fot. PAP/Jarek Praszkiewicz
fot. PAP/Jarek Praszkiewicz

Afera Sutryka to wierzchołek góry lodowej. "Tłuste koty" szantażują Tuska i PO

Redakcja Redakcja Samorząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 71
Od dwóch dni cała Polska żyje sprawą Jacka Sutryka i jego zamieszania w aferę Collegium Humanum. Poszczególni komentatorzy prześcigają się w deklaracjach o tym, kto był bardziej zaskoczony. Jednak dla większości uważnych obserwatorów ta sprawa nie mogła być żadną niespodzianką. Zarzuty łapownictwa, oszustwa i wyłudzania postawione Jackowi Sutrykowi w pełni wpisują się swoimi mechanizmami w model prezydentury, który nam zaprezentował. Trwająca afera Sutryka to wierzchołek góry lodowej - pisze Marcin Torz.

Czy PO odseparuje się od "wynaturzeń" samorządowców?

Wiele osób spodziewało się, że Związek Miast Polskich (ZMP), który zrzesza większość miejskich samorządów w naszym kraju, odetnie się od obciążonego zarzutem łapownictwa Jacka Sutryka. To przecież zarzuty wykorzystywania instytucji miasta dla własnych korzyści finansowych, mocno oparte na faktach. A te wskazują wprost na jego odpowiedzialność polityczną za powstałe patologie i podważają jego osobistą zdolność do pełnienia funkcji wymagającej przecież zaufania publicznego i przekonania co do osobistej uczciwości. Zamiast tego korporacja samorządowców wydała skandaliczne oświadczenie, w którym wyraziła zaniepokojenie, ale… środkiem przymusu zastosowanym wobec prezydenta, który jest jednocześnie prezesem ZMP. Zaskoczeni? W świetle informacji, które przywołamy poniżej nikt nie ma prawa się dziwić.

Mamy do czynienia z wielkim procesem wynaturzania się samorządności w Polsce. Proces ten szczególnie widoczny jest w dużych miastach. Przez dekady powstały w naszych metropoliach prawdziwe udzielne księstwa, którym nie wystarcza zarządzanie sprawami gminy, takimi jak ustalanie wysokości opłat za parkowanie i śmieci. Włodarze tych miast poczuli siłę i mają ambicje, by podporządkować sobie wszystko. Ludzi, niezależne instytucje, media i partie polityczne. W szczególności obecne partie władzy z Platformą Obywatelską i Trzecią Drogą na czele.

Wrocławski samorząd poligonem kolesiostwa, klientelizmu i korupcji

Omówmy tę sytuację na przykładzie Wrocławia. Jacek Sutryk wygrał wybory głównie dlatego, że Platforma Obywatelska nie wystawiła mu kontrkandydata. Stało się tak na skutek umowy między samorządowcami skupionymi wokół ruchu "Tak! Dla Polski", którym kierował Jacek Karnowski wraz z Rafałem Trzaskowskim. Samorządowcy po próbach wywierania nacisku na premiera uzyskali oczekiwane koncesje w postaci miejsc na listach wyborczych do Sejmu oraz gwarancji wsparcia w wyborach samorządowych. Kierownictwo Platformy zgodziło się na ustępstwa, bo w zamian za nie samorządowcy w pełni zaangażowali się w kampanię Koalicji Obywatelskiej i pomogli w osiągnięciu zwycięstwa, które bez uzyskania jedności byłoby niemożliwe. - To nie był dobry kompromis, jednak był konieczny – mówi nam jeden z członków władz krajowych PO.

Po utworzeniu rządu Koalicji 15 października Donald Tusk dotrzymał słowa. Samorządowcy niemal w komplecie otrzymali obiecane wsparcie, nawet Jacek Sutryk obciążony poważną aferą z Collegium Humanum w tle. Prezydent Wrocławia słowa jednak nie dotrzymał. Nie zachował się lojalnie wobec partnerów z Platformy Obywatelskiej. Zagrał na podział w partii, którego udało mu się dokonać. Jak to zrobił? Zignorował podpisaną przed wyborami umowę koalicyjną, którą zawarły z nim w marcu władze regionalne partii i zastąpił ją inną, podpisaną w maju z władzami Platformy w mieście wspartymi Bogdanem Zdrojewskim. Treść umowy była przez miesiące owiana tajemnicą, jednak miałem okazję ją ujawnić. Umowy różnią się ważnymi zapisami i osobami, które reprezentują strony. Z jej treści zniknęły istotne zapisy dotyczące audytu w mieście, a podpisy zamiast władz regionalnych złożyła wiceprezydentka Renata Granowska, jednocześnie szefowa miejskich struktur PO, i Bogdan Zdrojewski.

Sutryk grał na wewnętrzny konflikt, który miał pozwolić mu na przejęcie Platformy Obywatelskiej?

Sutryk mógł to zrobić, bo wykorzystał słabości części Platformy Obywatelskiej, która dla własnej, osobistej korzyści oraz czystej żądzy władzy sprzeniewierzyła się interesom partii. Jednak same słabości by nie wystarczyły. Nie dokonałby tego, gdyby nie posiadał silnych protektorów w Platformie Obywatelskiej, w postaci choćby Tomasza Siemoniaka, Rafała Trzaskowskiego, Romana Szełemeja oraz – głęboko na zapleczu – Grzegorza Schetyny. Jeszcze do niedawna Sutryk bardzo intensywnie próbował sam zapisać się do partii, a jego najbliższe otoczenie już zostało tam przyjęte. O ironio – świeżo upieczeni działacze PO to właściwie sami miejscy urzędnicy i jednocześnie absolwenci Collegium Humanum. W większości ukończyli studia za pieniądze wrocławskiego podatnika.

Ludzie Sutryka i Granowskiej gorliwi - zawsze za władzą, zawsze przeciw mieszkańcom

- Przez kogo Granowska została upoważniona do umowy koalicyjnej? Dlaczego między wersjami dokumentu zachodzą tak znaczące różnice – pyta mnie z goryczą jedna z wrocławskich działaczek Platformy Obywatelskiej. Działaczy bulwersuje fakt, że po kompromitacji partii w procesie wyboru przewodniczącego Rady Miejskiej Wrocławia (było dwoje kandydatów klubu KO, ostatecznie wygrała Agnieszka Rybczak, o której Robert Leszczyński, szef klubu, pisał w kuriozalnym oświadczeniu, że nie jest kandydatką KO), radni KO stali się tak naprawdę przybudówką urzędu i wykonawcami woli Jacka Sutryka. Godzili się na kontrowersyjne warunki prywatyzacji Śląska Wrocław, nie doprowadzili do audytów w spółkach i dali prezydentowi absolutorium „na zachętę”, mimo że dotyczyło wykonania budżetu w poprzednim roku.

Szeregowi działacze są oburzeni, bo to dokładne zaprzeczenie tego, co Platforma zapowiadała w kampanii. A zapowiadała, że będzie dokładnie kontrolowała i nadzorowała działania prezydenta Wrocławia i pozostanie niezależnym bezpiecznikiem, który przypilnuje, by obciążeni serią afer ludzie prezydenta Sutryka nie mieli komfortu bezkarnego kontynuowania bulwersujących praktyk. KO wprowadziła 23 radnych i posiada samodzielną większość w radzie miejskiej. Tymczasem partia straciła kontrolę nad prezydentem i jego urzędem na skutek decyzji jej działaczy, którzy dla osobistych korzyści poszli na daleko idącą kolaborację z Sutrykiem. A jasne było, jakie ciągnie się za nim obciążenie.

Dysponujemy szerokim zestawem materiałów, które wskazują, że główną inicjatorką, egzekutorką i beneficjentką tych działań była polityka Renaty Granowskiej.

Czy PO będzie w stanie postawić się Sutrykowi? Śląsk Wrocław papierkiem lakmusowym

Dziś musimy zadać sobie pytanie – czy Platforma Obywatelska, a szerzej – Koalicja Obywatelska - będzie w stanie odciąć się od Sutryka? Czy może być siłą kontrolną odpowiadającą na potrzeby wyborców, którzy przecież dali KO więcej głosów do Rady Miasta niż Jackowi Sutrykowi w wyborach na prezydenta?

Najbliższym testem będzie dopuszczenie Komisji Rewizyjnej do kontroli w piłkarskim Śląsku Wrocław. Stronnicy Sutryka w absurdalny sposób wskazywali, że klub, na który za rządów obecnego prezydenta miasto przekazało już ponad 100 mln zł, nie może podlegać kontroli radnych i zablokowali propozycję dopuszczenia radnych do szuflad z dokumentami. Część radnych uznała inaczej i już w najbliższy czwartek przekonamy się, czy poprawka rozszerzająca zakres prac komisji rewizyjnej zostanie przyjęta.

Ten test w szczególny sposób dotyczyć będzie Agnieszki Rybczak i Roberta Leszczyńskiego, którzy kierują radą miejską i większościowym klubem. Do tej pory nie dali się poznać jako politycy realizujący obietnice Koalicji Obywatelskiej o patrzeniu prezydentowi na ręce. Przykłady można mnożyć. Nie sprzeciwili się, gdy miasto przekazało kolejne miliony złotych na miejską propagandę w portalu wroclaw.pl, mimo że w kampanii wyborczej zobowiązywali się z nią skończyć. Nie poparli poprawki wprowadzającej do jednej z jednostek miejskich rejestr umów, mimo że w kampanii wyborczej zobowiązali się egzekwować jawność.

Platformę stać na wypowiedzenie współpracy Sutrykowi i przejście do opozycji

Z perspektywy wyborców PO straciła zdolność do postawienia Sutrykowi twardych warunków, a jej najważniejsi działacze w radzie miejskiej prezentują serwilizm zamiast suwerenności. Wyborcy ocenią, czy ich działania w najbliższych tygodniach będą powodowane lojalnością wobec wyborców, czy też górę weźmie interes Sutryka, Granowskiej i otaczających ich koterii. Dziś zadziwiająca jest słabość wrocławskich i dolnośląskich struktur Platformy Obywatelskiej w nazywaniu tych praktyk i separowaniu się od nich. Do tej pory głosu nie zabrał ani szef regionu Michał Jaros, ani dolnośląski zarząd partii. Przedłużająca się bierność może być interpretowana jako przyzwolenie i z każdym dniem milczenia polityków Platformy odpowiedzialność za aferę Sutryka spada również na nich.

W rozmowach z działaczami dominuje gorycz. - Platforma dziś nie ma wyboru. Musi nie tylko wyjść z koalicji z Jackiem Sutrykiem we Wrocławiu, ale również odsunąć od najważniejszych funkcji osoby, które bardziej służyły prezydentowi niż mieszkańcom, którym obiecaliśmy niezależność – mówi nasza rozmówczyni z wrocławskiej PO.

Samorządowcy toczą wojnę o feudalną kontrolę nad publicznymi pieniędzmi i władzą

To co dziś dzieje się we Wrocławiu to swoisty poligon. Prezydenci wielkich miast poczuli się tak wielcy, że zaczęli wyrażać ambicje, by spróbować przejąć partię polityczną. I tu wracamy do wspomnianego na początku oświadczenia Związku Miast Polskich.

Jak donosiło money.pl, na piątek zaplanowana była wspólna konferencja Rafała Trzaskowskiego i samorządowców z ZMP, którą pokrzyżowało zatrzymanie prezydenta Wrocławia. Konferencja miała dotyczyć wkroczenia samorządowców do kampanii prezydenckiej, w której, jak wiadomo, o zwycięstwie może zadecydować nawet kilkadziesiąt tysięcy głosów.

Jednak pomimo, że samorządowcy mieli zadeklarować zaangażowanie się w kampanię kandydata KO, to mieli wystawić za to zaangażowanie wysoki rachunek. Na stole, poza szerokim poluzowaniem limitów w zakresie obciążania finansowo mieszkańców podatkami i opłatami lokalnymi, stać miało zniesienie wprowadzonego za PiS dwukadencyjnego limitu sprawowania władzy przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast oraz… przywrócenie im możliwości dorabiania w radach nadzorczych, z czego tak skwapliwie za pomocą dyplomu Collegium Humanum korzystał Jacek Sutryk. W przypadku odmowy spełnienia warunków zawsze mają na Platformę polityczny straszak w postaci partii "OK Polska", której założenie ogłosił Piotr Krzystek, prezydent Szczecina.

Spełnienie tych postulatów byłoby zgodą na tworzenie feudalnych, dziedzicznych niemalże księstw udzielnych władców. Nowoczesnych urzędowo-politycznych baronów, którzy bez ograniczeń kadencyjnych oraz wsparci potęgą finansową, zbudowaną na sięganiu coraz głębiej do kieszeni mieszkańców będą budowali swoją pozycję na mechanizmach przetestowanych we Wrocławiu – korupcji, klientelizmie, handlu stanowiskami i rozpasanym trwonieniu grosza publicznego na otaczające ich kliki i koterie.

Czy Donald Tusk podda się szantażowi koterii tłustych, samorządowych kotów?

Rok temu, gdy Platforma walczyła o przejęcie władzy, Donald Tusk irytował się, ale musiał przełknąć gorzką pigułkę, dopuszczając samorządowców do gry o władzę w kraju. „Kierownik” nigdy bowiem nie pałał sympatią do samorządowców. Bo ci, zamiast o tworzenie polityki dbają o mnożenie swoich wpływów i dochodów. Dziś Donald Tusk ma jednak zupełnie inną pozycję, która daje mu możliwość, by wyciągnął wnioski z nielojalności ekipy samorządowców.

Marcin Torz

Na zdjęciu prezydent Wrocławia Jacek Sutryk, fot. PAP/Jarek Praszkiewicz

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj71 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (71)

Inne tematy w dziale Polityka