Fot. Donald Trump w przemówieniu dla uczestników forum w Davos /PAP/EPA
Fot. Donald Trump w przemówieniu dla uczestników forum w Davos /PAP/EPA

Unia Europejska "wrogiem USA". Szykuje się II wojna celna

Redakcja Redakcja USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 27
Unia Europejska stała się jednym z głównych wrogów Stanów Zjednoczonych. Prezydent Donald Trump nazywa ją największym złem i zapowiada nałożenie ceł. Dzieje się to przy akompaniamencie amerykańskich oligarchów, których firmy mają na pieńku z Komisją Europejską, pisze w Salon24 Mariusz Kowalewski.

Unia Europejska wrogiem Stanów Zjednoczonych

Prezydent Donald Trump nazywa ją największym złem i zapowiada nałożenie ceł. Dzieje się to przy akompaniamencie amerykańskich oligarchów, których firmy mają na pieńku z Komisją Europejską.

Od 20 stycznia USA i cały świat są niejako w nowej-starej rzeczywistości. Starej, bo do Białego Domu znowu wprowadził się Donald Trump. Nowej, bo razem z nim u steru władzy zasiadł jeden z najbogatszych ludzi na świecie, Elon Musk. Miliarder pracę dla administracji USA będzie godził z zarządzaniem Teslą czy SpaceX. Ta ostatnia spółka zarabia krocie na kontraktach z rządem, którego częścią teraz będzie Musk. W normalnych czasach sytuacja nie do pomyślenia. Ale czasy nie są normalne. Kiedy w poniedziałek Trump składał przysięgę, przyglądali mu się liderzy amerykańskich blue chipów. W jednym szeregu stali założyciel Amazona Jeff Bezos, twórca Mety Mark Zuckerberg, szef Apple’a Tim Cook, prezes Google’a Sundar Pichai czy dyrektor generalny Microsoft Satya Nadella. Obok nich stał Musk. Wszyscy wyglądali jak średniowieczni książęta, którzy przybyli oddać pokłon lenny nowemu królowi.

Szefów amerykańskich blue chipów i Trumpa, poza tym że umieją zarabiać duże pieniądze, łączy coś jeszcze: mniejsza lub większa złość do Unii Europejskiej. Każda z technologicznych amerykańskich spółek albo miała, albo ma mniejszy lub większy zatarg z Komisją Europejską. A Trump Unii nie znosi. Jest mu niepotrzebna. Duża zjednoczona Unia to dla niego przeciwnik, z którym musi się liczyć. Dlatego jego ludzie będą grali na podziały i konflikty wewnątrz wspólnoty. Będą wspierać ruchy i partie, które nie służą ani Unii, ani krajom, w których działają. Po co?
By zdestabilizować i podzielić wspólnotę. Ze średnimi krajami można rozmawiać z pozycji siły. Z dużą Unią trzeba się liczyć. Trump będzie zarządzał Stanami jak spółką. Prezesowi spółki, który sprzedaje towar, łatwiej narzucić swoje warunki, kiedy rozmawia z kilkoma odbiorcami niż z jednym dużym partnerem, który mógłby zbić marżę albo zażądać lepszych rabatów.


Wojna celna USA z UE

Alternatywy dla Niemiec (AfD), Santiago Abascal z hiszpańskiej partii Vox oraz André Ventura z portugalskiej partii Chega, a także francuski populista Éric Zemmour.
Wszystkich ich łączy jedno: większa lub mniejsza niechęć do Unii Europejskiej. Zaproszeni przez Trumpa politycy znani są w Europie z otwartej krytyki Brukseli. Ten kolorowy korowód wychwycił szybko portal Politico, który, analizując listę zaproszonych gości, napisał, że Trump będzie kontynuował „politykę silnych, choć kontrowersyjnych sojuszy z prawicowymi i populistycznymi rządami na całym świecie, a relacje z tradycyjnymi partnerami międzynarodowymi, takimi jak Unia Europejska, mogą pozostać napięte”.

I szybko okazało się, że to najbardziej realistyczny scenariusz. Jeszcze podczas kampanii wyborczej Trump dużo miejsca poświęcił wprowadzeniu ceł zaporowych na sprowadzane do USA towary. To w amerykańskich mediach zaczęły się ukazywać materiały, z których mogło wynikać, że obóz 47. prezydenta USA zmienia zdanie. Media pisały nawet, że cła mogą być wprowadzane jako element nacisku. Danina miałaby być nakładana na wybrane kraje w wysokości od 5 do 10 proc. miesięcznie. Gdyby dany kraj ugiął się pod żądaniami USA, cła nie miałyby być podkręcane. Informacje te dementował później sam Trump. Ale dzień po zaprzysiężeniu nowy–stary prezydent USA zdradził, co szykuje dla świata. Na pierwszy ogień mogą pójść Chiny. Niewykluczone, że już 1 lutego Biały Dom nałoży na produkty importowane z tego kraju 10 proc. cła.


Trump grozi też, że wprowadzi 25 proc. cła na produkty importowane z Kanady i Meksyku. Prezydent USA twierdzi, że oba kraje nie radzą sobie z imigrantami, którzy masowo przekraczają ich granice i dostają się do USA. Wprowadzając zaporowe cła, USA chcą niejako ukarać Meksyk i Kanadę. Ten temat był już grany podczas poprzedniej kampanii Trumpa. Wtedy jego administracja groziła tylko Meksykowi. W 2019 roku prezydent Trump zagroził nałożeniem 5 proc. ceł na wszystkie towary importowane z Meksyku, z możliwością ich stopniowego zwiększania do 25 proc., jeśli Meksyk nie podejmie działań w celu ograniczenia napływu migrantów. W odpowiedzi Meksyk zgodził się na wzmocnienie środków kontroli migracji, co doprowadziło do zawieszenia planowanych ceł.

Na cenzurowanym jest też Unia Europejska. Trump nie wyklucza, że rozpęta z nią drugą wojnę celną. Podczas pierwszej swojej kadencji, w 2018 roku, Trump nałożył 25 proc. cła na importowaną stal i 10 proc. cła na aluminium. Unia początkowo była wyłączona spod tych taryf. Jednak 1 czerwca cła zaporowe Trumpa zostały rozszerzone na Wspólnotę. Rok później administracja Białego Domu wykorzystała decyzje Światowej Organizacji Handlu, która uznała, że Unia nielegalnie subsydiowała producenta samolotu Airbus. W efekcie Trump nałożył cła w wysokości 7,5 mld dolarów na wybrane kraje. Taryfy te objęły m.in. samoloty Airbus, francuskie wina, szkocką whisky, holenderskie sery, hiszpańską oliwę z oliwek czy niemieckie towary przemysłowe.

Unia nie pozostała wtedy dłużna i nałożyła na USA cła odwetowe w wysokości od 10 proc. do 50 proc. Objęły one produkty stalowe i aluminiowe, artykuły rolno-spożywcze, takie jak soki owocowe, masło orzechowe i wieprzowina, wyroby przemysłowe, w tym motocykle, łodzie motorowe, karty do gry i amerykański bourbon.

Teraz historia może się powtórzyć. Kilka godzin po swoim zaprzysiężeniu Trump podpisał szeroko rozumiane memorandum handlowe. Dokument, de facto, otwiera drzwi do prowadzenia ceł. Trump powiedział wprost, że zamierza ponownie uderzyć cłami w Unię Europejską.

– Unia jest dla nas bardzo zła. Traktują nas bardzo źle. Nie kupują naszych samochodów ani naszych produktów rolnych. W rzeczywistości nie biorą zbyt wiele. Zatem nadają się do opłat celnych – powiedział nowy przywódca Białego Domu.

Trump nie chce Unii

Już podczas swojej pierwszej kadencji Trump otwarcie atakował Unię i wspierał ruchy eurosceptyczne. Nie robił tego bez przyczyny. Trump traktuje USA jak spółkę. I zarządza tym krajem tak, jakby zarządzał firmą. Świat to dla niego rynek, na którym Stany Zjednoczone muszą konkurować z innymi firmami – krajami. Trump zawsze uważał Unię Europejską za głównego konkurenta handlowego dla USA. Prezydent USA nie chce jednak z tym konkurentem rywalizować w uczciwej walce. Ucieka się do uników i chwytów poniżej pasa.


Trump nie wspiera eurosceptyków, bo ich lubi. Granica przebiega zupełnie w innym miejscu. Chodzi w niej tylko o pieniądze. Eurosceptycy i partie populistyczne są dla Trumpa narzędziami, które mają go, a de facto USA, doprowadzić do celu. Tym celem będzie wszystko to, na czym USA będą mogły zarobić, czyli lepsze kontrakty zbrojeniowe, czy atrakcyjne umowy na dostawę usług czy towarów. Takich korzystnych umów nie da się jednak wynegocjować z silną i zwartą Unią Europejską. Dlatego też Trump wykorzystuje eurosceptyków do siania zamętu i osłabienia wewnętrznej jedności Unii. Podzielona i skłócona Wspólnota będzie musiała skupić się na sobie. A to będzie ułatwiało USA negocjacje dwustronne z poszczególnymi państwami członkowskimi, zamiast negocjowania z silnym, zjednoczonym blokiem.

Gra na podziały

Trump wobec Unii będzie prowadził podobne działania do tych z jego pierwszej kadencji. Pomijając cła, skupi się na promowaniu inicjatyw, które z założenia są słuszne, ale w perspektywie krótkoterminowej będą wykorzystywane do budowania większych podziałów i wewnętrznych napięć między poszczególnymi krajami członkowskimi.

Tak jest w przypadku słusznej Inicjatywy Trójmorza, która w założeniu koncentruje się na rozwoju infrastruktury, wzmacnianiu niezależności energetycznej i integracji regionu państw Europy Środkowo-Wschodniej. Ma też wyrównać różnice między bardziej rozwiniętymi krajami starej Unii. Trójmorze ma też niejako zmienić wektory transportu towarów i sprawić, by odbywał się on nie tylko ze wschodu na zachód, ale też z północy na południe Unii.


Państwa Trójmorza stawiają też na zacieśnianie współpracy militarnej ze Stanami Zjednoczonymi. I właśnie wszystkie te argumenty wykorzystywała administracja Trumpa do prowadzenia własnych rozgrywek przeciwko Unii. Prezydent USA widzi w Trójmorzu przede wszystkim przeciwwagę dla Niemiec i Francji.

Władcy blue chipów

Gdzieś w tle tej politycznej układanki będą rozgrywały się kwestie finansowe amerykańskich spółek technologicznych. Ich liderzy, którzy poza Muskiem początkowo byli bardzo negatywnie nastawieni do Trumpa i obficie wspierali kampanię Demokratów, po przegranych wyborach przewartościowali swoje postawy i stanęli u boku obecnego prezydenta.

Każda z technologicznych, amerykańskich firm: Apple, Alphabet, Amazon, Meta czy Microsoft, ma bardziej lub mniej napięte stosunki z Komisją Europejską. Na stole leżą nie tylko olbrzymie kary, które amerykańskie koncerny otrzymały od Komisji Europejskiej za różne przewinienia – sam Alphabet musiał zapłacić 2 mld 240 mln euro grzywny – ale też unijne dyrektywy, które bezpośrednio biją w amerykańskich gigantów technologicznych.

Przede wszystkim mowa tutaj o obowiązującej od maja 2023 roku Digital Markets Act. Celem rozporządzenia jest zapewnienie uczciwej konkurencji, przeciwdziałanie nadużywaniu pozycji dominującej oraz ochrona konsumentów. Unijne prawo ukróciło samowolkę wielkich amerykańskich blue chipów. Ograniczyło ich dostęp do zbierania danych swoich klientów, ale też zmusiło ich do zaprzestania promowania swoich produktów kosztem mniejszych firm. Innymi słowy, Digital Markets Act mocno ograniczył zyski amerykańskich spółek w Europie.


Dlatego właśnie dzis podczas swojego zdalnego przemówienia do zgromadzonych w szwajcarskim Davos, Trump ostro krytykował Unię Europejską, twierdząc, że traktuje ona Stany Zjednoczone "bardzo niesprawiedliwie".

Wskazywał właśnie m.in. na cła, długi proces wydawania pozwoleń oraz właśnie na kary dla amerykańskich gigantów technologicznych, które, jego zdaniem, stanowią "podatek". Zapowiedział, że USA będą musiały "coś z tym zrobić".

Mariusz Kowalewski

Fot. Donald Trump w przemówieniu dla uczestników forum w Davos /PAP/EPA

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj27 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Polityka