Czy rząd chce zamknąć legalną branżę vapingową? Na to wskazuje rozpoczęcie zmasowanych kontroli tej branży, które prowadzą służby celne i skarbowe. W normalnym trybie takie kontrole trwają kilka godzin. Teraz zatrzymywane są całe partie towaru bez możliwości wprowadzenia go do obrotu, aż do wynikiów kontroli. Teoretycznie ma to trwać do 30 dni, ale ile potrwa faktycznie nikt nie wie. Czy celem jest doprowadzenie tej branży do upadku? - pyta Maciej Powroźnik, prezes Związku Producentów Branży Vapingowej.
- Mamy do czynienia z działaniami bez precedensu. Dodatkowo zastanawiającym jest fakt, że są one skierowane głównie przeciwko polskim małym i średnim firmom, stanowiącym trzon branży vapingowej i ponoć tak bliskim rządzącej obecnie koalicji. - mówi Maciej Powroźnik, prezes Związku Producentów Branży Vapingowej. Opisywane kontrole rozpoczęły się w sposób nagły i niezapowiedziany. Teoretycznie jest to zgodne z obowiązującymi przepisami, ale skala działania i metody (np. wymaganie dokumentów, których nigdy wcześniej władze nie oczekiwały) wskazują, że raczej rząd chce walczyć tylko z jasno zdefiniowaną grupą polskich firm.
Państwo ma prawo do kontroli
- Nikt nie kwestionuje uprawnień kontrolnych państwa, szczególnie w tak wrażliwej dziedzinie jak akcyza. - zaznacza w rozmowie z Salon24 Powroźnik. - Firmy zrzeszone w naszej organizacji same z siebie wielokrotnie kontrolowały samodzielnie swoje wyroby, żeby mieć jasność czy stan faktyczny wyrobów jest zgodny z tym, co im deklaruje producent. Ich wyniki wychodziły pozytywnie, ale obecnie prowadzone kontrole urzędowe trwają już od kilku tygodni, dotyczą składów podatkowych i granic, gdzie obrót jest de facto zatrzymywany do czasu zbadania próbek i dostarczenia dokumentów.
Powroźnik tłumaczy, że masowość tego zjawiska powoduje, że system nie jest na tyle wydolny, żeby przeprowadzić taką operację w miarę szybko i bezpiecznie dla prowadzonej działalności. Chociażby w laboratoriach, żeby te próbki zbadać muszą tworzyć się kolejki. Urzędnicy deklarują, że mają 30 dni na zakończenie działań, ale ile potrwają rzeczywiście to nikt nie wie. I nie wiemy, jak się skończą. Natomiast problem polega na tym, że prawdziwy wróg to jest czarny rynek czy szara strefa – opisuje Maciej Powroźnik. - Byłoby to dla nas szczególnie dotkliwe, gdyby okazało się, że legalnie działające w Polsce firmy, płacące wszystkie obciążenia i przestrzegające wszystkich obostrzeń, miały zapłacić za to, co się dzieje na czarnym rynku. Tego nie możemy zrozumieć.
Zamknięcie biznesu z dnia na dzień
Według Powroźnika obecne działania to próba zamknięcia całego rynku z dnia na dzień wbrew wszelkim regułom. Jeżeli zatrzymanie wyrobów przez urzędy skarbowe i celne potrwa dłużej, powoduje to bardzo wymierne koszty w postaci np. tzw. postojowego – taki koszt może sięgać nawet ponad kilku tysięcy złotych dziennie. Zablokowanie dostaw i niemożność dostarczenia zamówionych wyrobów do kontrahentów spowoduje również odpowiedzialność i konieczność zapłaty kar umownych po stronie dostawcy. Problem w tym, że nie będzie ona wynikała z jego działań bądź zaniechań, a z powodu decyzji administracyjnych państwa. Niemożność realizacji umów to droga wprost do utraty płynności, a dalej do upadłości firmy.
Powroźnik dodaje, że nie tak dawno prezydent podpisał ustawę zmieniającą przepisy akcyzowe. Wprowadza ona dodatkową stawkę akcyzy na nowoczesne wyroby nikotynowe (jednorazowe e-papierosy, vapingowe urządzenia wielorazowe, ale również podgrzewacze do tytoniu) w wysokości 40 zł, co razem z VAT daje podwyżkę cen detalicznych (na pewno w przypadku wyrobów vapingowych) nawet o 50 zł. Dzisiejsza cena jednorazówek to 30 zł, wkładów vapingowych (tzw. podsów) to około 18 zł, tak więc ich cena wzrośnie odpowiednio do poziomu 80 zł i 68 zł, powodując praktyczne zamknięcie rynku, bo przy takich cenach liczba klientów spadnie w okolice błędu statystycznego. Nowe stawki zaczną obowiązywać od 1 lipca br. z czasem na wyprzedaż zapasów do końca sierpnia. Od 1 września wyrobów vapingowych zapewne nie będzie już na sklepowych półkach. To po co teraz tak dodatkowe i rygorystyczne kontrole?
"Stawka prohibbicyjna"
- Swoją decyzję ustawodawca uzasadnia tak, że zastosował stawkę prohibicyjną, bo nie chce na rynku takich wyrobów. Jako powód podaje się używanie tych wyrobów przez osoby nieletnie, tak jakby nie używały one papierosów, albo podgrzewaczy do tytoniu - wyjaśnia Maciej Powroźnik, prezes Związku Producentów Branży Vapingowej.
Sprzedawcy wyrobów vapingowych protestują, bo na tle innych wyrobów nikotynowych, zdaniem Przewoźnika, są traktowani w sposób kompletnie niezrozumiały. Przekonuje, że nie można mówić, że ich wyroby są jedynym problemem, nie kładąc na stole w tym samym czasie danych dotyczących zwykłych papierosów. A tych Polacy zużywają 50 miliardów sztuk rocznie, czyli 2,5 miliarda paczek.
- Przecież od lat istnieje zakaz używania wyrobów nikotynowych przez nieletnich, więc klucz leży w skutecznej egzekucji tych przepisów, a nie likwidacji rynku. Żadna prohibicja w historii nie zadziałała, więc dlaczego w tym wypadku miałoby być inaczej? Ucieszy się jedynie szara strefa, gdzie ani nie znamy składu produktów, ani nie ma z tego podatków. Tylko dlaczego mają zapłacić za to legalnie działające firmy? – wylicza Maciej Powroźnik – już dzisiaj można bez problemu kupić nielegalne e-papierosy o nieznanym składzie. Po tym jak legalne produkty znikną z półek szara strefa tylko się wzmocni.
red.
Fot: Samochody służby celno-skarbowej, Fot: Darek Delmanowicz/PAP
Inne tematy w dziale Gospodarka