Ponad 460 osób zostało rannych w Katalonii podczas zamieszek, które wybuchły w związku z odbywającym się tam w niedzielę referendum niepodległościowym.
Burmistrz Barcelony Ada Colau zażądała od policji natychmiastowego przerwania działań wymierzonych w "bezbronną ludność".
Policja strzelała gumowymi kulami w pobliżu co najmniej jednego lokalu wyborczego w Barcelonie, stolicy Katalonii, oraz starła się z protestującymi przed miejscami do głosowania na obszarze całego regionu autonomicznego na północnym wschodzie Hiszpanii. W sieci pokazały się nagrania, na których widać, jak funkcjonariusze kopią, szarpią za włosy i biją ludzi, którzy nie chcą dopuścić do zamknięcia lokalu wyborczego.
źródło: YouTube
Media hiszpańskie uważają, że gdyby nie dopuszczono do otwarcia lokali wyborczych, nie doszłoby do eskalacji przemocy.
W piątek Josep Lluis Trapero, szef katalońskiej policji, zapowiedział, że podlegli mu funkcjonariusze bez użycia siły zamkną w niedzielę rano obiekty, w których zaplanowano punkty wyborcze referendum niepodległościowego. Łącznie miało być ich ponad 2300. Trapero zastrzegł, że policja nie będzie stosować jednak siły w sytuacji biernego nieposłuszeństwa obywateli. Do godzin do godzin popołudniowych udało im się zamknąć w całej Katalonii około 90 lokali wyborczych.
“Gdyby Mossos d'Esquadra rzeczywiście wypełnili swoje obietnice i zamknęli przed szóstą rano wszystkie lokale wyborcze, to nie doszłoby do tych dramatycznych wydarzeń. Najważniejsze były pierwsze godziny po rozpoczęciu głosowania, podczas których katalońska policja nie zamknęła punktów wyborczych i nie skonfiskowała kart do głosowania” - ocenili reporterzy hiszpańskiego radia Cadena Ser.
W akcję zamykania punktów, w których miało się odbywać referendum zaangażowała się hiszpańska policja i Gwardia Cywilna. Katalończycy stawiali im bierny opór, a mundurowi wyrzucali ich z lokali siłą. Funkcjonariusze Gwardii Cywilnej siłą, wybijając szyby, wdarli się m.in. do lokalu w Sant Julia de Ramis w prowincji Girona, gdzie głos planował oddać szef katalońskiego rządu Carles Puigdemont. Doszło tam do przepychanek między głosującymi a policją. Puigdemont jednak wziął udział w referendum, oddając głos w innym lokalu wyborczym.
Wicepremier Hiszpanii Soraya Saenz de Santamaria pochwaliła działania hiszpańskiej policji w celu niedopuszczenia do głosowania w referendum niepodległościowym w Katalonii.
- Całkowity brak odpowiedzialności" ze strony rządu regionalnego w Katalonii został zrównoważony przez profesjonalizm hiszpańskich sił bezpieczeństwa - powiedziała wicepremier dziennikarzom. - Przestrzegały one poleceń wymiaru sprawiedliwości. Działały profesjonalnie i w proporcjonalny sposób. Zawsze starały się chronić praw i wolności - dodała.
Rzecznik władz Katalonii winą za przemoc bezpośrednio obarczył premiera Hiszpanii Mariano Rajoya oraz ministra spraw wewnętrznych Juana Ignacio Zoido. Turull oświadczył, że działania Hiszpańskiej Policji Narodowej i Gwardii Cywilnej są motywowane politycznie i pokazują "oczywisty motyw w celu wyrządzenia krzywdy obywatelom".
Członek autonomicznego katalońskiego rządu ds. międzynarodowych Raul Romeva zapowiedział, że władze Katalonii odwołają się do instytucji europejskich w sprawie łamania praw człowieka przez rząd Rajoya.
Autonomiczny rząd Katalonii poinformował, że przed południem działało w regionie 73 proc. lokali wyborczych z ponad 2300 zaplanowanych w referendum niepodległościowym. Hiszpańskie media uznają te szacunki za niewiarygodne.
źródło PAP
ja
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Inne tematy w dziale Polityka