Znana prezenterka, która w katastrofie smoleńskiej straciła męża - funkcjonariusza BOR - zastanawia się, kto dał prawo zarówno zwolennikom jak i przeciwnikom miesięcznic do "szargania pamięci ofiar" z 10 kwietnia 2010 roku. - Obiecałam synowi, że znajdę tatę i dotrzymałam słowa - powiedziała Joanna Racewicz.
Dziennikarka do ostatnich tygodni prowadziła program "Pytanie na śniadanie" w pasmie porannym TVP. Została odsunięta w marcu przez kierownictwo telewizji publicznej za "promocję produktów bez wiedzy i zgody kierownictwa programu, co powtarzało się mimo upomnień ze strony przełożonych". Joanna Racewicz postanowiła opisać, jak wygląda spór o katastrofę smoleńską z własnej perspektywy. Udzieliła wywiadu w "Newsweeku".
Prezenterka nazywa pomnik smoleński "trapem". Ujawnia, że nie dostała zaproszenia, podobnie jak wiele rodzin smoleńskich, na uroczystość odsłonięcia monumentu na placu Piłsudskiego. - Nie, nie dostałam. Nie tylko zresztą ja. Parę dni wcześniej spotkałam się z dziewczynami z naszego smoleńskiego kręgu. Od lat organizujemy rocznicową mszę w intencji naszych bliskich, którzy zginęli w katastrofie. Potem zwykle jest chwila na rozmowę, pobycie razem. Większość z nas nie dostała zaproszenia ani drogą elektroniczną, ani tradycyjną pocztą. Bo tu nie o pamięć chodzi. Pamięć jest ostatnią na liście potrzeb - podkreśliła Racewicz.
Odsłonięcie Pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej 2010 roku
Była dziennikarka TVP w katastrofie smoleńskiej straciła męża - funkcjonariusza BOR, Pawła Janeczka. Jej zdaniem, oficer gdyby żył, nie chciałby uczestniczyć ani w miesięcznicach, ani w kontrmiesięcznicach smoleńskich Obywateli RP. - Za każdym razem, gdy w czasie miesięcznic widziałam nienawistne spojrzenia na Krakowskim Przedmieściu - tych, co niosą transparenty i tych, którzy w odpowiedzi wymachują białymi różami - zastanawiałam się, kto dał jednym i drugim prawo, aby szarpać pamięcią ofiar - zastanawia się Racewicz.
Jest jeszcze coś, co niepokoi smoleńską wdowę od kilku lat. - Od początku boli mnie, że w opowieści smoleńskiej powtarza się tylko jedno nazwisko. To prawda, najważniejszej osoby na pokładzie, z tym nie dyskutuję. Ale pan prezydent nie poleciał do Katynia sam. Wyłącznie w towarzystwie małżonki. Tymczasem o całej reszcie mówi się "i 94 inne ofiary”. Idę o zakład, że gdyby poprosić przechodniów na ulicy o wymienienie choćby pięciu osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 roku, nikt nie byłby w stanie tego zrobić - wylicza Racewicz.
- To, jak Rosjanie traktowali ciała, w jaki sposób obchodzili się z tym, co dla nas święte – nie mieści się w żadnym wyobrażeniu - zaznaczyła prezenterka w "Newsweeku". Chociaż rozumie potrzebę wielu rodzin, by doprowadzić do ekshumacji, ona jest pewna, że w grobie leży mąż, przy którym czuwała w Moskwie do zalutowania trumny przez Rosjan. - Powtórzę: rozumiem bliskich, którym godne pochowanie ciała ukochanej osoby przynosi ulgę. Rozumiem, ale też i proszę o zrozumienie. Ja poleciałam osiem lat temu o Moskwy z przekonaniem, że muszę wszystkiego dopilnować sama. Obiecałam synowi, że znajdę tatę i dotrzymałam słowa - stwierdziła Racewicz.
- Jeśli ktokolwiek myśli, że w trumnie kapitana Pawła Janeczka jest czyjaś ręka, noga, czy niedopałek papierosa, to się myli - zapewniła dziennikarka.
Dlaczego nazywa siebie "wdową gorszego sortu"? Racewicz wspomniała, że została tak nazwana przez internautę w dyskusji o zwolnieniu z TVP. - Chodziło o posty, w których pokazywałam stosowaną przeze mnie dietę i ubrania, w których występowałam w programie. Istotnie, scenografia "Pytania na Śniadanie" była tłem kilku zdjęć i filmów - tłumaczy i zarzuca mediom publicznym kłamstwo ws. tłumaczeń po zwolnieniu z pracy. Racewicz jest przekonana, że reklama preparatów była tylko pretekstem dla kierownictwa TVP do pozbycia się gwiazdy ze stacji telewizyjnej.
Źródło: Newsweek
GW
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Inne tematy w dziale Polityka