wierzycie, to sobie sprawdźcie w archiwach. Na każdy pomysł obłożenia biznesu jakimkolwiek nowym podatkiem wjeżdża z histerycznym szlochem ten sam zestaw argumentów. Że biznes i tak nie zapłaci. Że ucieknie z Polski. Że zabijemy w ten sposób przedsiębiorczość. Albo, że nikomu nie będzie się już opłacało inwestować. I tak wkoło Macieju..
Niewidzialna ręka rynku wie, co robi
Nie tak dawno temu (2020 rok) Adrien Matray - ekonomista z Uniwersytetu w Princeton - napisał bardzo ciekawy tekst. Posłużył się w nim przykładem z najnowszej historii gospodarczej Francji. Dziś już mało kto pamięta, ale był kiedyś nad Sekwaną taki prezydent, który nazywał się François Hollande. Tenże Hollande - gdy jeszcze uważał się za socjalistę - miał pomysł, by prowadzić lewicową politykę. I kiedy w wyborach 2012 r. pokonał Nicolasa Sarkozy’ego, zdołał doprowadzić m.in. do podwyżki podatku od dywidendy. I to podwyżki zasadniczej – bo z 15 do 46 proc.
Hollande ostatecznie poniósł polityczną porażkę – ugiął się bowiem pod presją opinii publicznej i szybko inne elementy swojej lewicowej agendy porzucił. Jednak wspomniana danina przez parę lat obowiązywała; co więcej – obejmowała aż 75 proc. francuskich firm. Ten fakt dał Matray'owi okazję do zmierzenia, czy faktycznie niższy podatek od dywidendy pomaga w zwiększeniu inwestycji. Innymi słowy: czy prawdą są te wszystkie lobbystyczne jęki i stęki wieszczące koniec świata w przypadku sięgnięcia po opodatkowanie zysków biznesu.
I co się okazało? Oto w ciągu pięciu lat po wprowadzeniu w życie podwyżki podatku (2013–2018) francuskie firmy zaczęły… więcej inwestować. Działo się tak dlatego, że wzrost obciążenia znacząco zmniejszył chęć wypłacania dywidendy. W związku z czym więcej środków pozostawało w firmach, co dawało im konieczną do inwestowania (nawet w trudnym momencie cyklu koniunkturalnego) płynność.
A Polska? Oby tym, którzy stoją za „daniną Sasina” starczyło ikry, by tym razem doprowadzić sprawę do końca.
Rafał Woś
Czytaj także:
Wielki cios w Rosjan ze strony Turcji. Zostaje im tylko Wietnam i Korea
Zmiany w przychodniach. Pacjenci dostaną swojego opiekuna
Policja szykuje dziś nalot na kierowców. Namierzą cię z drona
Komentarze
Pokaż komentarze (87)