Nie powiódł się samotny atak Denisa Urubki na szczyt K2. Z tego względu himalaista zdecydował, że opuści polską wyprawę. Jak twierdzi, żeby zakwalifikować zdobycie góry jako "zimowe", musiałoby mieć miejsce do końca lutego.
Urubko w sobotę podjął dramatyczną decyzję o samotnej wyprawie w kierunku szczytu K2. Bez konsultacji z kierownictwem wyprawy ruszył w górę. Szybko okazało się, że jego misja jest skazana na niepowodzenie. Himalaista ostatecznie wrócił do bazy.
Zobacz: Ostra walka o szczyt K2. Urubko nie chce kontaktu z resztą ekipy
Powody zakończenia wyprawy
"Zgodnie ze swoimi przekonaniami dotyczącymi końca sezonu zimowego, postanowił opuścić Zimową Wyprawę na K2" - czytamy w oświadczeniu Polskiego Himalaizmu Zimowego w mediach społecznościowych. Informację potwierdził na antenie TVN24 rzecznik wyprawy. - Powrót Denisa nastąpi najprawdopodobniej we wtorek - przyznał Leksiński. "Decyzja ta została zaakceptowana przez uczestników wyprawy, którzy nie widzieli dalszej możliwości współpracy z Denisem po jego samodzielnej próbie zdobycia wierzchołka" - czytamy dalej w oświadczeniu.
Według Michała Leksińskiego udział Urubki w dalszej części ekspedycji zakończył się z dwóch powodów. Chodzi o jego przekonania na temat atakowania ośmiotysięcznika zimą (wyznaczył sobie termin do końca lutego) oraz o to, że zdawał sobie sprawę, że swoim zachowaniem postawił resztę ekipy w niekomfortowej sytuacji. - Swoim samodzielnym wyjściem Denis silnie zamanifestował filozofię, której jest zwolennikiem. Zapewne liczył się z tym, że spotka się to ze strony zespołu z szokiem i z niezrozumieniem, ze względu na wcześniejsze ustalenia wyprawy - powiedział Leksiński. - Swój manifest kontynuuje. Nie widząc żadnej możliwości działania na K2 do końca lutego, postanowił wyprawę opuścić - dodał rzecznik.
Leksińskiemu trudno było odpowiedzieć, czy gdyby nie przekonania Urubki, reszta zespołu byłaby w stanie kontynuować z nim wyprawę i jak wyglądałaby dalsza współpraca obu stron. - To, co stało się w ostatnich dniach, wywołało dużo emocji. Najpierw był szok i niedowierzanie, potem niesmak, że Denis podjął samodzielną próbę, bez konsultacji. Na koniec po prostu czysta obawa o jego bezpieczeństwo, ze względu na brak łączności z nim [Urubko nie wziął radiotelefonu - przyp.red]. W zespole panowało poruszenie. Po tak dużych perturbacjach współpraca nie byłaby łatwa, choć myślę, że do ułożenia. Tak czy inaczej sytuacja sama się rozwiązała - przyznał rzecznik. Urubko ma opuścić bazę w najbliższym czasie. Konkretnego terminu jeszcze nie ustalono. - Najpewniej będzie to jutro - przypuszcza Leksiński.
Zobacz: Wiemy, gdzie znajduje się Denis Urubko. Rozpoczął schodzenie z K2
Urubko nie zamierza przepraszać
- Podjąłem się ataku szczytowego i tak naprawdę jestem usatysfakcjonowany. Bez tego byłbym wściekły. Nie mam za co przepraszać - powiedział po powrocie do bazy pod K2 Denis Urubko. Himalaista przyznał w rozmowie z TVN, że kontynuowanie ataku szczytowego nie było możliwe ze względu na fatalne warunki. - To była moja szansa, żeby coś zrobić, a nie tylko siedzieć w bazie. Podjąłem się ataku szczytowego i tak naprawę jestem usatysfakcjonowany, bez tego byłbym wściekły. Wróciłem bez zdobycia szczytu, ale to była ryzykowna sytuacja. Dużo śniegu, zero widoczności, bardzo złe warunki. W tym przypadku moją jedyną słuszną decyzją mógł być powrót - powiedział Urubko.
Urubko nie czuje się winny. Frustracja narastała w nim od dłuższego czasu. Już wcześniej na swoim blogu narzekał na opieszałość w działaniach wyprawy pod kierownictwem Wielickiego. - Myślę, że nie muszę mówić przepraszam. Oni też nie są aniołami. Na tej ekspedycji wszyscy mnie ignorowali. Widziałem, jak decyzje zapadały beze mnie. Wielicki pozwolił mi wejść do obozu trzeciego, a później kazał mi wrócić z powodów, których nie rozumiem. Ok, jesteśmy mężczyznami, himalaistami. To nie jest sytuacja, żeby mówić przepraszam. Mnie nikt nie przeprosił za ich błędy. Moje zdanie pozostaje takie samo - zakończył. Urubko zdradził też, że dotarł prawdopodobnie na wysokość 7600 metrów. Nie mógł iść dalej, ponieważ warunki pogodowe były fatalne. Wiał bardzo silny wiatr, a widoczność była ograniczona.
źródło: TVN24
KJ
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Inne tematy w dziale Sport