Latem najlepiej widać, jak wyczulonym na ludzkie potrzeby systemem była Polska Ludowa. I jak bardzo jej przeciwieństwem jest współczesny kapitalizm.
Ośrodek nazywał się Zodiak i położony był w Kołobrzegu. Kilkanascie domków, stołówka, sala telewizyjna plus betonowe boisko i kort do tenisa. Dla dzieci plac zabaw, no i niezliczone zakamarki porośniętego lasem terenu. Wszystko to najwyżej kilkaset metrów od morza. Obiekt należał do kilku zakładów przemysłowych z mojego rodzinnego niedużego miasta pod Częstochową. Jeździliśmy do Kołobrzegu z rodzicami aż do końca. To znaczy do roku 1990. A potem zamiast wakacji już raczej były tylko rozmowy. O tym, że ho ho i teraz to można pojechać nawet do Hiszpanii. Ale w praktyce Hiszpanii nie było. Były raczej wyjazdy do dziadków na wieś i granie z kolegami w piłkę za blokiem.
Wyparcie "wczasów za komuny"
Pewnie wielu z Was też ma takie wspomnienia. Ten rozjazd pomiędzy oficjalną wykładnią, że "teraz jest lepiej, bo wolność, kapitalizm i orzeł w koronie" z powracającą mimowolnie myślą, że jednak to "wcześniej było lepiej". Zwłaszcza w wakacje. Zwłaszcza latem.
Czytaj:
Oczywiście propaganda nowego ustroju (bo chyba nie myślicie, że tylko komuna używała propagandy) robiła wiele, by tamte wspomnienia wyprzeć. Przedstawić te wszystkie ośrodki czasowe zakładów przemysłowych albo Fundusz Wczasów Pracowniczych jako abberację i jakiegoś mamuto-dinozaura. Coś, co nie mogło się utrzymać. Musiało zginąć, więc zginęło. Stopniowo nawet sami ludzie nauczyli się te wspomnienia "wczasów za komuny" wypierać. Traktować jako zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Nauczono nas wychwalać tzw. normalność. To znaczy sytuację, w której prawo do letniego wypoczynku jest przywilejem tych, których na to stać. I pod względem finansowym i (coraz częściej) także tego, czy można pozwolić sobie na nieprzerwaną letnią bezczynność. Bez obawy o to, że pracodawca uzna nas za zbędnych albo po prostu nam za ten czas nie zapłaci.
Bez luksusów, bez ciasnoty
I tylko nagie fakty stoją mocno i nie dają się jakoś mimo upływu lat sfalsyfikować. Ot choćby to, że za komuny nawet sama konstytucja (art. 59) mówiła o prawie obywatela PRL do letniego wypoczynku. Albo to, że już od roku 1949 istniały instytucje (choćby wspomniany Fundusz Wczasów Pracowniczych), które to prawo realizowały. Posyłając co roku pół miliona lub więcej pracujących rodaków na wczasy (kolejne kilka milionów jeździło na wczasy organizowane przez konkretne zakłady pracy). I to nie jakieś ogryzkowe "długie weekendy" okupione długimi targami w pracy czy odrabianiem po nocach pracy na zapas. Jechało się wtedy z gestem. Na dwa bite tygodnie rodzinnych wczasów. A jak ktoś potrzebował (choćby że względów zdrowotnych) to j na dłużej. I to wszystko za ok. 15 proc. miesięcznego wynagrodzenia. Najczęściej w funkcjonalnych ośrodkach o dość demokratycznym i równościowym standardzie. Bez luksusów, ale i nie w żadnej przerażającej ciasnocie. Najczęściej z wyżywieniem. Tworząc okazję dla ludzi, by pobyć trochę razem - z partnerem, dziećmi albo ze znajomymi.
Kapitalizm sprywatyzował wakacje
Teraz też macie na to czas, pieniądze i warunki? To winszuję. Jesteście w sytuacji wyjątkowej. Pamiętajcie tylko, że za komuny takie wczasy to była norma. Prawo, którego szerokie masy mogły się domagać. Dziś musimy to sobie ogarnąć sami. Bo kapitalizm sprywatyzował wakacje. I jeszcze mamy go za to pod niebiosa wychwalać.
Rafał Woś
Czytaj więcej:
Inne tematy w dziale Polityka