Tuż przed wyjazdem z Władysławowa Kamil Durczok spożył dwa piwa - wynika z relacji, jaką złożył prezenter. Była gwiazda TVN imprezowała cztery dni nad Bałtykiem i ruszyła w podróż do Katowic przez całą Polskę. Teraz Durczokowi grozi więzienie.
- Niewiele pamiętam. Wiem, że to koniec mojej kariery - przyznał podczas przesłuchania przed prokuratorem Kamil Durczok. Do treści wyjaśnień celebryty dotarł "Super Express". Były dziennikarz przyznał, że przed wyruszeniem w podróż pił bardzo dużo, a tuż przed wejściem do BMW zdążył jeszcze spożyć dwa piwa.
Podróż z 26 lipca omal nie skończyła się tragedią. Po pokonaniu 400 km, na autostradzie A1 Durczok wjechał w pachołek, który uderzył w samochód, jadący z naprzeciwka. W wydychanym powietrzu prezenter miał aż 2,6 promila alkoholu. Grozi mu nawet do 12 lat więzienia.
- To mój największy błąd, bardzo mi wstyd. Jestem świadomy końca kariery - wyjaśniał prokuratorom Durczok. - Szukałem rozluźnienia w alkoholu. Całe moje życie legło w gruzach. Moja psychika jest w rozsypce - dodał. Jak tłumaczył śledczym, jego sytuacja zaczęła się pogarszać od tekstów "Wprost" na temat molestowania seksualnego w TVN. Potem doszedł rozwód z żoną i problemy kardiologiczne. Durczok zażywa leki na serce.
- Czułem, że mogę prowadzić auto. Na trasie nic złego się nie działo. W mojej ocenie nie przekraczałem prędkości - ocenił swoje postępowanie na drodze były telewizyjny gwiazdor. - Piliśmy alkohol. Głównie piwo i wino, ale było też whisky - opowiadał o czterodniowych imprezach we Władysławowie. Przypomnijmy, że wraz z Durczokiem podróżowała 20-latka oraz pies. W BMW pękła szyba po wypadku i wybuchły dwie przednie poduszki.
Jak to się stało, że - jak twierdzi sprawca groźnej kolizji - udało mu się pokonać tak długą trasę bez przeszkód, aż do okolic remontów drogowych na A1? Łukasz Bąk w "Dzienniku Gazecie Prawnej" stwierdził, że za wszystko odpowiada nowoczesna technologia w samochodzie Durczoka. BMW X6 M posiada doskonały komputer do jazdy, który potrafi dostosować prędkość do warunków na drodze, również przy użyciu tempomatu.
- Tak naprawdę nie musiał nawet patrzeć na drogę, bo obserwowały ją za niego kamery i radary. Miał tylko jedno zadanie - choćby nieprzytomnie - ale jednak trzymać ręce na kierownicy (żeby systemy czuły, że tam siedzi). W ten sposób auto nawet pokonywało łuki, nie przekraczając przy tym linii i nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Na autostradzie, gdzie nie ma skrzyżowań, ostrych zakrętów, a pasy na asfalcie są wyraźnie wymalowane, nie stanowi to dla nowoczesnej technologii żadnego problemu - napisał Bąk.
- W sumie tylko w dwóch miejscach dziennikarz mógł mieć problem - na bramkach na A1 - gdzie najpierw pobiera się bilecik, a potem płaci za przejazd. (...) Problemy zaczęły się na wysokości Piotrkowa Trybunalskiego, czyli w miejscu, gdzie autostrada w pełnym tego słowa znaczeniu się kończy. Drogowcy remontujący ten odcinek nastawiali pachołków, a radary i kamery "zgłupiały", bo zobaczyły przed sobą linie białe i żółte, malowane podwójnie etc. - analizuje szaleńczą podróż Durczoka publicysta "Dziennika Gazety Prawnej".
GW
Inne tematy w dziale Kultura