Prezes NIK Marian Banaś odniósł się oficjalnie do medialnych zarzutów na temat przejęcia przez niego kamienicy w Krakowie i prowadzonych w niej interesów. Zapewnił, że wszystkie nieruchomości nabył w sposób uczciwy. Za nadużycie uznał łączenie jego sprawy z aferą w Ministerstwie Finansów.
"W związku z zarzutami formułowanymi przez stację TVN S.A. oraz inne media, które dyskredytują moją osobę jako Prezesa Najwyższej Izby Kontroli, a wcześniej jako Szefa Krajowej Administracji Skarbowej oraz Ministra Finansów niniejszym oświadczam, że: Wszystkie moje nieruchomości nabyłem na podstawie aktów notarialnych w sposób uczciwy i zgodny z prawem, w tym również kamienicę, która stała się powodem ataku na moją osobę" - napisał Banaś w oświadczeniu.
Zobacz, od czego zaczęła się tzw. afera Banasia
Banaś podkreślił, że chce uciąć wszelkie insynuacje i kłamstwa w kontekście nabycia przez niego kamienicy w Krakowie przy ulicy Krasickiego 24. "(...) nabyłem ją wraz z domem letniskowym w Szczepanowie od pana Henryka Stachowskiego byłego żołnierza AK i Kedywu na podstawie umowy dożywocia z dnia 12 kwietnia 2001 r. Z panem Henrykiem poznałem się w Solidarności w 1980 r. gdzie razem działaliśmy na rzecz Wolnej i Niepodległej Polski przez cały okres stanu wojennego za co zresztą zostałem skazany na cztery lata więzienia" - wyjaśnił Banaś.
Dodał, że zaowocowało to wzajemną głęboką przyjaźnią, Henryk Stachowski traktował go jak własnego syna. "Po śmierci żony w 1990 r. pozostał sam, ponieważ jego małżeństwo było bezdzietne. Opiekowałem się nim jak członkiem rodziny aż do jego śmierci (tj. do 22 czerwca 2007 r.) traktując przy tym, tak jak i on, ustaloną kwotą dożywocia jedynie w kategoriach symbolicznych" - napisał prezes NIK.
Banaś odniósł się teżdo doniesień medialnych, m.in. "Superwizjera" TVN, na temat dzierżawy kamienicy przy ul. Krasickiego 24 w Krakowie. Zapewnił, że umowę dzierżawy zawarł zgodnie z przepisami, a dzierżawca zobowiązał się do prowadzenia działalności turystyczno-hotelarskiej oraz do ponoszenia wszelkich kosztów związanych z utrzymaniem kamienicy. Dzierżawcy, jak wyjaśnił, podał swój numer telefonu na wypadek konieczności nagłego kontaktu.
"Z oburzeniem przyjmuję fakt łączenia mojej osoby z człowiekiem przedstawianym w reportażu filmowym jako ojczyma dzierżawcy oraz braćmi tego mężczyzny, których nigdy nie spotkałem i nie znam" - oświadczył. Nawiązując do sytuacji przedstawionej w materiale TVN podkreślił też, że nie miał wpływu na to, komu dzierżawca kamienicy udostępnił jego numer. "Kiedy zorientowałem się, że rozmawiam z osobą niebędącą dzierżawcą, przerwałem połączenie" - dodał.
Przeczytaj także: Afera Banasia. "Rz": Kamienica prezesa NIK wyposażona za unijne pieniądze
Banaś wyjaśnił w oświadczeniu, że umowę dzierżawy zawarł z myślą o sprzedaży nieruchomości. Jak zaznaczył, chciał ponadto zabezpieczyć budynek przed ewentualnymi zniszczeniami.
Szef NIK przypomniał, że 19 listopada 2015 roku objął funkcję podsekretarza stanu w MF. W związku z tym - napisał - 19 grudnia 2015 roku, czyli 30 dni od objęcia urzędu, zawarł w formie aktu notarialnego przedwstępną warunkową umowę sprzedaży nieruchomości dotychczasowemu dzierżawcy.
Jak podkreślił Banaś, dzierżawca zobowiązał się kupić nieruchomość najpóźniej do dnia 30 września 2017 roku, jednak ze względu na nieotrzymanie kredytu bankowego w marcu 2018 roku zrezygnował z kupna.
"Tym samym nie zgadzam się z zarzutami wskazującymi, że powyższa umowa miała charakter fikcyjny czy sprzeczny z obowiązującymi przepisami prawa. Należy bowiem zaznaczyć, że w przypadku jakichkolwiek wątpliwości w tym zakresie notariusz, przed którym nastąpiło zawarcie wspomnianej umowy, a który wykonuje zawód zaufania publicznego, odmówiłby dokonania czynności notarialnej, zwłaszcza gdyby czynność ta była sprzeczna z zasadami współżycia społecznego" - oświadczył szef NIK.
Banaś wskazał, że ostatecznie nieruchomość udało mu się sprzedać innemu podmiotowi 17 sierpnia bieżącego roku.
W oświadczeniu Banaś odniósł się również do publikacji dziennika "Rzeczpospolita" pt. "Przestępczy skandal w resorcie finansów".
Zobacz więcej na ten temat: Najbliższy współpracownik szefa NIK miał kierować mafią VAT-owską
Dzień później po publikacji Ministerstwo Finansów odpowiedziało, że w Krajowej Administracji Skarbowej zatrudnionych jest ponad 60 tys. pracowników i funkcjonariuszy, a jednostkowe przypadki zachowań niezgodnych z prawem zdarzają się w każdej organizacji. Dlatego - jak podał resort - w KAS utworzono Biuro Inspekcji Wewnętrznej, w którym pełnią służbę specjalistycznie wyszkoleni funkcjonariusze. Podano też, że wspomniani w artykule Krzysztof B. jak i Arkadiusz B. w momencie zatrzymania nie sprawowali już stanowisk kierowniczych w resorcie finansów, ani nawet nie byli w nim zatrudnieni. Natomiast odwołanie Andrzeja S. ze stanowiska naczelnika urzędu skarbowego nastąpiło natychmiast po jego zatrzymaniu.
Prezes NIK w oświadczeniu napisał, że w pełni zgadza się z treścią oświadczenia Ministerstwa Finansów. "Niezależnie od tego chciałbym wyraźnie podkreślić, że łączenie mnie z działalnością osób podejrzanych o popełnienie przestępstw karno-skarbowych, a zatrudnionych wcześniej w resorcie finansów, jest manipulacją i nadużyciem" - napisał Banaś. Zapewnił, że niezwłocznie, kiedy jako Szef Krajowej Administracji Skarbowej usłyszał informacje o nieprawidłowościach, zdecydował o odwołaniu pracowników MF z zajmowanych stanowisk i rozwiązaniu z nimi stosunków pracy, co nastąpiło na kilka miesięcy przed opisywanymi w artykule zatrzymaniami.
Pod koniec września Banaś udał się na urlop bezpłatny do czasu zakończenia postępowania kontrolnego CBA w sprawie jego oświadczeń majątkowych, czyli do16 października. Szef NIK oświadczył, że nie zarządzał pokazanym w materiale "Superwizjera" hotelem, obecnie nie jest właścicielem nieruchomości, a materiał TVN odbiera "jako próbę manipulacji, szkalowania i podważania dobrego imienia". Pozwał TVN SA i autora materiału Bertolda Kittela, żądając przeprosin, sprostowania i wpłaty na cel społeczny.
ja
Inne tematy w dziale Polityka