Beata Szydło rozzłościła liderów Unii Europejskiej deklaracją, że nie podpisze końcowej deklaracji, która zamknie brukselski szczyt. Francois Hollande przy okrągłym stole miał nawet zagrozić między wierszami odebraniem Polsce funduszy unijnych.
Polska delegacja odmówiła poparcia dla "konkluzji przewodniczącego Rady Europejskiej". Według Beaty Szydło, oznacza to, iż szczyt jest nieważny. Państwa Unii Europejskiej nie zważają na sprzeciw Polski i przyjęły konkluzje, akceptując reelekcję Donalda Tuska w Radzie Europejskiej. Pierwszy dzień szczytu w Brukseli zakończył się w czwartek po północy. W czasie dyskusji doszło do krytyki postawy polskiego rządu, którego napominał Francois Hollande.
Kłótnia Szydło z Hollande'm
Gdy Donald Tusk na koniec obrad zapytał, co z wnioskami końcowymi szczytu, Beata Szydło odpowiedziała, że ich nie poprze. Jak wynika z relacji dyplomatów, została natychmiast skarcona przez delegacje Francji, Luksemburga czy Niemiec. Premier Belgii, Charles Martes, ocenił spór o Tuska jako wewnętrzną sprawę Polski, którą PiS przenosi na arenę zagraniczną. "Dziecinne podejście" - miał skwitować poziom polskiej dyplomacji w Brukseli.
Premier Szydło przypominała o podstawowych zasadach solidarności w Unii Europejskiej, które zawsze obowiązywały. Wtedy głos zabrał Francois Holande, ewidentnie nawiązując do nałożenia sankcji na Warszawę. - Wy macie swoje zasady, my mamy fundusze strukturalne - zagroził francuski prezydent. Postawę Polski wobec Tuska krytykowali również kanclerz Niemiec, Angela Merkel oraz premier Luksemburga, Xavier Bettel.
Jeden z wniosków czwartkowego szczytu jest jednak sukcesem polskiej dyplomacji. 27 państw zobligowało się przeprowadzić dyskusję nad wyborem unijnych urzędników. To pokłosie krytyki ze strony Warszawy, która ocenia, że są one nietransparentne, czego dowodem jest reelekcja Donalda Tuska bez zgody rządu kraju członkowskiego.
Waszczykowski: Sprawdzimy naciski na reelekcję Tuska
Witold Waszczykowski nie odpuszcza jednak po przegranej w głosowaniu i chce sprawdzić, czy liderzy państw unijnych nie zostali zmuszeni do ponownego wyboru szefa Rady Europejskiej. - Będziemy sprawdzać czy duże państwa europejskie, którym zależało na reelekcji Donalda Tuska nie wywierały jakiś nacisków czy szantażu na mniejsze państwa. Wiele krajów przy wyborze szefa Rady Europejskiej poszło po najniższe linii oporu. Uznali oni, że są w rodzinach partii europejskich i uwzględnili w swoim głosowaniu układ porozumienia między chadekami, a socjalistami - ocenił szef MSZ w Polskim Radiu. Jednocześnie polska dyplomacja zamierza zanalizować, czy nie popełniła błędu, przedstawiając kandydaturę Jacka Saryusz-Wolskiego zbyt późno.
Nie tylko temat Tuska był podejmowany podczas pierwszego dnia brukselskiego szczytu. "27" zdecydowała o znalezieniu kompromisu ws. obowiązkowej lokacji uchodźców. Propozycje mają zostać przedstawione i omówione do końca czerwca. Polskiemu MSZ zależało, by polityka azylowa i migracyjna została dopracowana później. Nie zgodziła się na to Malta, zważając na stanowisko Niemców, którzy chcą załatwić problem imigrantów przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi.
Źródło: PAP, Polskie Radio
GW
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Inne tematy w dziale Polityka