Chińczycy zapowiedzieli budowę kosmicznego wykrywacza fal grawitacyjnych, które ściskają i rozciągają przestrzeń – w zaledwie kilka tygodni po potwierdzeniu ich istnienia.
Dziwni ci Chińczycy. Mają na swoim rynku gigantyczną bańkę finansową w nieruchomościach, prawdopodobnie większą niż ta, która spowodowała wielki kryzys światowy w 2007 r., a chce im się jeszcze myśleć o kosmosie. Może sądzą, że kiedy zbadają naturę czarnych dziur powodujących zmarszczki czasoprzestrzeni, lepiej poradzą sobie z własną ekonomiczną czarną dziurą.
Emitowane przez czarne dziury i gwiazdy neutronowe fale grawitacyjne, o których niedawno zrobiło się głośno także za sprawą polskich naukowców, zostały zarejestrowane w ramach amerykańskiego eksperymentu LIGO. Laboratoria w ośrodkach badawczych (w stanach Waszyngton i Luizjana) używają do ich wykrywania laserów wystrzeliwujących promienie w kierunku luster umieszczonych na końcu czterokilometrowych tuneli w kształcie litery „L”. Badając promienie odbitego światła, a konkretnie interferencje wynikające z tego, że promienie odbyły różną drogę, przyrządy mogą zmierzyć relatywną długość obu ramion z dokładnością do 1/10 000 szerokości protonu. Fale grawitacyjne ściskają i rozciągają przestrzeń. Dlatego odchylenie od standardowej interferencji wskazuje na to, że zmieniła się długość tuneli, czyli że przeszła przez nie taka fala.
Teraz naukowcy chcieliby rozbudować owe urządzenia i sugerują, że powinien powstać detektor o długości setek lub nawet tysięcy kilometrów. W głębi ziemi? Raczej nie. Od tego mamy kosmos. Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) już rozpoczęła pracę nad eLISA (Evolved Laser Interferometer Space Antenna) – wykrywaczem w skład którego wchodziłyby 3 satelity orbitujące wokół Słońca i strzelające w siebie laserami. Odległość pomiędzy nimi wynosiłaby 2 mln km.
W odpowiedzi na to Chińczycy ogłosili początek prac nad projektem Taiji. Tutaj satelity byłyby od siebie oddalone o 3 mln km, a więc wyłapywałyby fale o innej częstotliwości. Swój projekt zamierzają sfinalizować w 2033 r., Oczywiście deklarują, że chcą wyprzedzić Europę. I że ich na to stać. Chiński projekt ma kosztować 2 mld dolarów (eLISA jest znacznie tańsza).
Mają też tańszą wersję projektu, wartą 300 mln dol. Tutaj satelity byłyby oddalone od siebie o 150 tys. km. i ukierunkowane na badanie reakcji zachodzących w białych karłach w ciasnym układzie podwójnym HM Cancri.
W świecie naukowym spekuluje się jednak, że Chiny, by zrealizować swoje projekty, muszą połączyć siły z Europejską Agencją Kosmiczną i dobrze o tym wiedzą. Zajęłyby w tym układzie miejsce NASA (która wycofała się ze współpracy 5 lat temu). Droga Chin w kosmos najprawdopodobniej powiedzie więc przez Europę. Także przez Polskę, która do ESA przystąpiła w 2012 r. i obecnie dwie polskie firmy Creotech Instruments S.A. oraz VIGO System S.A. uczestniczą w misji ExoMars2016, której celem jest poszukiwanie biologicznych śladów życia na Marsie.
pb
Inne tematy w dziale Technologie