na zdjęciu: strażaczka Marta Małecka w studiu Salon24.pl. fot. YouTube/Salon24.pl
na zdjęciu: strażaczka Marta Małecka w studiu Salon24.pl. fot. YouTube/Salon24.pl

Z korporacji do munduru. Marta siedem razy zdawała testy do PSP, dziś ratuje życie

Redakcja Redakcja Wideo Salon24 Obserwuj temat Obserwuj notkę 2
– Rodzina, starsze małżeństwo, zatruło się tlenkiem węgla w swoim mieszkaniu. Było za późno, żeby ich uratować. Zdarzenie uważam za bardzo przykre, tym bardziej że ci ludzie mieli w mieszkaniu czujkę. Czujka wyła. Sąsiadka słyszała czujkę i nic z tym nie zrobiła. Gdyby zrobiła, może tak by się to nie skończyło. A ci państwo byli głuchoniemi – mówi Marta Małecka, strażak Państwowej Straży Pożarnej.

Marianna Fijewska-Kalinowska: Na swoim Instagramie @marta.malecka opowiadasz o tym, że skończyłaś politologię, pracowałaś w zupełnie innym zawodzie i nagle postanowiłaś, że zostaniesz strażakiem. I co było dalej? W jaki sposób udało ci się zmienić swoje życie i spełnić to marzenie?

Marta Małecka, strażak: Skończyłam politologię i naście lat pracowałam w marketingu. Po trzydziestce dotarło do mnie, że muszę oderwać się od pracy przy komputerze. Zaczęłam chodzić po górach i szukać wysiłku fizycznego, by oczyścić głowę. Chciałam zostać TOPR-owcem, ale nie jestem ratownikiem medycznym i nie umiem jeździć na nartach. Po jakimś czasie przeczytałam książkę o strażakach i postanowiłam, że zostanę strażakiem. Nie miałam znajomych w tej branży, ale wiedziałam, że to jest coś dla mnie. Niestety studia strażackie, ze względu na mój wiek, były już dla mnie zamknięte. Zgłosiłam się więc do najbliższej Ochotniczej Straży Pożarnej i wstąpiłam w jej szeregi. Przy tym cały czas trenowałam i po półtora roku zgłosiłam się do tzw. naboru z ulicy. To druga, oprócz studiów, droga, którą można dostać się do PSP. (dalsza część tekstu pod materiałem wideo)

Odcinek podcastu "Tłumaczymy jak się nie poddać"  z Martą Małecką znajdziecie na kanale YouTube Salon24.pl:

Jak ci poszło?

Szło mi różnie… W sumie moje starania, by wstąpić do PSP, trwały cztery lata. Łącznie próbowałam zdać testy sprawnościowe siedem razy.

Jak wygląda taki test?

Test sprawnościowy, który ja zdawałam, składa się z trzech części – podciąganie na drążku, bieg po kopercie, czyli między słupkami, oraz test sprawdzający wydolność, który polega na bieganiu po 20-metrowych odcinkach z coraz większą prędkością. Te testy są wyzwaniem, to prawda. Są trudne. Ale znam kobiety, które przygotowywały się przez pół roku i zdawały za pierwszym razem. Ja też myślałam, że zdam od razu.

W dodatku byłaś wysportowana, więc co poszło nie tak?

Nie skupiłam się na tym jednym zadaniu. To był czas, w którym normalnie pracowałam, nocami jeździłam na akcje z OSP, robiłam pięć treningów tygodniowo, jeździłam w góry i jeszcze chodziłam na wokal. Doba ma 24 godziny. Mój styl funkcjonowania sprawił, że ciągle miałam kontuzje, byłam wykończona fizycznie i niedożywiona! Nie dlatego, że nic nie jadłam, ale dlatego, że jadłam zbyt mało, jak na ten poziom wysiłku. Dostanie się do PSP trwało bardzo długo i było bardzo męczące. Dziś wiem, że gdybym poświęciła się wyłącznie temu – trenowała pod kątem testów, dbała o swoje żywienie i skupiała się na tym jednym zadaniu – dostałabym się do PSP dużo wcześniej.

Byłaś zarówno w OSP, jak i PSP – która akcja, biorąc pod uwagę całość twojego strażackiego doświadczenia, była dla ciebie najbardziej poruszająca?

Poruszająca pozytywnie, a nawet najpiękniejsza akcja, w jakiej brałam udział, miała miejsce jeszcze w czasach, gdy byłam w OSP. Pojechałam wówczas na poszukiwanie osoby zaginionej. Byłam tzw. nawigatorem osoby, która szła z psem poszukiwawczym. Robiliśmy ostatni sektor, czyli poszukiwaliśmy ostatni kawałek terenu, który został nam do przeszukania, i nagle… pies znalazł żywą i zdrową osobę zaginioną. To była już dorosła osoba, ale z problemami natury psychicznej. Wyszła z domu wiele godzin wcześniej, a był już wieczór i istniało zagrożenie, że nie wróci. Zazwyczaj, gdy jedzie się na poszukiwania osoby zaginionej, to jej się po prostu nie znajduje na danym terenie. A znaleźć ją całą i zdrową, to jest coś!

Z kolei akcja, która najbardziej mnie poruszyła, ale w sposób przykry, miała miejsce kilka miesięcy temu. Rodzina, starsze małżeństwo, zatruło się tlenkiem węgla w swoim mieszkaniu. Było za późno, żeby ich uratować. Zdarzenie uważam za bardzo przykre, tym bardziej że ci ludzie mieli w mieszkaniu czujkę. Czujka wyła. Sąsiadka słyszała czujkę i nic z tym nie zrobiła. Gdyby zrobiła, może tak by się to nie skończyło. A ci państwo byli głuchoniemi…

To okropna tragedia, która w ogóle nie powinna się zdarzyć.

Ci ludzie teoretycznie byli zabezpieczeni, a mimo to ich to nie uchroniło.

Czy są jakieś akcje, których wyjątkowo nie lubisz?

Oczywiście akcji z udziałem osoby poszkodowanej. Nikt takich nie lubi. Jeśli mamy gałąź do obcięcia, która stanowi zagrożenie, ale nikt nie jest poszkodowany, to pracuje się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy jedziemy do pożaru i jest podejrzenie, że w środku budynku ktoś się znajduje. Atmosfera jest wtedy zupełnie inna.

Bałaś się kiedyś podczas zdarzenia?

O swoje zdrowie i bezpieczeństwo – nie. Uważam, że jako strażacy jesteśmy bardzo dobrze zabezpieczeni i zawsze działamy w zespole. Ale… pamiętam pewien poważny pożar. Przekłuwaliśmy się przez ścianę budynku i nagle płomienie tak się rozprzestrzeniły, że skala tego mnie zaskoczyła. Przerosło mnie to wizualnie.

Są takie sytuacje, po których musisz psychicznie odreagować?

W tej pracy są bardzo trudne widoki. Mieliśmy na przykład pożar z kilkoma ciałami. Ale to nawet nie muszą być widoki. Czasem najtrudniejsze jest zachowanie osoby poszkodowanej albo pasażera, który jechał z osobą, która spowodowała wypadek. Gdy przyjeżdżamy na miejsce, to ten pasażer krzyczy na tego kierowcę, zamiast się wspierać w tak trudnej sytuacji. Człowiek się dziwi, że mogą paść aż takie epitety... Oprócz tego – agresja, zwykle agresja słowna wobec ratowników, której jesteśmy świadkami. Ja te wszystkie rzeczy pamiętam, ale nie zastanawiam się nad nimi. Na to, co wydarzyło się w pracy, mam, jakby to powiedzieć, osobne pudełko. Tam zostawiam nieprzyjemne widoki i wspomnienia.

Jesteśmy przed majówką, która rozpocznie polski sezon grillowy. Czego nie robić, by być bezpiecznym?

Przychodzą mi do głowy rzeczy oczywiste – nie lać wody na rozgrzany olej, mieć w domu gaśnicę oraz czujkę dymu i tlenku węgla. Poza tym – nie rozpalać grilla w środku domu, mieszkania lub na balkonie. Są takie pomysły. W okresie wiosenno-letnim mamy wezwania na blokowiska, bo ktoś na balkonie postanowił rozpalić grill. Jednak, zamiast mówić o tym, czego nie robić, wolałabym powiedzieć o tym, co koniecznie powinno się zrobić.

To znaczy?

Uczyć się udzielania pierwszej pomocy. To jest świetne narzędzie do podbudowania siebie. Gdy człowiek zrobi kurs, to nagle wie, że sobie poradzi, gdy znajdzie się w trudnej sytuacji. Ale nie wystarczy zrobić kurs i zapomnieć. To trzeba powtarzać i ćwiczyć. W sytuacji kryzysowej mózg człowieka działa automatycznie. Jeśli ćwiczy, jego ręce będą działać automatycznie. Niestety z mojego doświadczenia wynika, że ludzie, nawet jeśli coś tam wiedzą o pierwszej pomocy, to często jej nie udzielają, bo się po prostu boją. Umiejętność pierwszej pomocy to dla mnie absolutna podstawa. Zresztą, ludziom wydaje się, że sytuacje, w których zaistnieje potrzeba udzielenia jej komuś, właściwie się nie zdarzają, a to nieprawda. Mogą zdarzyć się zawsze i każdemu.

Rozmawiała Marianna Fijewska-Kalinowska

na zdjęciu: strażaczka Marta Małecka w studiu Salon24.pl. Kadr z programu "Tłumaczymy, jak się nie poddać". prod. Salon24.pl fot. YouTube/Salon24.pl

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj2 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo