Tajne służby były pośrednio odpowiedzialne za zbrodnię na dziennikarzu i dlatego różnymi metodami wpływały destrukcyjnie na śledztwo – mówi Krzysztof M. Kaźmierczak, współautor książki „Sprawa Ziętary”, w rozmowie z Salonem24.
Salon24: Opisuje Pan w najnowszej książce - wspólnie z Piotrem Talagą - kulisy śledztwa ws. zabójstwa Jarosława Ziętary i wskazuje na wiele dowodów oraz poszlak wskazujących na to, co stało się z poznańskim dziennikarzem. Czy zarzuty dla Aleksandra G. to zapowiedź finiszu śledztwa i pełnego wyjaśnienia zagadki sprzed 23 lat?
Krzysztof M. Kaźmierczak: Oskarżenie Aleksandra G. o namawianie do zabójstwa Ziętary to niewątpliwie bardzo ważne działanie prokuratury. Po raz pierwszy sprawa doszła do etapu sądowego. Zasadnicza część śledztwa jednak trwa. Zostało ono ponownie przedłużone o pół roku, a prokuratura bada inne wątki, w tym zapewne przede wszystkich dotyczące osób, które realizowały zlecenie – odpowiadają za porwanie Jarka, przetrzymywanie go, torturowanie i zamordowanie.
Stawiacie Państwo bardzo krytyczną ocenę pracy prokuratury i policji aż do przełomu w ostatnich latach. Z czego wynikał marazm śledczych?
Zanim odpowiem, przypomnę, że policja i prokuratura po zniknięciu dziennikarza przez rok uważały, że nie ma podstaw do wszczęcia śledztwa, a nawet gdy je podjęto to marginalnie traktowały wersję, że padł on ofiarą przestępstwa. Wynikało to z dwóch powodów. Z jednej strony z obawy przed środowiskiem, o którym mówiono już wtedy, że odpowiada za śmierć Ziętary, ale raczej w większym stopniu był to efekt zakulisowych wpływów służb specjalnych…
Czy wątek służb specjalnych w życiu zaginionego dziennikarza był istotny? Jaką rolę w całej sprawie odegrał UOP?
Wątek służb ma wręcz kluczowe znaczenie. W rzetelnie prowadzonym śledztwie wyszłoby na jaw, że Urząd Ochrony Państwa próbował zwerbować dziennikarza najpierw do pracy, potem do współpracy, a gdy odmówił prowadzono z użyciem jego osoby jakąś grę, przekazano mu śmiertelnie niebezpieczne informacje. Tajne służby były pośrednio odpowiedzialne za zbrodnię na dziennikarzu i dlatego różnymi metodami – o czym piszemy w książce – wpływały destrukcyjnie na śledztwo. Zresztą z podobnym skutkiem wpływały również na media zniechęcając je do zajęcia się sprawą Ziętary.
Czy zeznania świadków ws. Ziętary są wiarygodne? Opisuje Pan np. spotkanie z gangsterem o ps. "Baryła", byłym ochroniarzem z Elektromisu, który opowiadał Panu w zakładzie karnym o kulisach porwania dziennikarza, po czym wycofał zeznania w prokuraturze krakowskiej najprawdopodobniej z obawy o swoje życie. Czy świadkowie nie są już zastraszani?
„Baryła” to jedyny świadek, z którym osobiście się zetknąłem, ale jest ich więcej. „Baryła” pod wpływem zastraszania, obawiając się o swoją rodzinę, zaczął wycofywać się z zeznań obciążających Aleksandra G. i ochroniarzy holdingu Elektromis. Uprzedził mnie, że to zrobi, ale wcześniej przedstawił szczegóły dotyczące zbrodni, a na początku rozmowy przeprosił za swój udział w zastraszaniu Jarka. To, co mówił brzmiało wiarygodnie. Były to rzeczy wstrząsające,
Kim dzisiaj, oprócz Aleksandra G., który nie jest tak bogaty jak kiedyś, mogą być zleceniodawcy zabójstwa?
Możliwe, że zleceniodawca był tylko jeden, ale na śmierci Ziętary skorzystała cała grupa biznesmenów, która robiła w tamtym czasie tak legalne, jak i przestępcze interesy na ogromną skalę. Ich firmy były w zainteresowaniu Jarka. Nie podajemy nazwisk ani nazw firm, gdyż z jednej strony być może ludzie ci nie są faktycznie współodpowiedzialni, a z drugiej – nie chcemy przeszkadzać prokuraturze w śledztwie.
Jak udało się Panu nagłośnić "sprawę Ziętary", skoro przez wiele lat interesowała głównie lokalne media w Poznaniu?
Po latach niepowodzeń zdałem sobie sprawę, że aby podjąć na drodze urzędowej walkę o wznowienie śledztwa i przeniesienie go poza Poznań trzeba sprawę Ziętary nagłośnić na skalę krajową, pozyskać wsparcie ogólnopolskich mediów i polityków. Potraktowałem to jako zadanie, można powiedzieć, marketingowe. Przygotowałem plan działań i sukcesywnie go realizowałem wykorzystując do tego celu w znaczącym stopniu Internet, w tym kanały społecznościowe. Nie chcę powtarzać tego, o czym jest w książce „Sprawa Ziętary”, ale m. in. organizowałem akcje społeczne oraz inspirowałem dziennikarzy i polityków, oczywiście nie rezygnując z prowadzonego cały czas dziennikarskiego śledztwa, w które w kluczowym momencie, na przełomie 2010 i 2011 roku włączył się czynnie Piotr Talaga.
Rozmawiał Grzegorz Wszołek.
Krzysztof Kaźmierczak i Piotr Talaga to autorzy książki "Sprawa Ziętary" o kulisach uprowadzenia poznańskiego dziennikarza śledczego w 1992 r.. Publikacja ukazała się nakładem wydawnictwa "Zysk".
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Inne tematy w dziale Polityka