Ursula von der Leyen wsiadła do samolotu, poleciała do Montevideo i zakończyła
negocjacje z krajami MERCOSUR nie oglądając się na żadne stanowisko krajów Unii takich jak Polska i Francja, które mówiły, że umowa w zakresie rolnictwa jest nieakceptowalna – mówi w rozmowie z Mariuszem Kowalewskim (salon24.pl) Jacek Zarzecki z Polskiej Platformy Zrównoważonej Wołowiny.
Salon24: Dlaczego umowa między Unią Europejską a krajami MERCOSUR nie podoba się wam, rolnikom? Co jest z nią nie tak?
Jacek Zarzecki: - Nam nie podobają się warunki, na jakich Komisja Europejska wynegocjowała to porozumienie w zakresie rolnictwa. Przede wszystkim chodzi o przyjęte limity na eksport żywności z obniżoną stawką celną z krajów Ameryki Południowej do Unii. Zacznijmy jednak od najważniejszego problemu. Już dzisiaj wiemy, że rolnicy z krajów MERCOSUR nie są w stanie produkować i przede wszystkim nie produkują żywności zgodnie z europejskimi normami produkcji. Najlepszym przykładem będzie tutaj dobrostan zwierząt. W Brazylii nie ma żadnych przepisów w zakresie dobrostanu. Są tylko wytyczne, których nie trzeba przestrzegać.
Tymczasem Unia Europejska od kilkunastu lat ma przepisy, które określają minimalne warunki utrzymania zwierząt. Do tego w krajach należących do MERCOSUR można używać środków ochrony roślin, które w Unii Europejskiej są zakazane. Podobnie sprawa wygląda z niektórymi antybiotykami, które we Wspólnocie są zakazane, a tam można je stosować bez żadnych ograniczeń. Ostatnio DG STANE, czyli Dyrekcja Generalna ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Żywności w Komisji Europejskiej, przeprowadziła w Brazylii kontrolę i wynika z niej, że ten kraj nie jest w stanie wykazać, że do produkcji wołowiny nie używa hormonu wzrostu, który jest zakazany w Unii Europejskiej od blisko 30 lat. Takich sytuacji możemy wymienić wiele.
Komisja Europejska negocjowała tę umowę ponad 20 lat. W efekcie finalnym dogadała się z krajami MERCOSUR na przehandlowanie europejskiego rolnictwa, otwarcie europejskiego rynku rolno-spożywczego w zamian za dostęp do metali strategicznych, które bardzo duże złoża znajdują się w Ameryce Południowej. A metale ziem rzadkich, w dobie rozwoju nowych technologii, są bezcenne. Europa potrzebuje do nich dostępu. Bez tego nie będzie w stanie się rozwijać. Dlatego też Komisja Europejska przehandlowała rolnictwo za zasoby znajdujące się w Argentynie, Peru czy Chile. Poza tym przehandlowano nas za dostęp do rynku, na który będą mogły wejść wielkie korporacje chemiczne czy motoryzacyjne.
My staliśmy się jakby ofiarą tej umowy. To nie jest tak, że my jesteśmy przeciwko tej umowie, bo my nie jesteśmy przeciwko umowie z MERCOSUR. My jesteśmy przeciwko warunkom, na jakich ta umowa została podpisana, jeżeli chodzi o rolnictwo.
Wcześniej wspomniał pan o limitach, które niejako są najbardziej palącym problemem. Jakie one są?
- Jeżeli chodzi o wołowinę to jest 99 tysięcy ton. Już dzisiaj z krajów MERCOSUR i mimo ceł importujemy prawie 300 tysięcy ton wołowiny. Kraje Ameryki Południowej są już teraz jednym z największych importerów wołowiny do UE.
Dzięki temu ja pójdę sobie do sklepu z wołowiną i kupię tańsze mięso. Dla konsumenta to dobre rozwiązanie.
- To mit. W sklepie nie będzie tańszej wołowiny z Brazylii czy z Argentyny. Nie kupi jej pan dziś ani po wprowadzeniu w życie umowy. Oni już dziś powinni być bardziej konkurencyjni na rynku europejskim, ponieważ ich koszty produkcji są ponad 25% niższe niż te, które ponosi europejski hodowca czy producent wołowiny. A mimo to ich wołowina nie jest tańsza. Jest droższa i droższa pozostanie. Więc tutaj nie liczyłbym na to, że kupi pan tę wołowinę z krajów MERKOSUR tańszą. Dzięki tej umowie zwiększy się tylko marża tych firm, które będą ją sprzedawały. Ale nie chodzi tylko u wołowinę. Ta umowa dotyczy także drobiu i w tym przypadku limity zostały ustalone na 180 tys. ton.
I to nie są łapki z kurczaka czy kurze żołądki, tylko to są te elementy najbardziej opłacalne, takie jak piersi z kurczaka. Do tego dochodzi cukier trzcinowy, na który limit wynosi 180 tysięcy ton, 3,5 miliona ton na kukurydzę, czy 8 milionów hektolitrów na biopaliwa. To pokazuje, że cały sektor rolno-spożywczy jest zagrożony przez tę umowę.
Czy strach polskiego rolnika jest zbieżny ze strachem rolnika francuskiego? Czy rolnik francuski obawia się czegoś innego niż wy?
- Nie, rolnik francuski różni się od rolnika polskiego tylko tym, że mówi w innym języku, ale zarabia podobnie, otrzymuje podobne ceny na produkty, które sprzedaje. My dzisiaj, jeżeli chodzi o ceny, nie odbiegamy od średniej europejskiej. Mamy ceny wołowiny ósme lub siódme w Europie.
Antrykot, rostbef,, polędwica to są te elementy, które tak de facto tworzą marżę, tworzą opłacalność, dzięki którym zakłady mogą w Unii Europejskiej płacić hodowcom. Jako Polska eksportujemy produkty rolno-spożywcze do krajów MERCOSUR za 34 miliony dolarów. Importujemy za ponad miliard. Dysproporcja jest ogromna. I ta umowa ją jeszcze zwiększy. Żebyśmy się też dobrze zrozumieli. My się nie obawiamy tego, że wołowina z Argentyny czy Brazylii zaleje Polskę. To się nigdy nie stanie. My, podobnie jak rolnicy z krajów MERCOSUR, jesteśmy eksporterem. Ona uderzy w nasze rynki eksportowe. Obecnie największym polskim rynkiem eksportowym są kraje Unii Europejskiej. Trafia tam blisko 75% produkcji krajowej. Blisko 400 tysięcy ton wołowiny wyprodukowanej w Polsce jest eksportowane. Z kolei na nasz rynek importowane jest zaledwie 40 tys. ton.
Im będzie się opłacało transportować do Europy i będą w stanie z wami konkurować, mimo że wasze koszty transportu są dużo niższe?
- Tak, bo oni, jak już mówiłem, mają dużo niższe koszty produkcji. Oni nie muszą spełniać wymogów, restrykcyjnych wymogów w zakresie dobrostanów zwierząt, ochrony środowiska, środków ochrony roślin, produkcji. To jest zupełnie inny sposób hodowli zwierząt. To też nie jest tak, że tamto bydło, które jest eksportowane, pochodzi z małych gospodarstw. Nie pochodzi z małych gospodarstw tylko z wielkich holdingów, które utrzymują dziesiątki tysięcy zwierząt. I tak to u nich wygląda. Jeżeli ktoś opowiada, że europejscy, polscy rolnicy zarobią na tym, że będą eksportowali tam zboże, żyto, pszenicę, no to nie będą. Koszty transportu są dla nas zbyt wysokie. Oni, jeśli będą potrzebować, to sobie kupią zboża na innych rynkach niż Unia i Polska. Ta umowa rusza klocki domina. I nie stanowi tylko zagrożenie dla producentów wołowiny czy drobiu. To jest taki system naczyń połączonych. Polska jest potężnym producentem zbóż, ale zbóż przede wszystkim paszowych. Jeżeli nie będzie produkcji zwierzęcej, rozwijanej produkcji zwierzęcej w naszym kraju, to nie będzie, gdzie utylizować tego zboża. Utylizować to znaczy zużywać tego zboża. I będziemy uzależnieni od eksportu. A tutaj widzimy, co się dzieje na rynku europejskim, jeżeli chodzi o hodowlę zwierząt. Z roku na rok spada liczba gospodarstw rolnych, które utrzymują zwierzęta gospodarskie. I to zużycie zbóż paszowych jest coraz mniejsze, więc tak naprawdę, żeby rynek zbóż paszowych, które stanowią 60% całej produkcji, utrzymywał się, musimy rozwijać produkcję zwierzęcą opartą na zbożach. Mam na myśli sektor mleczarski, sektor drobiarski, sektor trzody chlewnej czy sektor wołowiny. Bez tego nie będzie, gdzie sprzedawać zboża. I dzisiaj każdy doskonale wie, że najbardziej rentowne, czyli najbardziej odporne na zawirowania rynkowe są gospodarstwa, które mają produkcję mieszaną. Mają produkcję i roślinną, i zwierzęcą.
Odchodzimy trochę od tematu. Mówimy nie, bo namówiła nas Francja. Polski rząd, może poza PSL nie dążył do kontestowania tego porozumienia. Poza Warszawą, Paryżem i Rzymem innym dużym krajom Unii ta umowa nie przeszkadza.
- To nie jest tak, że nie przeszkadza. Jeżdżąc na spotkania rozmawiam z naszymi kolegami rolnikami z innych krajów. To nie jest tak, że tym rolnikom to nie przeszkadza. Przeszkadza to rolnikom w całej Unii Europejskiej, tylko ich siła głosu nie jest tak znacząca.
Przepraszam, ale gdy rząd w Hadze trzy lata temu chciał wprowadzić proekologiczne rozwiązania do rolnictwa, to cały kraj stanął, kiedy rolnicy wyjechali na drogi, więc to nie jest tak, że ich głos nie jest znaczący. Jakby chcieli teraz, to by to samo powtórzyli. Zatrzymaliby Holandię.
- Ich rządy widzą więcej korzyści z tej umowy niż strat. Odchodzący w Niemczech kanclerz Olaf Scholz powiedział wprost, że umowa z MEROCOSUR ma dać paliwo napędowe dla niemieckiej gospodarki i zrobi wszystko, żeby ta umowa weszła w życie. Ale rolnicy w Niemczech protestują. Tak samo jest w Hiszpanii czy innych krajach Unii.
Mówi pan, że nie jesteście przeciwko tej umowie. Nie mówicie jej „nie”. Co musiałoby się zmienić w umowie, żeby była ona akceptowalna dla was i dla waszych kolegów we Francji, ale i w innych krajach Unii Europejskiej?
- Przede wszystkim to są trzy kwestie. Zacznijmy od kwestii środowiskowej. Niech rolnicy z MERCOSUR spełniają takie same zasady i wymogi, które musimy spełniać w zakresie ochrony środowiska. Oni nie muszą spełniać tych samych wymogów w zakresie na przykład przepisów związanych z wylesianiem. Druga rzecz to używanie tych samych środków produkcji, czyli jeżeli w Unii Europejskiej mamy zakazane określone środki ochrony roślin, to oczekujemy, że tych środków ochrony roślin nie będzie można także używać w krajach MERCOSUR.
Trzecia rzecz to limity. Obecnie są one zbyt duże. Rolnicy europejscy czują się oszukani przez przewodniczącą Ursule von der Leyen. Szefowa Komisji Europejskiej zupełnie co innego mówiła przed wyborami do europarlamentu, kiedy podkreślała znaczenie rolnictwa w polityce Unii. Wtedy pojawił się dzisiejszy dialog strategiczny, gdzie było napisane wprost, że jednym z zaleceń dialogu strategicznego było to, że umowy handlowe będą musiały być jeszcze raz przejrzane. Jak to się skończyło? Tak, że von der Leyen wsiadła do samolotu, poleciała do Montevideo i zakończyła negocjacje z krajami MERCOSUR nie oglądając się na żadne stanowisko krajów Unii takich jak Polska i Francja, które mówiły, że umowa w zakresie rolnictwa jest nieakceptowalna.
Komisja Europejska prze do tej umowy. Wspiera ją część biznesu, która widzi duże rynki dla siebie. Nic nie wskazuje, żeby Bruksela miała nagle zaciągnąć hamulec.
- Właśnie teraz rozpoczęła się najważniejsza gra o tę umowę. Nie oszukujmy się, że to jest zbyt ważna umowa dla niemieckiej gospodarki, bo ona może uratować przemysł naszego zachodniego sąsiada, który jest w odwrocie. Patrząc na dane, jeżeli chodzi o PKB, czy wzrost gospodarki, to umowa z MERCOSUR jest dla Niemiec jak respirator. Oni jej potrzebują. Szefowa Komisji Europejskiej zrobi wszystko, żeby ten respirator podłączyć. Od nas dzisiaj dużo zależy, a tak de facto najwięcej zależy od Donalda Tuska, bo to jest jedyny polityk, który jest liczącym się graczem na unijnej szachownicy. Tylko on jest w stanie tę skomplikowaną układankę poukładać. O ile będzie mu się chciało i nie będzie zbyt zajęty polityka krajową. Musiałby jednak wrócić do rozgrywki na szczeblu europejskim, która dzisiaj ma generalne znaczenie i przekłada się na gospodarkę krajową.
Liczę na PSL i wicepremiera Kosiniaka Kamysza oraz ministra Siekierskiego, że przekonają premiera, żeby zamieszał trochę w tym europejskim kotle. Bo patrząc ze strony czysto politycznej to mu się opłaci i pokaże, że gadanie o ważnej roli rolnictwa nie jest tylko na potrzeby kolejnych wyborów. Dzisiaj jest otwarte pytanie, jak bardzo będzie się chciało premierowi zaangażować w to, co możemy jeszcze ugrać w tej umowie. Bo to, że negocjacje zostały już zakończone, nie znaczy, że nie można szuflady z rolnictwem otworzyć. Albo jeżeli tej szuflady nie uda się otworzyć, to trzeba postawić pytania o to, jaka jest propozycja Komisji Europejskiej, żeby zabezpieczyć przyszłość europejskich producentów drobiu, wołowiny, buraków cukrowych, czy producentów biopaliw. Tylko nie na zasadzie złudnych obietnic, jak to miało miejsce do tej pory, że tutaj stworzymy jakiś fundusz, ale możliwość dostępu do takiego funduszu będą takie, że nikt z niego nie korzysta, bo tak mieliśmy już w roku 2019. Tylko chodzi o to, żeby położone zostały konkretne pieniądze na stole. My nie wierzymy w obietnice KE, chcemy, oczekujemy i żądamy konkretów. Widzimy, że rozmawianie z nimi z pozycji gołębia nic nie daje, dlatego musimy być jastrzębiami. To jest o wiele skuteczniejsze.
Rozmawiał Mariusz Kowalewski
Fot: Wojtek Jargiło/PAP
Inne tematy w dziale Gospodarka