Musicie wiedzieć, że jesteśmy przedmiotem zmasowanego ataku propagandowego. Celem tej akcji jest przestraszenie ludzi oraz (w konsekwencji) władz rzekomą drożyzną. Akcję napędzają bogate i wpływowe grupy interesu, które nie chcą, żeby zmniejszały się nierówności ekonomiczne w społeczeństwie. Odbywa się to oczywiście za zasłoną frazesów o potrzebie „obrony najsłabszych”. W których to najsłabszych inflacja - rzekomo - najmocniej uderza.
Kilka lat temu koreański ekonomista Ha Joon Chang napisał książkę „23 rzeczy, których nie mówią wam o kapitalizmie”. Zrobił w niej z neoliberalnymi dogmatami mniej więcej to, co Bruce Lee zrobił z ludźmi niejakiego Hana w kultowym „Wejściu smoka”. Wydaje mi się, że raz na jakiś czas warto się w ten sam sposób rozprawić z mitami i dezinformacją rozsiewaną wokół tematu inflacji.
Na naszych oczach zawiązała się bowiem koalicja. Tworzą ją z jednej strony elity finansowo-gospodarcze i zamożniejsza część klasy średniej. Słowem: wszyscy ci, co mają dużo zakumulowanego i kisnącego bezczynnie majątku. Bo to właśnie w nich najmocniej uderza obecna polska inflacja. To oni chcieliby więc wymusić na Radzie Polityki Pieniężnej podwyżki stóp procentowych. Czyli - nazwijmy rzeczy po imieniu - podwyższyć płacę minimalną dla swoich rentierskich zasobów. Bo tym właśnie jest przecież stopa procentowa banku centralnego.
Do sojuszu z rentierami ochoczo przystali zdeklarowani antyPiSowcy. Oni (z reguły) nie bardzo nawet rozumieją, o co z tą całą inflacją chodzi. Są jednak na takim etapie antyPiSizmu, że nie wzgardzą żadną (dosłownie żadną!) pałką, przy użyciu której można przyłożyć Kaczyńskiemu i jego ludziom.
Polecamy inne artykuły Rafała Wosia:
Antyinflacyjna koalicja sieje histerię bez większego trudu. Korzystają na tym, że w Polsce ekonomia przez lata obrosła wieloma neoliberalnymi dogmatami. To zaś efekt dominującego przekonania, że ekonomia to trudna sprawa, którą należy zostawić ściśle wyselekcjonowanym „ekspertom”. Kompletnie zamykając oczy na to, że ci eksperci mają swoje klasowe czy środowiskowe sympatie oraz uwikłania. I że prezentując pozornie obiektywną wizję gospodarczej rzeczywistości, służą interesom klas dominujących. Starczy więc powtarzać w kółko antyinflacyjny przekaz i podpierać go autorytetem wybranych ekonomistów. Oczywiście nie wszyscy ekonomiści są tego samego zdania. Tych jednak, co nie podzielają antyinflacyjnej histerii, nie zobaczycie w mediach wspierających antyinflacyjną histerię. Ani na panelach dyskusyjnych i na kongresach organizowanych przez grupy interesu nakręcające antyinflacyjną histerię.
Taka jest właśnie podszewka dzisiejszego sporu o inflacje. Sporu, w którym tak wiele rzeczy próbuje się przed nami ukryć, zagadać i przykryć ogólnym „olaboga, wszystko drożeje”. Spójrzmy, co nam mówią, a co przed nami sprytnie ukrywają.
Rzecz 1.
Co mówią?
Obecne 5 proc. wzrostu cen to poważny powód do niepokoju.
Jak jest?
Owszem, inflacja może być społeczną tragedią. A zwłaszcza jest nią hiperinflacja. Mamy jednak wielkie „ale”. Sprowadza się ono do tego, że - po pierwsze - mówienie, że dzisiejsze 5 procent nakręcić się może w jutrzejsze 500 proc., to przekonywanie jakoby drobne otarcie naskórka było w zasadzie wstępem do… rychłego wykrwawienia się organizmu. Jeszcze ważniejsze jest jednak to, że inflacja wcale nie musi być zjawiskiem negatywnym. W wielu przypadkach jest wręcz oznaką pozytywnych (pozytywnych dla większości obywateli) procesów zachodzących w gospodarce. Wszystko zależy od tego, ile wynosi i skąd się bierze.
Rzecz 2.
Co mówią?
Każda inflacja przekraczająca cel inflacyjny banku centralnego to zawsze i wszędzie jest społeczna tragedia.
Jak jest?
Inflacja inflacji nierówna. Tragedia jest wtedy, gdy odbywa się warunkach mrożenia płac. Właśnie tak było u nas na przełomie lat 80. i 90. Z jednej strony mieliśmy gwałtowny wzrost cen wywołany zbyt szybkim skokiem w wolnorynkową gospodarkę (na przykład uwolnieniem z dnia na dzień cen produktów rolnych, który na odchodne zafundował następcom rząd Rakowskiego i Wilczka). Po nich zaś przyszedł Balcerowicz, który zaczął proces mrożenia płac oraz świadczeń społecznych. W efekcie realne dochody rosły dużo wolniej niż ceny. Czego efektem była niszcząca społecznie inflacja. I to faktycznie była tragedia. Dziś jednak mamy sytuację odwrotną. Ceny rosną szybciej niż cel inflacyjny, ale odbywa się to w warunkach jeszcze wyższego wzrostu płac. I tak jest od dobrych kilku lat. Co jeszcze ważniejsze, ów wzrost płac został rozszerzony np. na emerytów (dodatkowe świadczenia takie jak 13. i 14. emerytura). A także program 500+, który (na szczęście) dociera również do tych, którzy nie pracują.
Rzecz 3.
Co mówią?
Inflacja uderza w najbiedniejszych. Tzw. drobnych ciułaczy.
Jak jest?
Figura drobnego ciułacza jest wygodna. Ale w praktyce nie istnieje ktoś taki, jak „ciułacz rentier”. To oksymoron. Wewnętrzna sprzeczność. Jak masz w banku 5 albo 10 tys. oszczędności, to nie jesteś żadnym rentierem, bo nie możesz przecież żyć z odsetek od takiego kapitału, prawda? Tak naprawdę mamy więc jedynie „ciułaczy”. Taki ciułacz nie będący rentierem musi być jednak jednocześnie pracownikiem. To logiczne. Inaczej nie miałby z czego żyć.
Inflacja, która (tak jak ta nasza) odbywa się w warunkach wyższego od inflacji wzrostu płac nie zmniejsza więc jego realnych dochodów. Taki ciułacz-pracownik jest na plusie. Nawet jeśli wydaje mu się, że traci. Bo trudno, by mu się tak nie wydawało, skoro kładą mu codziennie do głowy, że inflacja zżera jego oszczędności. Kto więc na obecnej inflacji traci? Właśnie ci prawdziwi rentierzy. To znaczy tacy, których dochód pochodzi raczej ze zakumulowanego kapitału niż z bieżącej aktywności zawodowej. Dla nich inflacja faktycznie jest rodzajem podatku majątkowego. Jeśli ktoś więc na poważnie (a nie tylko bezrefleksyjnie) powtarza hasło „tax the rich”, to w naszych warunkach powinien walczyć o odkłamywanie antyinflacyjnej histerii. Albo przynajmniej się do niej nie przyłącza.
Rzecz 4.
Co mówią?
Inflacja to jest kara za złą politykę gospodarczą rządu.
Jak jest?
Bzdura. Inflacja ma swoje bardzo konkretne przyczyny. Część z nich zależy od polityki rządu. Część to efekt otoczenia, w którym kraj funkcjonuje. Istnieje cały szereg poważnych prac ekonomicznych pokazujących jakie to czynniki. Ja osobiście polecam nowy tekst Enzo Rossiego z Uniwersytetu w Zurychu. Wskazuje on tam na takie czynniki jak: (1) ceny surowców energetycznych i prądu z nich wytwarzanego, (2) demografia, postęp technologiczny i globalizacja, (3) ilość pieniądza w gospodarce, poziom płac i polityka monetarna, (4) stan finansów publicznych i wreszcie (5) historia. I to w takim właśnie porządku starszeństwa. Nie jest więc prawdą, że inflację wywołuje zła polityka rządu.
Rzecz 5
Co mówią?
Inflacja to oczywiście dowód na niekompetencję PiS.
Jak jest?
Jest wiele dobrych powodów do krytykowania PiSu. Ale akurat gospodarka do nich nie należy. Spośród wymienionych wyżej przyczyn powstawania inflacji najmocniej rząd zaznaczył się w ostatnich latach na polu promocji wzrostu płac. Ale akurat to jest czynnik (jak już pokazaliśmy wcześniej), który sprawia, że nasza dzisiejsza inflacja jest raczej dobrym niż niepokojącym zjawiskiem. Warto też zwrócić uwagę na pierwszy czynnik wymieniany przez Enzo Rossiego. Czyli na ceny prądu. Ich wzrost jest związany z zaostrzaniem polityki klimatycznej przez Unię Europejską. Która objawia się windowaniem cen prądu pozyskiwanego ze źródeł wysoko emisyjnych (tj. z węgla). Głównie poprzez mechanizm drożejących praw do emisji CO2. I oczywiście można mówić, że to wszystko wyłącznie wina PiSu. Trudno jednak zaprzeczyć, że to nie tylko obecny rząd ponosi odpowiedzialność za taki a nie inny kształt polskiego miksu energetycznego. No chyba, że potraficie wskazać, gdzie mieszczą się te wszystkie elektrownie atomowe zbudowane za czasów PO i PSL. Albo farmy wiatrowe wzniesione na Bałtyku przez SLD.
Rzecz 6.
Co mówią?
Żeby zahamować inflację, trzeba wymusić na władzy podwyżkę stóp procentowych.
Jak jest?
Nakręcający antyinflacyjną histerię chcą wyższych stóp. To ich prawdziwy cel i sposób na zabezpieczenie wartości zakumulowanego kapitału. Nie mówią wam jednak tego, że taka podwyżka wcale nie jest równoznaczna z obniżeniem inflacji. Dowód? Od czerwca Węgry już trzy razy podwyższały stopy. I co? I nic! Węgierska inflacja wcale nie spada i nadal wynosi ok. 5 proc. Dzieje się tak dlatego, że wyższa stopa nie obniża rosnących cen energii ani nie wymaże doświadczenia pandemii, która też (poprzez realizację odłożonego popytu) wpływa na poziom cen w gospodarce.
Rzecz 7.
Co mówią?
Podwyżka stóp procentowych nie będzie miała negatywnych skutków dla obywateli
Jak jest?
Podwyżka stóp będzie miała negatywne konsekwencje dla obywateli. Jedną z konsekwencji będzie spowolnienie tempa wzrostu. Co przełoży się na wzrost bezrobocia. To proste: im droższy kredyt, tym trudniej prowadzić działalność gospodarczą. Zwłaszcza mniejszym graczom, którzy nie mają zakumulowanych zasobów, do których można sięgnąć, np realizując inwestycje.
Uwaga!!! Wyższe stopy to także zła wiadomość dla spłacających kredyty hipoteczne, których rata jest uzależniona od poziomu stóp. Ale o tym od „antyinflacyjnych” nie usłyszycie. Tu jakoś ich troska o „zwykłego człowieka” się kończy.
Rzecz 8.
Co mówią?
W warunkach inflacji gospodarka się psuje. Spada na przykład wydajność pracy
Jak jest?
To bzdura, na której poparcie nie ma żadnych empirycznych dowodów. Ostatnio Ataman Ozyildirym i Klaas de Vries pokazali wręcz (na przykładzie gospodarki USA), że produktywność w warunkach niskich stóp procentowych w roku 2020 (i w 2021 najpewniej też) gwałtownie… urosła.
Rzecz 9.
Co mówią?
Walka z inflacją to obowiązek władz. Zwłaszcza banku centralnego.
Jak jest?
Dbałość o stabilne ceny jest częścią mandatu banku centralnego. Ale dla rządu to tylko droga. Nie zaś cel sam w sobie. Tym celem jest zapewnienie dobrobytu obywatelom. Wszystkim. A nie tylko posiadaczom kapitału rentierskiego, którzy potrafią najgłośniej gardłować i nakręcać medialno-polityczne spirale histerii.
Rafał Woś
Inne tematy w dziale Polityka