Przed komisją ds. Amber Gold zeznawali Sylwester Latkowski i Michał Majewski, byli dziennikarze "Wprost". Obaj interesowali się sprawą Amber Gold i zebrali szereg informacji na ten temat.
Latkowski znaczną część swoich zeznań poświęcił kwestii "układu trójmiejskiego", czyli powiązań świata przestępczego, biznesu, polityki i organów ścigania. - To by się nie udało, gdyby nie był ten parasol ochronny - mówił. - Ja nazywam Trójmiasto "małą Sycylią" - wskazał.
- Ówczesne działania ABW odbierałem jako tak naprawdę tuszowanie sprawy, czyli pomniejszanie sprawy. To też oceniały osoby, które miały kontakt z nimi, i które współpracowały z ramienia CBŚ - dodał.
Na wstępie przesłuchania Latkowski oświadczył, że nigdy nie przekazał planu śledztwa ABW Marcinowi P., a wraz z innym dziennikarzem "Wprost" Michałem Majewskim odbył tylko jedno spotkanie z P. i jego małżonką Katarzyną i trwało ono godzinę i 50 minut. - Później były śladowe kontakty e-mailowe, sms-owe, może jakiś telefon, Marcin P. w pewnym momencie zaczął unikać kontaktu z nami - mówił.
Doprecyzował, że o planie śledztwa dowiedzieli się kilka dni później, czyli 16 sierpnia. Tego dnia udało nam się zajrzeć z Michałem Majewskim do planu śledztwa i "wtedy wiedzieliśmy, że to jest jakiś gigantyczny skandal" - wskazał.
- To co w tym planie śledztwa przeczytaliśmy, wskazywało, że ten człowiek (szef Amber Gold Marcin P. - PAP) ma zdumiewającą ochronę w Trójmieście. To jest niemożliwe, żeby tak zachowywały się urzędy skarbowe, sądy - mówił. - To jego wyjście, to, że system bankowy nie reagował, tak, jak powinien reagować - dodał.
Szefowa komisji śledczej Małgorzata Wassermann (PiS) pytała, czy w założeniach śledztwa było założenie, aby wyjaśniać, kto stoi za Marcinem P. - My odbieraliśmy to, że tutaj jedynymi osobami, na których się trzeba skupić, a to jeszcze tak nie do końca, bo chociażby nie zabezpieczyć majątku właściwie, to byli Marcin i Katarzyna P. - odpowiedział Latkowski.
Podkreślił też, że wraz z Majewskim apelowali o przeniesienie śledztwa dotyczącego Amber Gold z Trójmiasta.
Wassermann dopytywała, czy dziennikarze "Wprost" badali, dlaczego sprawa Amber Gold była w ten sposób prowadzona. - Wprost nam mówili śledczy i osoby w prokuraturze, że śledztwo było prowadzone od 2009 r., ale zostało schrzanione - odpowiedział.
Sprawą dot. Amber Gold - po zawiadomieniu złożonym przez Komisję Nadzoru Finansowego, że spółka ta prowadzi działalność bankową bez stosowanego zezwolenia - zajmowała się od końca 2009 r. Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz. W czerwcu 2012 r. postępowanie ws. Amber Gold przejęła gdańska prokuratura okręgowa. Ta prokuratura postawiła w sierpniu 2012 r. Marcinowi P. pierwszy zarzut. Jesienią 2012 r. śledztwo przeniesiono do Prokuratury Okręgowej w Łodzi, która w czerwcu 2015 r. sporządziła akt oskarżenia ws. Amber Gold.
- Wszystkie źródła mówiły, że to nie są osoby, które samodzielnie funkcjonują, czyli musiały mieć pomoc - powiedział Latkowski. Dopytywany przez przewodniczącą komisji, co to znaczy, Latkowski odpowiedział, że "no, że są słupami".
Jak dodał, według źródeł to Jan P., pseudonim "Tygrys" i gdański biznesmen Marius Olech stoją za powstaniem OLT i Amber Gold. - Okazało się, że wiele źródeł mówiło wprost - i mówię tu o wielu źródłach - o przestępcach, byłych policjantach, byłych funkcjonariuszach służb specjalnych i obecnych wtedy funkcjonariuszach, którzy wprost mówili nam, że według nich historia ma wyglądać w ten sposób, że "Tygrys' miał dać 5 mln złotych, albo dolarów - musiałbym sprawdzić notatki - relacjonował Latkowski przed komisją. - Te pieniądze zostały mu zwrócone, tutaj osobą, która odegrała też rolę był Marius O. - dodał.
Latkowski wskazywał, że z pozyskanych informacji wynikało, iż Olech miał tendencję do tego, by robić różne interesy poprzez "podstawione osoby". - Metodą funkcjonowania Olecha, według naszych źródeł, to były właśnie słupy. To nam nawet pasowało do wersji Amber Gold. To jest człowiek, który obraca niebotycznymi pieniędzmi, który potrafi przepuścić potężne pieniądze - powiedział.
Mówił też o kwestii obsługi prawnej szefów Amber Gold oraz Olecha. - Gdy przygotowywałem się do tej komisji, przypomniałem sobie, że Marcin P. i Katarzyna P. pytani (podczas spotkania z Latkowskim i Majewskim w sierpniu 2012 r. - PAP) kto ich obsługuje prawnie, wymienili Łukasza Daszutę i kancelarię Glanc. Tak wymienili - mówił.
- Jakbyście państwo sprawdzili kto, kogo reprezentuje: Katarzynę P., Marcina P., Mariusa Olecha, to np. prawnik, który dwa lata temu był związany partnersko z kancelarią Glanc. Taka jakaś zbieżność, na ilość kancelarii tam, że w pomocy prawnej korzysta się z tej samej kancelarii - stwierdził.
Latkowski mówił też, że według jego źródeł, u Olecha często pojawiali się politycy. W tym kontekście wymienił m.in. prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego. - Oni byli zresztą w bliskich relacjach. Te relacje przestały być bliskie, kiedy wybuchła sprawa Amber Gold, to o tyle ciekawe - powiedział Latkowski. Jak mówił, Sopot to małe miasto. - To, że się ludzie znają, ocierają, wynika z tego, że na wielu imprezach oni się wszyscy spotykają. Taka jest prawda, że tam gangsterzy, biznesmeni, politycy się ocierają - mówił.
- Ja nazywam Trójmiasto "małą Sycylią", tam się zatarły granice, że z kimś się nie bywa, z kimś się nie powinno bywać. Tam po prostu tak jest - zaznaczył świadek.
W trakcie przesłuchania Latkowski poruszył też kwestię syna byłego premiera, Michała Tuska. Pracujący w Porcie Lotniczym Gdańsk Michał Tusk współpracował z należącymi do Amber Gold liniami lotniczymi OLT Express, co stało się wiadome publicznie już po upadku tych linii.
Latkowski tłumaczył, że na początku sierpnia Cezary Szymanek, redaktor naczelny "Bloomberg Businessweek Polska", magazynu, który przeprowadził wywiad z szefem Amber Gold, wspomniał, że Marcin P. powiedział mu o współpracy z Michałem Tuskiem.
Do spotkania ówczesnych dziennikarzy "Wprost" z Michałem Tuskiem doszło w Gdańsku 7 sierpnia 2012 r. - Michał Tusk wykazał się zdumiewającą otwartością. W pewnym momencie stwierdził, że on nam wszystko wyjawi, powiedział, że się może zalogować na skrzynkę pocztową swoją - tę skrzynkę taką słynną Józefa Bąka, którą się posługiwał - mówił Latkowski. Dodał, że otworzył komputer, a Tusk zalogował się na tę skrzynkę. - I mail po mailu tłumaczył nam - on chciał jakby też, żeby czegoś nie przeoczyć - jak wyglądało zawarcie współpracy z Marcinem P. - mówił świadek.
Według niego "naprawdę Michał Tusk, być może dlatego, że był dziennikarzem, być może dlatego, że uważał, że prędzej czy później, pewne rzeczy wyjdą, naprawdę w sposób bardzo otwarty opowiadał o swojej współpracy".
- Nie odniosłem wrażenia, że kłamał, czasami, chwilami coś tam motał, ale to mogło wynikać po prostu ze stresu, z tego, że najzwyczajniej w świecie mógł poplątać pewne fakty, było kilka nieścisłości, często sam stwierdzał, że pewne rzeczy są "słabe", jak on określa, "słabe", czyli, że ta współpraca szła za daleko, albo nie tak powinna wyglądać - powiedział Latkowski.
- Uważam, że Michał Tusk bardzo szczerze z nami rozmawiał (...), uważam, że Michał Tusk w rozmowie ze mną i Michałem Majewskim rozmawiał szczerze (...). Mieliśmy świadomość, ale też Michał Tusk, że to będzie sprawa polityczna, bo to jest normalne, to jest syn premiera i, że to zostanie ubrane w sos polityczny. Ale to nie jest człowiek, który z nami w coś grał (...) Dla mnie Michał Tusk w rzetelny sposób przedstawił nam swoją historię, ta historia była spójna, nie oszukiwał nas, nie okłamywał nas - powiedział Latkowski.
Odniósł się też do spotkania dzień później z małżeństwem P. Latkowski stwierdził, że Marcin i Katarzyna P. współpracę z Michałem Tuskiem przedstawili w taki sposób, że oni właściwie nie chcieli, bali się nawiązywać z nim współpracę. - Uważali, że to jest człowiek, tak sądzili, że to może być człowiek wsadzony specjalnie do nich. Opowiedzieli, że on sam wykonał telefon do Marcina P., poprosił o spotkanie, jak był jeszcze dziennikarzem "Gazety Wyborczej" - relacjonował.
Jak zeznał, podczas rozmowy z małżeństwem P. pytał wraz z Majewskim, czy w momencie, kiedy zrobiło się już "gorąco" wokół Amber Gold, próbowali poprzez Michała Tuska wpływać na "ojca czy też, żeby wyciągnął pewne informacje". - Oni zaprzeczyli, że nigdy tego nie zrobili - mówił Latkowski. Dodał, że "Marcin P. liczył na to, że zgrillujemy Michała Tuska, tak czuliśmy".
Poseł PiS Stanisław Pięta pytał świadka, jak ocenia to, że Michał Tusk najpierw jako dziennikarz pisał artykuły o liniach lotniczych OLT, a następnie zgłosił się do właściciela tej firmy z propozycją zatrudnienia. - Michał Tusk sam określił, że to jest słabe (...) i sam też o tym opowiadał, sam się do tego przyznał - odparł Latkowski.
źródło PAP
ja
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Inne tematy w dziale Polityka