- Ten moment, kiedy musiałem stawić czoła krytycznym czytelnikom, argumentom, a także chamskim i napastliwym trollom uważam za najważniejszy z mojej perspektywy – 10 lat Salon24.pl wspomina dziennikarz i publicysta tygodnika „wSieci” Łukasz Warzecha.
Salon24.pl: Co zachęciło Cię do założenia bloga w Salonie24? Interakcje z użytkownikami, pokusa publikowania w nowym medium?
W momencie, gdy powstawał, Salon24 był czymś nowatorskim w Polsce. Na Zachodzie, zwłaszcza w USA, istniały podobne platformy blogowe, ale po raz pierwszy ktoś chciał założyć coś takiego u nas. I miało to być przedsięwzięcie poświęcone w dużej mierze polityce.
Było to dla mnie jako publicysty bardzo atrakcyjne, głównie dlatego, że moje teksty miały się ukazywać natychmiast, bez przechodzenia przez jakąkolwiek redakcję, i miały szansę dotrzeć do sporej liczby osób. To sprawiło, że chciałem mieć blog w Salon24.pl. O tym, jakim wyzwaniem będzie bieżący kontakt z czytelnika, na początku nie myślałem. To była jeszcze epoka, gdy komunikacja między dziennikarzami oraz publicystami a ich odbiorcami była jednokierunkowa. To Salon24 nauczył mnie, że taki układ odchodzi w przeszłość.
Który okres w ciągu tych 10 lat Salon24.pl najbardziej utkwił Ci w głowie? Smoleńsk, afera hazardowa, a może początki?
I właśnie ten moment, kiedy musiałem stawić czoła krytycznym czytelnikom, argumentom, a także chamskim i napastliwym trollom uważam za najważniejszy z mojej perspektywy. To był pierwszy okres istnienia Salon24.pl i mojego w nim funkcjonowania, gdy nie było tam jeszcze narzędzi pozwalających blokować uciążliwych komentujących.
To był bardzo solidny trening. Sądzę, że bez niego nie byłbym w stanie, zakładając konto na Twitterze w 2010 roku, wytrwać w tym serwisie bez wycofania się, rezygnacji z ostrych opinii, zawieszania konta czy wręcz rezygnacji z publikowania postów.
Czego życzysz Salon24.pl na najbliższe lata?
Salonowi24 życzę, żeby znalazł swoje miejsce na bardzo dzisiaj trudnym rynku. Gdy przedsięwzięcie startowało, było unikatowe. Dziś każda redakcja ma na swojej stronie blogi własnych publicystów, wielu – w tym niestety i ja – musiało zrezygnować z publikowania w Salonie24 z powodu zobowiązań wobec własnej firmy i ze względu na brak czasu. Mikroblogi funkcjonują na Facebooku, ogromną część komunikacji wśród osób zaangażowanych w sprawy publiczne przejął Twitter. Mówiąc całkiem szczerze – nie potrafię powiedzieć, czy w tym wszystkim Salon24 ma wciąż rację bytu, ale skoro jest, to może ma ją faktycznie.
Życzę więc Salonowi24, żeby znalazł swoje wyjątkowe miejsce w polskim internecie i umiał zagospodarować lukę, która być może istnieje pomiędzy innymi nowoczesnymi formami komunikacji.
Dziękuję za rozmowę.
GW
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Zobacz też:
Inne tematy w dziale Polityka