Dominika Arendt-Wittchen, była pełnomocnik wojewody dolnośląskiego ds. organizacji obchodów 100-lecia niepodległości, wytłumaczyła się z incydentu podczas Dnia Weterana w Warszawie. - Pozwoliłam sobie na gest zbyt daleko idący - komentuje uderzenie działaczki KOD w twarz.
1 września odbywały się obchody Dnia Weterana Walk o Niepodległość. Grupa działaczy KOD i Obywateli RP próbowała zagłuszyć przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy, stojąc za barierkami. Podeszła do nich Dominika Arendt-Wittchen, która wraz z nasilającymi się okrzykami "konstytucja" nie wytrzymała i uderzyła Renatę Klim z otwartej ręki w policzek. Funkcjonariusze odprowadzili urzędniczkę. Po opublikowaniu filmu z zajścia, Arendt-Wittchen postanowiła złożyć rezygnację z pełnionej funkcji. Obecnie jest członkiem rządowego zespołu ds. edukacji.
Oświadczenie Arendt-Wittchen
Urzędniczka z PiS spoliczkowała aktywistkę z KOD
Po kilku dniach, urzędniczka zdecydowała się zamieścić oświadczenie na Facebooku ws. uderzenia działaczki KOD. - Nie uczestniczyłam w uroczystości jako Pełnomocnik Wojewody Dolnośląskiego ds. Obchodów Stulecia Odzyskania Niepodległości. Byłam tam prywatnie, jako opiekun Kombatantów, od 11 lat jestem wolontariuszem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Kiedy za barierkami rozległ się krzyk, wielu Kombatantów, a szczególnie Ci, którzy przyjechali z zagranicy, zupełnie nie wiedziało, co się dzieje. Zrobiła się bardzo nieprzyjemna, nerwowa atmosfera. Weterani pytali, co się dzieje. Zobaczyłam łzy na twarzy jednego z Nich - tłumaczy kulisy zajścia Arendt-Wittchen.
- Nie wiedziałam, co robić. Czekałam, aż ktoś zareaguje. Nikt ze służb po jednej ani drugiej stronie barierek nie wykonywał żadnego ruchu. Przemówienie Prezydenta RP trwało a krzyki nabierały na sile. Domyśliłam się, że nikt ze służb nie zamierza interweniować, choć zakłócanie uroczystości państwowych jest czynem karalnym z art. 51 kk. Atmosfera była nie do zniesienia dla osób czujących powagę chwili - wyjaśnia.
Brak reakcji służb porządkowych w Warszawie
Z relacji Arendt-Wittchen wynika, że kobieta kilkukrotnie zwracała uwagę Renacie Klim i grupce Obywateli RP. Jednak bezskutecznie. - To, co widać na szeroko kolportowanym w Internecie filmie, to tylko urywek całej sytuacji. Wcześniej - i tego nie widać na okrojonym nagraniu - prosiłam tą Panią emocjonalnie, ale kulturalnie, żeby się uspokoiła, potem raz jeszcze tłumacząc, że bohaterami uroczystości są 100 - letni Kombatanci, żołnierze i więźniowie obozów koncentracyjnych. Kobieta obojętna na te słowa, coraz głośniej zagłuszała przemówienie Prezydenta. Kiedy podeszłam bliżej, krzyczała jeszcze głośniej - napisała.
Aktywistka społeczna wyraziła ubolewanie za uderzenie Renaty Klim. Jak twierdzi, zrobiła to z bezradności i nerwów. - Przez cały ten czas służby stały niewzruszone. Przyznaję, że kierowana wzburzeniem wobec niszczenia powagi i majestatu uroczystości ku czci Tych, którzy walczyli o wolność Polski, pozwoliłam sobie na gest zbyt daleko idący. Uczyniłam to w rozpaczy i uniesieniu - dodała Arendt-Wittchen.
- Jestem świadoma konsekwencji swego czynu, część z nich już poniosłam. Pozostaję jednak z nadzieją, że ta niefortunna sytuacja stanie się przyczynkiem do ożywczej refleksji, która pozwoli nam wszystkim godnie i wspólnie świętować nadchodzącą 100 - rocznicę odzyskania Niepodległości - zakończyła oświadczenie.
Dominika Arendt-Wittchen stwierdziła też, że od lat działa na rzecz organizacji kombatanckich, spotykała się z zasłużonymi bohaterami walk o niepodległość Polski i pomagała im. Nie należy do żadnej partii i nie zamierza wystartować w wyborach z list jakiegokolwiek ugrupowania politycznego. Prywatnie jest córką doradcy premiera Mateusza Morawieckiego, Wojciecha Myśleckiego.
GW
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Inne tematy w dziale Polityka