Kolacja z byłą gangsterką. Policjantka, którą rozpoznają przestępcy

Redakcja Redakcja Wideo Salon24 Obserwuj temat Obserwuj notkę 8
– Pamiętałam ją! Ona była członkinią grupy przestępczej, a wtedy grupy przestępcze nieletnich dokonywały bardzo różnorodnych przestępstw – od kradzieży kieszonkowych, poprzez włamania i wymuszenia, po rozboje… Robili wszystko, co się dało. Z tej grupy najgorszy był jej ówczesny chłopak. Dostał karę dożywotniego więzienia za zabójstwa, a ja organizowałam konwój – mówi Mariola Wołoszyn, emerytowana psycholog policyjna, oficer w stanie spoczynku z ponad 30-letnim doświadczeniem.

Marianna  Fijewska-Kalinowska: Dołączyła pani do policji w 1990 roku jako specjalistka ds. nieletnich. Pracowało tam wtedy mnóstwo osób z poprzedniego ustroju, czyli byłych milicjantów. Jak pani i pozostali nowoprzybyli policjanci się z nimi dogadywaliście? Nie było rozmów i konfliktów politycznych?

Obejrzyj rozmowę wideo z Mariolą Wołoszyn:


Czy byli milicjanci dogadywali się z nowymi policjantami?

–Mariola Wołoszyn: Jakoś nie pamiętam, byśmy w ogóle o tym rozmawiali. To były takie czasy, że w policji niczego nie było, nawet papier do pisania trzeba było pożyczać. Poza tym mieliśmy masę spraw i nie było sposobności, by zajmować się takimi dyskusjami. Choć pamiętam jedną sytuację, po której rzeczywiście było mi bardzo smutno. Podczas dyżuru dwóch starszych ode mnie kolegów, byłych milicjantów, opowiadało sobie, śmiejąc się do rozpuku, jak zabierali z domu jednego z bohaterów wolnej Polski, a on miał kłopot, żeby się ubrać. I ja wtedy powiedziałam: panowie, mnie to akurat nie bawi. Oprócz tego nie pamiętam podobnych sytuacji.

Jak odnajdywała się kobieta w policji lat 90.?

Jak się pani wtedy w ogóle odnajdywała w nowej pracy?

– Doskonale! Wszyscy byli bardzo wyrozumiali, razem tworzyliśmy nową rzeczywistość. Kobiet w ogóle nie kojarzono wtedy z policją, więc od samego początku „wystawiano” mnie pod drzwi przestępców, których mieliśmy aresztować, żeby w ogóle nam otworzyli. Jak widzieli kobietę pod drzwiami, to pewnie nawet przez myśl im nie przechodziło, że to może być policja.

Nie tylko pani płeć była w policji czymś nowym, ale też charakter pani pracy…

– Tak, to było zresztą dość zabawne, że policjanci wówczas nie byli przyzwyczajeni, że mają na komendzie panią psycholog, więc od czasu do czasu, przy okazji różnych akcji przypominali sobie: „O! Przecież mamy jeszcze panią psycholog, może ona coś wymyśli!”. I tak też było, gdy pewna kobieta w zaostrzonych objawach prawdopodobnie psychozy schizofrenicznej zamknęła się w sklepie. Część klientów uciekła, a część była dalej zamknięta na zapleczu i nie było wiadomo, co ona zrobi sobie oraz innym. Trzeba ją było stamtąd wyciągnąć i mnie tam wysłano.


Jako negocjatorkę?

– Raczej jako Mariolę. Na zasadzie, że może psycholog wpadnie na to, co robić. Pamiętam, że weszłam do tego sklepu i nie zdążyłam nawet powiedzieć „dzień dobry”, bo ta kobieta spojrzała na mnie i powiedziała: „Ja przecież panią znam z telewizji! Z tego serialu!”. Odpowiedziałam: „Świetnie, że pani to ogląda! Proszę, wyjdźmy stąd, usiądziemy sobie i ja pani poopowiadam, jak się pracuje przed kamerą”. Koledzy byli w szoku, do dziś pamiętam ich miny, nie mogli uwierzyć, że wyszłam z tą kobietą po minucie. Pytali, jak to zrobiłam, a ja odpowiedziałam, że to tajemnica warsztatu psychologicznego.

To było szczęście.

– Tak, bo wchodząc tam, nie miałam pomysłu, co ja mam zrobić. To były same początki mojej pracy. Dziś, mając doświadczenie zawodowe, wiem, że w sytuacje urojeniowe nie można wchodzić i zawsze trzeba trzymać się rzeczywistości. Ale uważam też, że trzeba być elastycznym, choć jednocześnie trzeba również pamiętać o bezpieczeństwie nie tylko innych ludzi, ale i swoim.


Czy policjanci ryzykują własne życie?

A pani wtedy o swoim bezpieczeństwie zapominała?

– Myślę, że wtedy wszyscy jako policjanci stawialiśmy własne bezpieczeństwo na dalszym planie, jakbyśmy trochę tracili instynkt samozachowawczy. Przypomina mi się inna, ale również jedna z pierwszych akcji, która pozornie wyglądała bardzo bezpiecznie. Przyszła do nas pani pedagog albo pani kurator, która powiedziała, że jest problem z nastoletnim uczniem i trzeba iść do jego domu na wizytę, porozmawiać z opiekunem. Otworzył wtedy ojciec chłopaka. Weszłam do mieszkania, a on zamknął za mną drzwi. W środku wszystko było zdemolowane, jakby ten młody człowiek wpadł w szał. Wszystko połamane, potłuczone, porozwalane… I ten ojciec mówi do mnie: „Niech pani zobaczy, co ten gówniarz, ten…”. Mówił o nim wtedy okropne rzeczy, strasznie klął. Ojciec był bardzo pobudzony i bałam się go. Nie miałam żadnego zaplecza, a ta pani kurator czy pedagog po prostu się zmyła. Postanowiłam więc, że pójdę w ten sam klimat co ojciec chłopaka i powiedziałam: „Kurwa no, odwalił niezły numer!” itd. W pewnym momencie on się mnie zapytał, kim ja w ogóle jestem, a ja zmyśliłam, że przysłano mnie ze szkoły. Nie powiedziałam, że z policji, bo nie wiedziałam, jakby na to zareagował.

Rozmawiała Marianna Fijewska-Kalinowska




Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj8 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo