Wiesz, że w każdej chwili możesz zginąć lub zostać ranny i nikt nie powie „przerwa, cięcie!”. Widziałam mnóstwo rannych ludzi. Ludzi bez kończyn. Gdy wróciłam z misji i jechałam samochodem po Krakowie, to w kółko zastanawiałam się, kiedy będzie wypadek. Obrazy wojenne we mnie zostały- mówi Katarzyna, doświadczony żołnierz polskiej armii oraz trenerka prowadząca warsztaty z zakresu bezpieczeństwa i samoobrony w centrum szkoleniowym Defender Academy.
Kobieta w Wojsku Polskim. "Od razu zderzyłam się z rzeczywistością"
Wywiad jest częścią programu „Tłumaczymy, jak się nie poddać” prowadzonego przez Mariannę Fijewską- Kalinowską. Cały odcinek znajdziesz tutaj: (dalsza część tekstu pod materiałem wideo)
Marianna Fijewska- Kalinowska: Pisząc książkę „Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb”, słyszałam niemal od każdej mojej rozmówczyni, że gdy wchodziła do Policji, od razu zderzała się z rzeczywistością. Jak to jest w wojsku?
Katarzyna, żołnierz: Poszłam do wojska i… zderzyłam się z rzeczywistością. Miałam chwile zwątpienia. Wchodząc do wojska, wychodzisz jednocześnie ze strefy komfortu i znajdujesz się w bardzo zhierarchizowanej strukturze, w której słuchasz rozkazów przełożonych. Nawet jeśli rzeczywistość, która cię otacza, ci się nie podoba, to i tak musisz ją akceptować. Wcześniej uczyłam się o szacunku wobec drugiego człowieka, o tym, jak powinno się zwracać do innych i nagle trafiam w miejsce, w którym ktoś używa wobec mnie inwektyw… co w starym podejściu było jednym z elementów wychowania.
To znaczy, że cię obrażano?
To było coś na pograniczu obrażania. Nie taka typowa obraza, czy znęcanie się. Raczej chodziło o samą formę wypowiadania się, np. „Co wy k**** sobie wyobrażacie? To nie jest przedszkole!”. Trudno było też zaakceptować warunki socjalne. Teraz szkoła wygląda super, ale wtedy… Pamiętam do dziś, jak staliśmy w szeregu i słuchaliśmy tego, co mówił do nas dowódca, a jednocześnie tynk spadał na nas z sufitu. Pamiętam, że na dziesiąt ludzi mieliśmy do dyspozycji trzy brodziki i w jednym z nich woda stała przez dwa dni. Dziś mnie to nie przeraża. Żołnierz musi być przygotowany na takie warunki. Sytuacje, w których nie jesteś w komforcie, najbardziej szlifują twoją wytrzymałość.
A jak fakt, że jesteś kobietą, wpływał na twoje początki w wojsku?
Zdecydowanie bardziej musiałam udowadniać swoją wartość. Byłyśmy w mniejszości i musiałyśmy się mocno wysilić, żeby pokazać, że jesteśmy godne zaufania. Ale ja się z tym liczyłam. Wiedziałam, że wchodzę w męskie środowisko.
Spotykałaś się z nieprzyjemnymi komentarzami z racji tego, że jesteś kobietą?
Były sugestie, że „baby są gorsze”. Pamiętam, że w sztabie wisiało nasze zdjęcie z mistrzostw Wojska Polskiego w pięcioboju. Nie pamiętam dokładnie, które miejsce wtedy zajęłyśmy, ale na pewno byłyśmy na podium. I ktoś na tym zdjęciu napisał: „Baby do garów”. I to tak wisiało, nikt tego nie zdejmował. Przejawy szowinizmu i nieakceptacji były, choć zdecydowanie mniej w środowisku ludzi, z którymi bezpośrednio pracowałam. Chyba dlatego, że broniłam się tym, jak wykonuję swoją pracę. (…) Trzeba pamiętać, że to było niedługo po 1999 roku, kiedy weszliśmy do NATO. Wszystko się wtedy zmieniało i tak też to sobie tłumaczyłam- że na zmiany potrzeba czasu. Dziś patrzę na rzeczywistość wojskową z perspektywy 20 lat służby i widzę, że kwestie, które były dla mnie najtrudniejsze, dziś raczej nie stanowią problemu.
A co było dla ciebie najtrudniejsze?
Na pewno czas ciąży i wracania do służby po ciąży. Nie w sensie fizycznym. Chodziło o to, jak inni reagowali na moje prywatne życiowe zmiany. Nie wszyscy godzili się z tym, że zostanę mamą i komentowali sytuację w bardzo niefajny sposób. Jak byłam w ciąży, to usłyszałam, że nikt się ze mną na to nie umawiał. Dziś jest zupełnie inaczej i gdy rozmawiam z dziewczynami, to się śmiejemy, że przecierałam im szlaki.
Z całą pewnością tak właśnie było! Wiem, że o części swojej służby nie możesz mówić, ale na pewno możesz opowiedzieć nam o tym, co robiłaś, gdy weszłaś do wojska.
Mogę opowiedzieć o początkach służby, gdy zostałam wrzucona na bardzo głęboką wodę. Moje pierwsze stanowisko: dowódca plutonu na II kompanii szturmowej. To był czas, gdy nasze wojska wyjeżdżały już na rotacje do Iraku i Afganistanu. A ja bardzo lubię być wiarygodna, dlatego myślałam: „Jezu, jak ci ludzie będą na mnie patrzeć? Co ja im powiem? Przecież nie skończyłam jeszcze pięcioletnich studiów oficerskich”. Wtedy na doświadczenie, takie jak moje, mówiło się żartobliwie „kurs zbierania czereśni”. Więc myślałam: „Jak ja to ogarnę?!”. Nie bałam się o aspekty fizyczne, bo fizyczność była zawsze moją najmocniejszą stroną, ale bałam się o akceptację.
O to, jak wzbudzisz poczucie autorytetu?
Tak. Gdy przyszłam na kompanię, a jest to około 120 osób, to za każdym razem meldowałam się przełożonemu. To był mój nawyk ze szkoły. Stawałam na baczność i meldowałam: „Panie kapitanie, porucznik taki i taki, z zapytaniem…” i mój dowódca zza piórka podnosił głowę znad swoich spraw, patrzył na mnie i odpowiadał. Ale po dwóch dniach był już dość sfrustrowany i powiedział: „Pani porucznik, coś pani powiem, my tu wszyscy siedzimy w jednym okopie, przestań mi się już meldować”. To był symboliczny moment w moim życiu. Zaczęłam zastanawiać się, co ten okop właściwie oznacza, bo nie był to wtedy okop w dosłownym znaczeniu. Dziś rozumiem to tak, że społeczność wojskowa jest ze sobą związana, spajana bardzo szczególną więzią. (…)
Powiedziałaś, że gdy zaczynałaś pracę w wojsku, polscy żołnierze wyjeżdżali już do Afganistanu i Iraku. Czy ty byłaś na misji?
Tak, z moją kompanią dwukrotnie byłam na misji w Afganistanie. Dwa razy po pół roku. Pierwszy raz, gdy miałam 27 lat.
To było bardzo trudne doświadczenie?
Tak, choć paradoksalnie było to też coś, czego nie mogłam się doczekać. Wiedziałam, że będzie to sprawdzian moich umiejętności. Byłam bardzo ciekawa, jak wygląda cała machina wojenna. Moja babcia przeżyła II wojnę światową i gdy dowiedziała się, że jadę do Afganistanu, miałyśmy ciche dni. Próbowała mnie przekonać, żebym nie jechała. Mówiła, że ona wojnę widziała i że wojna nie jest niczym ciekawym. Ale ja po pierwsze musiałam tam pojechać, bo to była moja służba, a po drugie chciałam. Pojechałam i mogę dziś powiedzieć, że wojna jest straszna. Biorąc pod uwagę to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, jestem pełna lęku.
Twoja ekscytacja wojną minęła?
Tam na miejscu cały czas byłam pod wpływem adrenaliny. Wiesz, że w każdej chwili możesz zginąć lub zostać ranny i nikt nie powie „przerwa, cięcie!”. Widziałam mnóstwo rannych ludzi. Ludzi bez kończyn. Gdy wróciłam z misji i jechałam samochodem po Krakowie, to w kółko zastanawiałam się, kiedy będzie wypadek. Obrazy wojenne we mnie zostały.
I spodziewałaś się najgorszego?
Tak. Na szczęście ta rzeczywistość ustępuje i po jakimś czasie już nie żyje się Afganistanem, chyba, że ktoś przeżył coś bardzo traumatycznego.
Co było dla ciebie najtrudniejsze podczas misji?
Najtrudniejszy był moment, gdy zginął żołnierz z mojego plutonu, choć ja nie byłam tam jako dowódca. Będąc w Afganistanie, współpracowaliśmy z żołnierzami i policją, a w krajach Islamu kobiety nie mogą być dowódcami. On zginął na wojnie, a ja pierwszy raz spotkałam się z takim uczuciem. To było poczucie braku kontroli i poczucie straty. Znam jego rodziców… to było niezwykle trudne doświadczenie, które musiałam w sobie przepracować.
Te dwa wyjazdy na misje zmieniły cię jako człowieka?
Tak, nauczyły mnie pokory do życia. Podczas misji żyjemy w zamknięciu, ogranicza nas mur HESCO bazy. Uczymy się żyć w zamknięciu i żyć ze sobą. Mamy problemy natury rodzinnej i emocjonalnej, tęsknimy za naszym krajem. Do tego dokładają się problemy związane z życiem w bazie. To wszystko zmusza do wielu refleksji i sprawia, że bardziej kochasz życie. Tak przynajmniej było w moim przypadku. (…)
Fot. Robert Suchy/CO MON/Arch. prywatne
Inne tematy w dziale Społeczeństwo