Śląsk Wrocław przegrał z Piastem Gliwice 1-3 i „umocnił” się na ostatnim miejscu ligowej tabeli. Ze sportowego punktu widzenia zespół jest więc na dnie. Ale z politycznego jest znacznie gorzej. Mimo ładowanych gigantycznych publicznych pieniędzy, projekt „samorządowy klub piłkarski” jest już trupem. I dowodem na to, że politycy powinni trzymać się od zawodowego sportu jak najdalej - pisze Marcin Torz.
Śląsk Wrocław na dnie. Efektu nowej miotły nie było
Z pierwszym meczem rundy wiosennej kibice wiązali wielkie nadzieje. Wszak do Śląska przyszedł nowy sztab (kosztujący prawie 300 tysięcy złotych miesięcznie!), pojawili się też nowi zawodnicy, za których trzeba było zapłacić (co dowodzi, że nie są tzw. „szrotem”). I choć sportowa sytuacja klubu sprzed inauguracji rundy była dramatyczna (raptem 10 punktów), to kibice Śląska byli pełni wiary, że los się odmieni. No ale niestety: nie odmienił się. Zespół zagrał katastrofalnie, przegrał i trudno w takiej sytuacji o jakikolwiek optymizm.
Tu ważna kwestia: należy docenić kibiców z Wrocławia, którzy udowodnili, że są jedynymi z najlepszych fanów w Polsce. Mimo niesprzyjającej pory i okoliczności (poniedziałek, zima, fatalna gra drużyny) na stadionie pojawili się tłumnie, a widok wypełnionej trybuny B (z największymi fanatykami) może być powodem do dumy.
O ile kibice Śląska, to absolutny TOP, o tyle na drugim biegunie jest zespół, jak i cały klub. O sportowej katastrofie nie ma co dłużej pisać: raczej trzeba powoli oswajać się z grą w I lidze. Warto jednak pokazać jak wygląda sytuacja w samym klubie. A ta – choć pozornie niewidoczna na pierwszy rzut oka - jest znacznie gorsza.
Ryba psuje się od głowy
Śląsk jako klub po prostu gnije od środka. Na czele spółki stoi Patryk Załęczny, który jeszcze niedawno był... rzecznikiem prasowym Aquaparku. I choć początkowo miał sukcesy na polu marketingu, życie szybko go zweryfikowało i potwierdziło się, że aby być prezesem, lepiej mieć np. kompetencje w zarządzaniu. Prawą ręką Załęcznego jest Aleksander Łoś, który przez prawie całe swoje zawodowe życie związany jest z sektorem publicznym. Pojawiają się złośliwe opinie, że trafił tam nie ze względu na umiejętności (to absolwent MBA Collegium Humanum), a na fakt, że jego ojcem jest Andrzej Łoś, były marszałek województwa dolnośląskiego, związany z Platformą Obywatelską. Politycznych powiązań jest w klubie znacznie więcej: jednym z pracowników marketingu jest choćby brat Arkadiusza Filipowskiego, ważnego urzędnika, współpracownika Sutryka. Ludzi, którzy trafili do Śląska tylko dlatego, że mają odpowiednie znajomości jest niestety sporo. I jak na dłoni widać, że przez brak kompetencji cierpi klub.
Mamy do czynienia wręcz z absurdalną sytuacją, w której do Śląska trafiają ogromne sumy publicznych pieniędzy (130 milionów złotych!), które powinny gwarantować wysoki poziom sportowy – ale jako, że zarządzają nimi ludzie z ograniczeniami, efekt jest katastrofalny. Warto tu zwrócić uwagę, że kilka tygodni temu z radą nadzorczą pożegnało się dwóch jej członków, w tym przewodniczący. Jacek Rawecki i Maciej Potocki rzucili papierami: nie chcieli więcej firmować swoimi nazwiskami tego, co się dzieje w klubie.
Jak można usłyszeć: w Śląsku nie ma żadnej wizji przyszłości. Czy tylko w Śląsku?
Przecież Śląsk to miejska spółka, w której dyletanctwo pracowników najłatwiej zobaczyć: czy to na boisku, czy to nawet pobieżnie analizując stan klubowych finansów. Można się zastanowić, czy inne miejskie spółki nie są w podobnej sytuacji, skoro też – bez żadnego skrępowania - są obsadzane ludźmi, których głównymi zaletami są znajomości czy przynależność partyjna.
Śląsk Wrocław to naoczny przykład upadku Sutryka
Śląsk Wrocław jest więc widoczną miarą upadku Jacka Sutryka, który klubem steruje (poprzez Damiana Żołędziewskiego). Nic dziwnego, że wrocławianie mają tego wszystkiego dość. No bo ile można akceptować wydawanie milionów złotych na klub, który przez złe zarządzanie co chwila się kompromituje na różnych polach?
Aktywiści związani z referendum odwoławczym Jacka Sutryka podzielają pogląd zdecydowanej większości mieszkańców, że zawodowy klub piłkarski nie powinien być zabawką w rękach polityków. Postanowili więc pomóc prezydentowi Wrocławia w tym, aby przestał już zajmować się Śląskiem. Przekazali mu prezent: grę komputerową Football Menager – to świetny symulator zarządzania klubem. Można sobie wybrać dowolny zespół na świecie i nim grać ile się chce. Można do wspólnej zabawy zaprosić kolegów i nawet im płacić i imprezować podczas meczu, bo jedynym ograniczeniem jest tutaj wyobraźnia gracza.
Dlatego aktywiści i kibice liczą, że Sutryk zdecyduje się na zagranie w „eFeMa”, a prawdziwy Śląsk zostawi wreszcie w spokoju.
Marcin Torz
na zdjęciu: stadion miejski we wrocławiu. fot. Festung / fotopolska.eu, CC BY-SA 3.0
Inne tematy w dziale Społeczeństwo