Byli prezesi wielkich banków ostro krytykują świat finansjery za udzielanie ryzykownych kredytów i brak troski o klienta. Niegdysiejsi szefowie PKO SA, BRE Banku i BZWBK udzielili niedawno szczerych wywiadów, w których dostrzegają błędy popełniane przez sektor bankowy. Czy to początek zmiany w relacjach bank-klient?
Jan Krzysztof Bielecki, zanim został doradcą premiera Donalda Tuska, był prezesem banku PKO SA. Utożsamiany z liberalnymi poglądami na gospodarkę, mocno skrytykował banki, które udzielają kredytów we frankach: - Wyjątkowe szkodnictwo. Przez pięć lat toczyłem zaciekłą wojnę z tym procederem, wszyscy dookoła dawali takie kredyty, a myśmy w Pekao powiedzieli ''nie'' – mówi w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Jak przyznał, nie wszyscy w PKO podzielali jego sprzeciw, bo klienci odchodzili do konkurencji po kredyty. – (…) żeby komuś te franki wypłacić w formie kredytu, a potem jeszcze mieć względną równowagę w bilansie, muszę zdobyć franki na rynku. Kupić. I to jak najtaniej. Doszło do tego, że banki kupowały franki na jeden dzień – opisuje szaleństwo, w jakie jego zdaniem wpadły banki.
Według Bieleckiego, to właśnie banki powinny bardziej troszczyć się o klientów, np. tłumacząc im ryzyko podejmowanych decyzji. - Moja odpowiedzialność jako prezesa banku - który ma to wszystko w małym palcu - jest większa niż Kowalskiego, który może być świetnym informatykiem, murarzem czy biologiem, ale nie zna się na kursie franka. On widzi reklamę: weź najtańszy, najbezpieczniejszy kredyt na świecie. I nie obroni się przed reklamą. Bo wymyślają ją najlepsi na rynku spece od technik marketingowych. W dodatku wszyscy pańscy znajomi biorą te świetne kredyty, to w końcu pan ulegnie – tłumaczy społeczny mechanizm Bielecki.
Byłego prezesa PKO SA dziwi to, że banki przerzucają odpowiedzialność na klientów, zadłużających się we frankach. Jego zdaniem, wszyscy wyciągają wnioski dopiero, gdy wybucha kryzys finansowy. A banki powinny pomagać zadłużonym kredytobiorcom, kiedy dochodzi do walutowego krachu: -I pomagają, tylko głośno o tym nie mówią, żeby więcej i więcej osób nie przychodziło. Restrukturyzują kredyty, wydłużają okres płatności, zmieniają koszty obciążeń i tak dalej. Wielbiciele wolnego rynku muszą uwzględniać drugą wartość - odpowiedzialność. Bez tego nie ma kapitalizmu. On nie przetrwa – twierdzi Bielecki.
W podobnym tonie przed paroma tygodniami wypowiadał się na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” były prezes BZ WBK, Jacek Kseń. On też zakazał udzielania kredytów we frankach i spotkało się to z niezrozumieniem wśród jego współpracowników: - W czasach, kiedy większość instytucji finansowych na masową skalę prowadziła agresywną frankową akcję kredytową, myśmy w WBK z pełnym rozmysłem z tego zrezygnowali. Co nie było łatwe, bo młodsi koledzy się buntowali. Pytali: inni mogą na tym zarabiać, dlaczego my nie? – wykłada filozofię bankowców Kseń. Zezwolił na udzielanie tego typu kredytów najzamożniejszym, których było stać na 25% wkładu własnego. Jak twierdzi Kseń, bank zawsze ostrzegał kredytobiorcę przed ryzykiem, wahaniem kursu waluty. I dodaje, że bankowcy mieli świadomość, że nastąpi kryzys na rynku finansowym: - To się nie mogło udać, ludzie świata finansów musieli o tym wiedzieć, choć ich klienci już niekoniecznie– powiedział w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”.
Kseń uważa, że sposób, w jaki udzielano kredytów we frankach, był wręcz skandaliczny. Nie ostrzegano klientów, stosowano coś na wzór szantażu: skoro nie stać kogoś na potrzebny kredyt w złotówkach, to i tak weźmie we frankach – w dodatku kredytobiorca nie ma świadomości wszystkich zagrożeń, gdyż wiedza ekonomiczna przedstawicieli banku jest większa.Kseń skrytykował również pomoc, oferowaną frankowiczom: -Wszystkie pomysły na ulżenie frankowiczom w postaci przewalutowania kredytów są guzik warte. Uważam, że najlepszym sposobem byłoby wprowadzenie odgórnego wymogu, aby wszystkie rozliczenia walutowe związane z kredytami robić po średnim kursie NBP.Banki, które wprowadziły ludzi w niebezpieczną uliczkę kredytów frankowych, nie powinny mieć prawa, aby doić ich dodatkowymi 5% spreadu - proponuje były szef BZ WBK.
Również Mariusz Grendowicz, były prezes m.in. BRE BANKU przyznaje, że niektóre banki „ jechały po bandzie”. Choć on zwraca uwagę na winy regulatorów: - Dla przeciętnego Kowalskiego – amerykańskiego czy polskiego – dostępność kredytu hipotecznego, dzięki czemu mógł kupić dom, na który w innym przypadku nigdy nie byłoby go stać, była jak gwiazdka z nieba. A proszę pamiętać, że to były czasy, kiedy wszystko dobrze szło. Więc Kowalski kupował dom na kredyt, ceny nieruchomości rosły, a za dwa lata sprzedawał go z górką, za którą mógł kupić nowy samochód, telewizor i co tam jeszcze mu się zamarzyło. Kowalski był szczęśliwy, bank też, bo zarabiał, tak samo państwo, bo miało zadowolonych obywateli, a PKB wzrastał. To prawda, że niektóre działania banków to była jazda po bandzie. Niemniej jeśli tworzy się jakiś byt regulacyjny, to nie trzeba potem wylewać łez, że banki go wykorzystały – mówił Grendowicz w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”.
Były prezes BRE Banku uważa, że winę za kryzysy gospodarcze ponoszą głównie politycy, którzy przerzucają odpowiedzialność na banki: - Nie możemy zrzucać całej winy za taki stan rzeczy na świat finansów. To łatwe, ale niesprawiedliwe. Choć z taką sytuacją mamy do czynienia: politycy mówią, że banki są złe, chciwe, drapieżne, tymczasem jest to po prostu próba zrzucenia odpowiedzialności za swoje zaniechania. Za brak dobrych regulacji, sensownego prawa. Przecież Big Bangu nie wymyślił i nie wprowadził świat finansjery, tylko politycy i nominowani przez nich regulatorzy – przekonuje.
Grendowicz zwraca też uwagę na ciekawy aspekt. Twierdzi, że rozruszanie gospodarki nie byłoby możliwe dzięki kredytom, udzielanym w narodowej walucie: - Kredyty w złotych były bardzo drogie. I dzisiejsze twierdzenie, że gospodarkę, deweloperkę, budownictwo można było rozruszać akcją kredytów udzielanych w walucie narodowej, jest nieuczciwe. Bez kredytów frankowych to wszystko by się nie zdarzyło, przynajmniej w pierwszych latach XXI w. Owszem, na Węgrzech, w Czechach czy na Słowacji, gdzie stopy były niższe, istniała taka możliwość, jednak nie u nas – przekonuje.
Mariusz Grendowicz broni banków bardziej niż Jan Krzysztof Bielecki czy Jacek Kseń, ale nie zaprzeczył, kiedy dziennikarka mówiła, że kiedyś bank był instytucją zaufania społecznego a dziś powiedzenie „pewne jak w banku” straciło sens. Wiarygodności wokół banków nie poprawia tez zamieszanie wokół SKOK-ów oraz propozycje wyjścia z kryzysu „frankowego” broniące w dużej mierze pozycji banków. Szefowie banków zdają sobie sprawę, że postrzeganie ich instytucji zostało nadszarpnięte. Czy obecna sytuacja realnie obniży zaufanie do banków?
Źródło: Gazeta Wyborcza, Dziennik Gazeta Prawna, inf. wł.
Inne tematy w dziale Gospodarka