na zdjęciu: Gabrysia Barcz, ratowniczką medyczna i autorka popularnego profilu na Instagramie @gabb.ee. fot. Salon24.pl ©
na zdjęciu: Gabrysia Barcz, ratowniczką medyczna i autorka popularnego profilu na Instagramie @gabb.ee. fot. Salon24.pl ©

Brutalna prawda o pracy ratownika. "Zderzenie z polską rzeczywistością"

Redakcja Redakcja Wideo Salon24 Obserwuj temat Obserwuj notkę 27
- Czasem ludzie pytają mnie o najstraszniejszą rzecz, jaką widziałam, spodziewając się pewnie, że powiem o wielkich drastycznych ranach, ale dla mnie najstraszniejsze są wezwania związane z szarą codziennością. Z alkoholem - mówi Gabrysia Barcz, ratowniczka medyczna i autorka profilu ratowniczego na Instagramie @gabb.ee.

Od makijażystki do ratowniczki, niezła rewolta zawodowa. 

Byłam makijażystką przez długi czas, aż w końcu przyszła pandemia i wszystkie śluby, wesela, studniówki, wszystko zostało odwołane. A zarobić trzeba było. Tymczasem dowiedziałam się, że szpital Wolski, który jest szpitalem zakaźnym, szuka ratowników z kursem pierwszej pomocy, ale bez studiów, którzy mieli uzupełnić luki personalne. Zrobiłam ten kurs i przez trzy miesiące pracowałam na oddziale. Do moich obowiązków należało ogarnięcie otoczenia pacjenta, rozmowa i generalnie zajęcie się nim. Właściwie od samego początku widziałam ludzi, którzy umierają, dramat chorych rozdzielonych z rodzinami i rodziny, które nie wiedziały, czy ich bliski żyje, czy nie. Pakowałam też ciała do worków. A jeszcze chwilę wcześniej szykowałam do ślubu panny młode. (dalsza część tekstu pod materiałem wideo)

Obejrzyj całą rozmowę z Gabrysią Barcz na kanale YouTube Salon24:

Brzmi to hardcorowo, ale coś cię w tym urzekło. 

Tak, urzekła mnie możliwość bycia z pacjentem w tak trudnych sytuacjach. Nigdy nie zapomnę mężczyzny, który chorował na białaczkę i zaraził się covidem. Na ciele miał mnóstwo ran związanych z chorobą, był właściwie ledwo przytomny. Bardzo o niego dbałam, starałam się, żeby zawsze był zaopiekowany, żeby zawsze było mu wygodnie. Na szafce koło łóżka stało zdjęcie córki i żony. Widziałam ich twarze i chociaż one nie wiedziały, że ja się nim zajmuję, to czułam, że robię to też dla nich. Pewnego razu, kiedy schodziłam z dyżuru, ten mężczyzna złapał mnie za rękę i parę razy ścisnął. Pierwszy raz miałam z nim taki kontakt. Odebrałam to jako podziękowanie. I ten pacjent następnego dnia odszedł. Zrobiło to na mnie takie wrażenie… zrozumiałam, że zawsze można pomóc pacjentowi, nawet wtedy, gdy absolutnie nic nie da się zrobić dla jego stanu zdrowia, to zawsze można chociaż dać mu lepiej i godniej umrzeć. 

I wtedy wiedziałaś już, że pójdziesz tą drogą?

Tak, wiedziałam, że chcę z ratownictwem wiązać moje życie zawodowe i poszłam na studia medyczne. 

Robisz jeszcze makijaże?

Czasem, przyjaciółkom. 

Podczas robienia makijażu przed wielkimi wydarzeniami, jak ślub, też miałaś kontakt z zestresowanym człowiekiem. To zawsze jakiś wspólny mianownik.

Tak! Uważam, że robienie makijażu przygotowało mnie do ratownictwa. Codziennie widziałam wiele nowych twarzy, poznawałam imiona, nazwiska i historie. W ratownictwie jest to samo, tylko na większą skalę no i ludzie są w ciężkim stanie.


Niedawno gościliśmy w programie pielęgniarkę, która opowiadała o tym, że dzieci i młodzież często wpadają w szał, a rodzice lub nauczyciele wzywają karetkę, bo nie wiedzą, jak postąpić. Czy ty też często wyjeżdżasz do tego typu wezwań?

Dzieci i młodzież w szale zdarzają się bardzo często. Są to już 11- czy 12-latkowie, tak zrezygnowani, że w pierwszym odruchu zastanawiam się, gdzie oni zdążyli się tak zmęczyć, a potem widzę, że to miasto, ten internet, ilość świateł, głosów, ekranów… tego jest po prostu za dużo nawet dla dorosłego, który wiecznie jest przebodźcowany, a co dopiero dla osoby, której system nerwowy dopiero się rozwija. Młody człowiek nie umie poradzić sobie sam ze sobą, a co dopiero z tym wielkim, przytłaczającym światem. Te interwencje są bardzo trudne, musimy być niezwykle delikatni, uważać na słowa, bo dziecko wszystko odbiera inaczej, bardziej. Naszą rolą jest wyciszenie pacjenta. No i zwykle mamy tak naprawdę dwóch pacjentów- dziecko i jego przerażonego rodzica. 

A co jest najczęstszą przyczyną tych ataków?

Najczęściej relacje w szkołach, przemoc rówieśnicza wśród dzieci albo trudne środowisko, w którym dziecko się wychowuje. Czasem przyjeżdżam do takiego dziecka i rodzice rozkładają ręce, mówiąc, że zupełnie nie wiedzą, o co chodzi. A ja widzę tych rodziców i od razu wiem, bo np. jedno z nich jest pod wpływem alkoholu. I do kogo to dziecko ma się zwrócić ze swoimi problemami? Dużo dzieci jest bardzo samotnych. Samotność to dzisiaj ogromny problem dzieci i młodzieży. 

Co do tej pory najbardziej cię poruszyło w twojej pracy?

Czasem ludzie pytają mnie o najstraszniejszą rzecz, jaką widziałam, spodziewając się pewnie, że powiem o wielkich drastycznych ranach, ale dla mnie najstraszniejsze są wezwania związane z szarą codziennością. Z alkoholem. Przyjechałam raz do człowieka, który doprowadził się do skrajnie złego stanu po alkoholu. To był rodzic, a w mieszkaniu było dużo dzieci i drugi rodzic. Cała rodzina straumatyzowana zachowaniem tego, który pił. Nie trzeba było być psychologiem, żeby od razu rozpoznać w nich syndrom współuzależnienia. I wstyd. Wielki wstyd za tę pijaną osobę. Gdy weszłam do mieszkania, to jeden z chłopców podszedł do mnie i zaczął się tłumaczyć: „Przepraszam, że to tak wygląda, ja naprawdę nie mam na to wpływu”. To było strasznie przykre, bo świadczyło o tym, ile razy to dziecko musiało być oceniane przez pryzmat rodzica i jak bardzo chciało się upewnić, że ja w ten sposób tego nie oceniam.


Domyślam się, że interwencji u ludzi pod wpływem alkoholu jest bardzo dużo i że są to bardzo niebezpieczne interwencje. 

Bardzo niebezpieczne. Patrzysz człowiekowi w oczy i nie widzisz tam człowieka. Masz świadomość, że te osoby są zdolne do wszystkiego i że nie ma rzeczy, której by nie zrobiły. Często trzeba się wycofać, nie zgrywać bohatera. Najbardziej bałam się chyba wtedy, gdy wielki mężczyzna, pijany i pewnie pod wpływem jakichś środków, wdał się w bójkę przed klubem. Był tak szalenie agresywny, że chociaż policja była obok, czułam, że może zrobić nam krzywdę lub zniszczyć sprzęt. 

Jak oceniasz systemowe zabezpieczenia ratowników medycznych? 

Wiem, że Krajowa Izba Ratowników Medycznych działa, by coś się wreszcie zmieniło i mam nadzieję, że wkrótce się zmieni, ale będę mówić, jak to wygląda tu i teraz. A tu i teraz nasze zabezpieczenie jest zerowe. Począwszy od tego, że ja na studiach nie miałam żadnego przygotowania z zakresu choćby rozładowywania konfliktów. To, co mi się udaje, jeśli chodzi o łagodzenie pewnych sytuacji, czy zachowań pacjentów, jest wyłącznie kwestią mojego charakteru i doświadczenia życiowego, a nie przygotowania systemowego. Moje możliwości są zerowe. Ja mogę co najwyżej zapiąć agresywnego pacjenta na noszach, w taki sposób, żeby nie zdołał mnie uderzyć. Koniec. Jestem ja i kolega albo koleżanka. Dwie osoby do kogoś w absolutnym szale. Gonitwa myśli: Co zrobić? Co będzie najlepsze w tej sytuacji? Gaz oczywiście można przy sobie nosić, każdy może, ale gdyby został użyty, byłoby z tego bardzo dużo tłumaczenia. Gdybym miała użyć gazu, pięćset razy zastanowiłabym się, czy nie napytam sobie biedy. Ratownicy muszą wreszcie dostać jasny sygnał, że to jest w porządku, jeśli się bronią.

Wychodzi na to, że więcej praw do samoobrony ma człowiek, który idzie ulicą, niż ratownik, który ratuje komuś życie. 

Ależ oczywiście! Dlatego trzeba zrozumieć ratowników, którzy się boją i np. czekają na policję, zanim podejmą działania. W sytuacji zagrożenia naszym jedynym zabezpieczeniem jest nieudzielenie pomocy, a jak czuje się ratownik, który nie udzieli pomocy drugiej osobie, można sobie wyobrazić. 

na zdjęciu: Gabrysia Barcz, ratowniczka medyczna i autorka popularnego profilu na Instagramie @gabb.ee. fot. Salon24.pl ©

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj27 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo