Hanna Gronkiewicz- Waltz. fot. Wikimedia/ PO
Hanna Gronkiewicz- Waltz. fot. Wikimedia/ PO

HGW: Nie ingerowałam w procesy reprywatyzacji. To komisja bolszewicka

Redakcja Redakcja Reprywatyzacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 68

Hanna Gronkiewicz-Waltz przyznała, że "duże wątpliwości" co do konstytucyjności komisji weryfikacyjnej. - To jest taka typowa bolszewicka komisja - powiedziała prezydent Warszawy.

Nigdy nie ingerowałam w procesy reprywatyzacji - powiedziała w TVN24 Gronkiewicz-Waltz, odnosząc się do stwierdzeń, jakie padły podczas  posiedzenia komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji w stolicy. Jak mówiła, były osoby upoważnione na podstawie przepisów Kodeksu postępowania administracyjnego, które "rozpatrywały sprawy od początku do końca i które wydawały decyzje".

Prezydent Warszawy powiedziała, że nie oglądała w tv zeznań swych byłych podwładnych przed komisją weryfikacyjną, bo normalnie pracowała. Przekazana jej natomiast została relacja z posiedzenia komisji.

Zeznania Śledziewskiego

Dopytywana o słowa Śledziewskiego, że miała wyrazić niezadowolenie, że BGN wydało decyzję odmowną ws. zwrotu nieruchomości u zbiegu al. Solidarności i ul. Towarowej, prezydent odpowiedziała, że "jest to absolutnie nieprawda, konfabulacja, kłamstwo pana Rudnickiego". - Bo rozumiem, że on (Śledziewski) się powołuje na pana Rudnickiego - dodała (chodzi o b. wicedyrektora BGN, podejrzanego o korupcję ws. tzw. dzikiej reprywatyzacji w Warszawie, aresztowanego w lutym 2017 r.).

Na pytanie o to, że - według Śledziewskiego - miała powiedzieć Marcinowi Bajko (ówczesnemu szefowi BGN), że się na nim zawiodła w tej sprawie i sugerować, żeby tę decyzję zmienić, Gronkiewicz-Waltz odparła, że takie słowa nigdy z jej ust nie padły. - W ogóle nie jest to moja forma wypowiedzi do pracownika - zastrzegła.

W kontekście przytoczonego jej stwierdzenia Śledziewskiego, że "doskonale wszyscy orientowali się, że w Warszawie jest kilka grup, które z reprywatyzacji uczyniły sobie biznes" Gronkiewicz-Waltz zapytana została, czy ona nie była na tyle zorientowana, żeby o tym wiedzieć.

- Problem polega na tym, że my jesteśmy w sporze z panem Śledziewskim, który został zwolniony dyscyplinarnie (...) za Chmielną 70. ponieważ wprowadził w błąd też dzisiaj zeznającego pana Mrygonia (b. p.o. wicedyrektor Biura Gospodarki Nieruchomości Jerzy Mrygoń), który prezentował na Radzie Warszawy sytuację związaną z Chmielną 70. (Śledziewski) został zwolniony za to, że ukrył informacje, które musieliśmy pozyskać z Ministerstwa Finansów - mówiła prezydent Warszawy.

Śledziewski ukrywał informacje?

Według HGW Śledziewski ukrył informację, że jeden z przedwojennych właścicieli działki przy Chmielnej 70 Holger Martin był Duńczykiem oraz że on dostał dokument, z którego to wynikało. Dopytywana o to, że Śledziewski mówi o kilku grupach, które uczyniły sobie z reprywatyzacji biznes, Gronkiewicz-Waltz powiedziała: "jeśli pan Śledziewski współpracował z ABW, bo skróciłam mu staż z tego względu, że współpracował z ABW i taki powiedziałabym wniosek złożył pan Marcin Bajko, to znaczy miałam do niego zaufanie, jeżeli rzeczywiście skróciłam mu ten staż".

- Więc on, jak pracował w ABW, to mam nadzieję, że przynajmniej informował ABW, a tak naprawdę powinien mnie informować. I to jest moje wielkie rozczarowanie, bo to jest człowiek, który chyba miał prokuratorską aplikację i oprócz tego oczywiście od wielu lat współpracował z ABW, tak mnie zapewniał o tym Marcin Bajko, więc jeżeli on teraz mówi, a przedtem mnie nic nie powiedział, to się pytam - dlaczego - powiedziała Gronkiewicz-Waltz.

- Szkoda, że pan Śledziewski nie napisał mi żadnej notatki, że go coś niepokoi, tylko wtedy, gdy występuje przed komisją weryfikacyjną, po latach współpracy z ABW mówi dopiero, że wszyscy wiedzieli. Od tego są organy ścigania, które mają podsłuchy, metody operacyjne, które wiedzą, czy jest jakiś układ, czy nie - dodała prezydent.

Kserowanie akt

HGW pytana, czy prosiła o skserowanie dokumentów dot. zwrotu kamienicy, której część należała do rodziny jej męża, odpowiedziała, że osobiście nie prosiła. - Ale niewykluczone, że wtedy kiedy żeśmy wysyłali do różnych organów, że może rzeczywiście były kserowane" - dodała. Przekonywała, że jeśli były kserowane - to nie na jej potrzeby. "Według mnie to mogło być wtedy, kiedy do wojewody poszło do kontroli, ale nie wiem, nie pamiętam - powiedziała Gronkiewicz-Waltz.

Śledziewski, przesłuchiwany przez szefa komisji Patryka Jakiego, na pytanie "czy kiedykolwiek się zdarzyło, żeby ktoś z przełożonych kazał mu kserować jakieś dokumenty" odparł: "tak, była taka jedna sytuacja, dotycząca kamienicy przy Noakowskiego 16, gdzie pani prezydent zażyczyła sobie, żeby skserować jej akta".

Prezydent Warszawy zapytana została też o inne stwierdzenie Śledziewskiego, że "tzw. góra w naszym (stołecznych urzędników) przekonaniu - prezydent i zastępcy - wymagała wydawania ok. 300 decyzji reprywatyzacyjnych rocznie".

- Bronią się, Śledziewski się broni (...) Nigdy nie było żadnych kontyngentów, że ma być 300 decyzji, bo to tak naprawdę wynika z Kodeksu postępowania administracyjnego i to oni odpowiadali za to, czy przestrzegają procedur, a procedury nie tylko były z Kpa, procedury Lech Kaczyński w 2003 r. zaostrzył, ja je zaakceptowałam, potem jeszcze zaostrzyłam trochę  - powiedziała Gronkiewicz-Waltz.

HGW przed komisją?

Hanna Gronkiewicz-Waltz przyznała, że "duże wątpliwości" co do konstytucyjności komisji weryfikacyjnej. - Dlatego dzisiaj rano o godzinie 8 złożyliśmy do Naczelnego Sądu Administracyjneg o to, żeby rozpatrzył spór kompetencyjny między organem, jakim jest prezydent miasta stołecznego Warszawy, a organem, jakim jest komisja weryfikacyjna. Przypomnę, że taka komisja do spraw nadużyć gospodarczych była w 1945 roku, potem druga w 1950 - mówiła. - To jest taka typowa bolszewicka komisja, nadal tak twierdzę - dodała prezydent Warszawy.

Na pytanie, czy ona albo ktoś z stołecznego ratusza pojawi się przed komisją weryfikacyjną Gronkiewicz-Waltz odpowiedziała: - Gdybyśmy byli stroną [postępowania - przyp. red.], być może wtedy pełnomocnik, by chodził [na posiedzenia komisji - przyp. red.], natomiast jesteśmy organem, który wydaje decyzję w zakresie dekretu Bieruta - stwierdziła. - To tak, jakby pełnomocnik sędziego pierwszej instancji poszedł na posiedzenie sądu drugiej instancji. No tak nie może być, bo to są dwa organy orzekające w tej samej sprawie - podsumowała.

źródło: PAP

KJ

© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj68 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (68)

Inne tematy w dziale Polityka