Czy w sprawie Ukrainy musimy być aż takimi prymusami? - pyta Łukasz Warzecha. A ja mu odpowiadam: Nie tyle musimy, co możemy. I dlatego dobrze, że jesteśmy.
Łukasz Warzecha lubi spór i jest z natury kontrarianinem. Bardzo go za to cenię. Argumentowanie na przekór dominującym opiniom jest cenną umiejętnością. A pewnie nawet cnotą. Są tacy, co zawsze mają zdanie „jak trzeba”. Oni lubią się z kontrarian natrząsać. Głównie po to, żeby przykryć swój własny oportunizm i wieczne „tak, ale..”. Tymczasem przekornych trzeba szanować. Żeby iść tą drogą trzeba dzielności, grubej skóry, spokoju, pewności siebie. Spróbujcie sami, zanim rzucicie w Warzechę kamieniem przygany.
Bo od początku konfliktu na Ukrainie Łukasz Warzecha jest w kontrze wobec głównego nurtu. Tak, właśnie wobec „głównego nurtu”. W temacie wojny na Wschodzie stary podział na PiS i antyPiS się nam przecież już kompletnie wymieszał. Główny nurt czasu wojny (do którego i siebie zaliczam) płynie więc w kierunku bezwarunkowego poparcia dla Ukrainy. Argumentacje moralne i rachuby polityczne wzajemnie się tu ze sobą splatają. Trudno się temu przeciwstawić. Rzut „ruską onucą” i „kremlowskim trollem” nigdy nie był tak modną dyscypliną.
I w tym właśnie kontekście Łukasz Warzecha zwraca nam uwagę na dwie sprawy.
Po pierwsze, chodzi mu o koszty wojny. I to zarówno te gospodarcze: podwyżki ceny benzyny, przedłużoną inflację czy presję na wzrost cen żywności. Jak również koszty polityczne. Warzechę martwi scenariusz, w którym Amerykanie naszymi rękami rozgrywają z Rosją swoją starą geopolityczną partię. Ryzyko użycia broni atomowej czy testowania spójności NATO na polskiej ziemi są - zdaniem Warzechy - bardzo realne.
Zobacz rozmowę Sławomira Jastrzębowskiego z Rafałem Wosiem. "Obgadujemy Łukasza Warzechę"
Po drugie, problemem jest dla Warzechy nadmierny radykalizm Polski w obliczu wojny z Rosją. Przejawia się on na poziomie gestów i czynów. Publicysta uważa więc, że zupełnie spokojnie można wyrażać solidarność z Ukrainą łącząc się z Zełeńskim w czasie posiedzenia Zgromadzenia Narodowego w Warszawie. A niekoniecznie podejmując ryzykowną eskapadę do obleganego Kijowa. Niepokoją go też najnowsze pomysły rządu na takie zmiany w konstytucji, które wyjmą wydatki na obronność z limitów zadłużenia publicznego. Czy też usankcjonują naruszanie „świętego” prawa własności w kontekście konfiskaty majątku rosyjskich podmiotów w Polsce.
Czytaj opinię Warzechy: Czy musimy być prymusami?
W obu przypadkach się z Warzechą nie zgadzam.
Gdy chodzi o koszty tej wojny, to przecież ponosimy je i (jeszcze poniesiemy) tak czy inaczej. Podobnie, jak wiele innych krajów, które się wobec rosyjskiej agresji pozycjonują dużo bardziej zachowawczo. Wysokie ceny paliw będą doskwierać i Węgrom i Niemcom i Polakom i Bałtom. Nie mówiąc już o Afryce Północnej czy Bliskim Wschodzie, gdzie już jesienią może dojść do - z powodu wojny na Ukrainie - do poważnego kryzysu żywnościowego.
Dlatego kluczowe pytanie nie brzmi wcale, czy powinniśmy się martwić kosztami tej wojny? To jest bez znaczenia. Te koszty są. Dużo ważniejsze jest, by zdać sobie sprawę, że my te koszty na obecnym etapie rozwoju Polski ponieść możemy. Oczywiście - lepiej byśmy nie musieli ich ponosić. Ale o to nas dziś los wcale nie pyta. On nas pyta, „czy ustoimy?”. A my - pierwszy raz od wielu lat - możemy odpowiedzieć, że… tak, owszem, będzie ciężko. Ale damy radę.
Chodzi także o to, by z tego stwierdzenia czerpać trochę otuchy w trudnym czasie próby.
Skąd ta pewność, że ustoimy? Bo wbrew rozmaitym modnym jękom i stękom nie jesteśmy dziś - w roku 2022 - państwem z tektury. Ani tym bardziej gospodarką działająca na przysłowiowe słowo honoru. Bezrobocie jest na niskim poziomie, płace rosną wciąż szybciej niż inflacja, co zabezpiecza miliony pracujących gospodarstw domowych przed gwałtowaną pauperyzacją z powodu wzrostu cen. Po latach rejterady państwo dobrobytu przestało się zwijać. Spójrzcie choćby na 13 emeryturę czy na (może zbyt powolny, ale jednak) wzrost nakładów na służbę zdrowia. Albo popatrzcie na kurs złotego. Jeszcze dwa tygodnie temu co więksi panikarze głosili trwałe załamanie i biadali o konieczności szybkiego przystąpienia do euro. Dziś polska waluta odrobiła już w zasadzie całe straty wywołane wojną. Albo bardziej strukturalnie. Na przykład na poziom rezerw NBP które z 12 proc. PKB w połowie lat 90. wzrosły do 25 proc. obecnie. Polska jest już w zupełnie innym miejscu niż była w początkach transformacji.
Oczywiście nie ma mowy o raju na ziemi. Albo, że stać nas na wszystko. Ale też bez przesady w drugą stronę! Nie jest dziś tak, że nie stać nas na nic. Są realne wyzwania: polityczne, gospodarcze i humanitarne. Ale my możemy pomagać. Na biednego nie trafiło.
W temacie radykalizmu też uważam, że Warzecha się myli. Myli się, gdy pisze, że zbyt radykalnym jest na przykład wyłączenie wydatków na obronność z reguł fiskalnych. Myli się, gdy pisze, że zamiast tego rząd powinien lepiej równoważyć budżet i wygospodarować środki na wojsko jakoś inaczej. Myli się Warzecha, bo uważa państwo za takie większe gospodarstwo domowe. Tymczasem państwo nie jest gospodarstwem domowym. Ono w praktyce działa (powinno działać) właśnie w interesie gospodarstw domowych zdejmując im z głowy wydatki, które przerastają ich możliwości. Państwo po to właśnie zwiększa dług publiczny, żeby zadłużać nie musiał się zadłużać zwykły śmiertelnik. Państwo inwestuje, walczy z kryzysami, zrównuje nierówności, gwarantuje dobre i darmowe szkolnictwo albo opiekę zdrowotną. Bo gdyby tego nie robiło, to te wszystkie potrzeby gospodarstwa domowe musiałyby sobie zapewnić z własnej kieszeni. A w większości przypadków właśnie na kredyt.
Zobacz:
Państwo może to robić dlatego, że ma monopol na emisję pieniądza. Ten monopol jest tym silniejszy im silniejsze i bardziej stabilne jest państwo. Jeśli więc kraj wydaje środki, żeby ochronić swoją suwerenność i egzystencję to jest to przecież inwestycja uzasadniona. Rezygnacja z nich - bo dług! - nie jest strategią racjonalną. Przypomina dusigrosza, który siedzi na pieniądzach (zadłużenie publiczne to sięgnięcie po bardzo tani pieniądz), ale ich nie ruszy. Więc umiera z głodu albo z zimna.
Warzecha nie dostrzega jeszcze jednego. Wojna wybuchła. Wojna niesie zmiany. Ale zmiany nie muszą być tylko złe. Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że pakiet klimatyczny w wersji FiT for 55 jest nieunikniony. Sam Warzecha nazwał go (słusznie!) absurdem. Dziś wygląda na to, że czeka nas wielka unijna debata o przyszłości energetycznej Europy oraz konieczność nowego podejścia do kwestii klimatycznej. To czas, gdy się układają nowe koleiny polityki. A my żadnego adwokata na Zachodzie nie mamy. To, co sobie teraz wywalczymy to będziemy mieli przez najbliższe lata. Może więc trochę łaskawszym (i mniej zrzędliwym okiem) spojrzeć na ten rzekomy radykalizm ostatnich miesięcy. Czy to faktycznie bezsensowne prymusostwo - jak chce Warzecha? Ja tu widzę raczej racjonalną strategię w obliczu nieuchronnych zmian, którą warto czasem okrasić dobrym słowem. Niezależnie od tego czy się jest tego rządu fanem czy hejterem.
Czy musimy być prymusami? - pyta Warzecha. Nie, nie musimy. Ale chodzi o to, że możemy. I właśnie dlatego trochę nimi w tych ostatnich tygodniach jesteśmy. I tak jest chyba lepiej.
Rafał Woś
Inne tematy w dziale Polityka