Kupowanie lajków w sieci

Redakcja Redakcja Technologie Obserwuj notkę 3

Kupowanie lajków w serwisach społecznościowych może dać krókotrwałą popularność, jednak długofalowo może spowodować więcej szkód niż korzyści. Pamiętacie Państwo przypadek, gdy fanpage PO na Facebooku w bardzo krótkim czasie pozyskał 5 tysięcy fanów z Turcji?

Pięćdziesięciu obserwujących na Instagramie za złotówkę, tysiąc na Twitterze za niecałe 10 zł, sto polubień zdjęcia lub postu na Facebooku  za 1,89 zł - w sklepach aukcyjnych online można dziś kupić właściwie wszystko, także popularność dla swojego profilu w mediach społecznościowych.   

Zazwyczaj „lajki” generowane są przez specjalne systemy i algorytmy, które w przypadkowy sposób dobierają imiona i nazwiska dla nowych profili, czasem dodając do nich także zdjęcia z tzw. baz stockowych. W niektórych firmach, które sprzedają takie usługi, realizują je także ludzie. Najwięcej tego typu firm (zwanych także „farmami klików” lub „farmami lajków) funkcjonuje w Bangladeszu i Indiach, gdzie siła robocza jest wyjątkowo tania. 

W 2013 roku dziennikarz The Guardian, Charles Arthur, przeprowadził śledztwo na temat tego co kryje się za „farmami klików”, które generują tysiące polubień profili, zdjęć, odsyłaczy, filmów czy czasem nawet komentarzy w mediach społecznościowych. W jednej z firm, zajmujących się taką działalnością, w Dhaka w Bangladeszu (miasto uznaje się za międzynarodową stolicę „farm klików), polubienia dawali bardzo źle opłacani pracownicy, zarabiający zaledwie 120 dolarów rocznie. Tworzyli oni profile, a następnie realizowali zlecenia dla konkretnych klientów. Ci natomiast płacili 15 dolarów za każde tysiąc polubień swojego fanpage’a czy poszczególnych jego elementów. Praca w tej „farmie klików” odbywała się na 3 zmiany – ze względu na olbrzymią ilość zleceń. 

Dla dziennikarza wstrząsające były nie tylko niskie zarobki, ale także warunki w jakich pracowali zatrudnieni w „fabryce klików” – w obskurnych, niewielkich i całkowicie pustych pokojach (jedynie z komputerami), z kratami w oknach. Prawdopodobnie w takich warunkach w Dhaka pracuje ok. 25 tysięcy osób, godzinami wykonując przed komputerami tę samą czynność – tworząc profile i wręcz taśmowo „produkując” polubienia. 

Sam Facebook potwierdza, że Dhaka jest jednym z popularniejszych miejsc na świecie, z którego powstają w ramach serwisu profile i z którego wychodzą liczne aktywności. Wśród profili, które jeszcze rok temu miały dużą liczbę fanów z tego miasta, był m.in. profil Leo Messiego, Google’a, a nawet… samego Facebooka. 

Dlaczego oferta „farm klików” bywa dla wielu kusząca? Przede wszystkim dlatego, że na pierwszy rzut oka w mediach społecznościowych większym zaufaniem cieszą się takie profile, które mają dużą liczbę fanów. Wydają się nie tylko popularniejsze, ale bardziej lubiane. Jak uznaje jednak większość ekspertów od komunikacji w Internecie, takie rodzaj podejścia do mediów społecznościowych przynosi wyłącznie krótkotrwałe efekty, a w postrzeganiu długofalowym, może przynieść więcej szkód marce czy osobie, niż korzyści. Trzeba bowiem pamiętać, że w mediach społecznościowych najważniejsze są interakcje – nie tylko „lajki”, ale także dzielenie się treściami, komentowanie wpisów. To rzeczy, których za tak niewielkie pieniądze jak te oferowane przy sprzedaży „hurtowej” np. na Allegro, nie da się kupić, ponadto wygenerować je mogą wyłącznie rzeczywiście istniejące profile i ludzie. Te sprzedawane, formalnie istnieją, ale zazwyczaj tak naprawdę są tylko internetowym, tymczasowym (a wręcz: zadaniowym) wytworem. 

Warto także pamiętać, że posty zamieszczane na Facebooku nie wyświetlają się wszystkim fanom danego profilu. Jeśli zatem tworzony jest on, by wchodzić w interakcje z Internautami, czy by promować swoje działania lub produkty, kupowanie fanów jest bezskuteczne – może się bowiem okazać, że ze swoim przekazem trafiamy wyłącznie do ludzi, którzy de facto nie istnieją i nigdy nie będą naszymi klientami. Kupieni obserwujący czy fani nie przeczytają wypowiedzi, co oznacza także, że nie zostaną one przekazane dalej, niczego więcej o nas się nie dowiedzą i nie rozpropagują wśród znajomych. 

Częstym zjawiskiem przy fałszywych fanach jest też zjawisko ich nagłego odpływu. Dzieje się tak np. gdy użytkownik nie zaakceptuje nowego regulaminu i jego profil jest zawieszany (co ma miejsce w przypadku sztucznie generowanych kont – od momentu założenia, jedyną czynnością jaka jest z nich dokonywana, to polubienie konkretnie wskazanego konta klienta, po czym stają się bierne), bądź gdy sam serwis postanawia usunąć fałszywe konta. Zarówno nagły przypływ, jak i odpływ fanów jest zauważalny i może działać wizerunkowo na niekorzyść profilu, zwłaszcza jeśli ustali się, że nowi fani na profilu przybyli z egzotycznych krajów. O zakupie fanów spekulowano np. w przypadku posła Adama Hoffmana, którego profil na Twitterze 13 czerwca 2013 śledziło ponad 27 tysięcy osób, a dwa dni później o prawie 100 tysięcy więcej – taki nagły przypływ popularności nie przeszedł niezauważony i nie przysporzył posłowi dobrej prasy.

Kupowanie lajków bywa także narzędziem do czynienia złośliwości, a czasem nawet kompromitowania konkurencji. Znany jest przykład np. fanpage’a Platformy Obywatelskiej na Facebooku, gdzie w bardzo krótkim czasie przybyło ok. 5000 fanów, tyle że z Turcji. Internauci szybko wychwycili tę dziwną sytuację, podejrzewając partię o kupowanie fanów. Ta jednak tłumaczyła, że cała sytuacja wywołana została przez jednego z użytkowników serwisu, który w ten sposób chciał się „zemścić” za skasowany komentarz. 

Przede wszystkim należy jednak pamiętać, że sztucznie generowane polubienia wprowadzają w błąd klientów, którzy np. sprawdzają daną markę w Internecie - sprawiając wrażenie, że jest to marka popularna i  lubiana. W Polsce (jak i w większości krajów) nie obowiązują jednak żadne przepisy, które zabraniałyby sprzedaży fanów np. w serwisach aukcyjnych, zazwyczaj nie mówią również o tym ich regulaminy. W przypadku np. Allegro działania dotyczące takich ofert podejmowane mogą być tylko na podstawie oficjalnego zgłoszenia podmiotu, którego prawa są naruszane.

Same portale społecznościowe zaczynają proaktywnie walczyć z fałszywymi profilami. W marcu Facebook zdecydował się na działania skierowane przeciwko kupowaniu polubień i sztucznemu zawyżaniu popularności stron. Zmieniono sposób zliczania lajków na profilach osób publicznych i firm – obecnie nie uwzględniają one polubień z od dłuższego czasu nieaktywnych profili. Przedstawiciele Facebooka zaznaczają jednak, że jeśli jakiś użytkownik reaktywuje swoje konto, strony, które uprzednio polubił, takowymi pozostaną. Po wprowadzeniu takich działań okazało się, że profile typu fanpage odnotowały średnio ok. 2-procentowy spadek polubień.

Na podobne kroki jak Facebook, w grudniu 2014 roku zdecydował się Instagram. W jego przypadku cięcia w liczbie fanów były znaczące, w niektórych przypadkach dochodziły nawet do 15% polubień z danego fanpage'a. Odpływ fanów zaobserwowali także najpopularniejsi celebryci, np. z profilu Justina Biebera zniknęło aż 3,5 miliona obserwujących. 

Obecność w nowych mediach to dziś wręcz obowiązek dla firm czy znanych osób – budują tam swoją markę, dbają o relacje z klientami i fanami, promują swoją działalność. To także narzędzie do budowania marki osób publicznych – polityków, dziennikarzy, ekspertów. Kupienie dodatkowych fanów i interakcji na profilach jest kuszące, ale wydaje się, że w ostatecznym rozrachunku – nieskuteczne. 

(BB)

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj3 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Technologie