- Nigdy nie chciałabym takiego bólu doświadczyć. Widziałam, że ta kobieta cierpi każdą cząstką siebie. To wszystko było piękne i przerażające jednocześnie. I trochę do pozazdroszczenia, że mieli siebie nawzajem przez całe życie- mówi laborantka sekcyjna Anna Romaszkan.
Wywiad jest częścią nowego programu Salon24.pl „Tłumaczymy, jak się nie poddać” prowadzonego przez Mariannę Fijewską- Kalinowską. Pierwszy odcinek programu znajdziesz tutaj:
Marianna Fijewska-Kalinowska: Co jest najbardziej zaskakujące w twojej pracy?
Anna Romaszkan: Większość sekcji jest bardzo zaskakująca. Mam na myśli nie tylko sekcje prokuratorskie, ale i te szpitalne. Czasem dostajemy ciało oraz dokumentację i zastanawiamy się, czego mamy szukać, przecież wszystko jest jasne, a jednak w czasie sekcji okazuje się coś zupełnie innego. Zaskakujące może być chociażby to, co sami, jako ludzie, jesteśmy w stanie sobie zrobić. Do jakiego stanu doprowadzić swój organizm, przez to, co jemy, co pijemy i jak żyjemy. Albo na przykład, że jesteśmy w stanie doprowadzić się do śmierci głodowej. Mieliśmy raz sekcję pacjenta, który kilka tygodni wcześniej, po badaniu obrazowym, dostał informację, że ma raka płuc. Otrzymał od lekarzy skierowanie na dokładniejsze badania, na które nie poszedł. Założył, że i tak wkrótce umrze i zagłodził się na śmierć.
Rzeczywiście miał raka?
Nie, absolutnie nie miał raka. Te zmiany, które były w jego płucach, to były zmiany pogruźlicze.
Jak to rozumiesz? Tak bardzo bał się śmierci, że postanowił umrzeć?
Myślę, że i tak chciał umrzeć, ale zafundował sobie śmierć na jeden z najgorszych możliwych sposobów. Myślę, że był to wielki akt desperacji, ale i wołanie o pomoc. Człowiek nie umiera z głodu z dnia na dzień, był czas na to, żeby go uratować. Pamiętam też 20-kilku latka, który dokładnie tak samo się zagłodził. Trwało to kilka tygodni, w momencie śmierci ważył 30 kilogramów.
Dlaczego nikt mu nie pomógł?
Nie wiem, miał rodzinę, ale akurat w tym przypadku nie mieliśmy z tą rodziną kontaktu.
Ale często masz kontakt z rodzinami zmarłych i właśnie o tym chciałabym porozmawiać. Jak sobie radzisz z tym kontaktem? Co jest dla ciebie najbardziej poruszające?
Jeśli chodzi o kontakt z rodzinami, najbardziej poruszający przypadek w moim życiu zawodowym dotyczył pewnej starszej pani. Przyjechała z dwoma synami po śmierci męża. Byli małżeństwem 60 lat. Pan umarł w spokoju, ze starości, był mocno po 80-tce. Ta pani chciała jeszcze zobaczyć męża. Żegnała się z nim w ogromnej rozpaczy. W końcu syn ją wyprowadził i razem opuścili prosektorium. Potem ja się przebrałam i wyszłam, chciałam iść po coś do samochodu. I na zewnątrz spotkałam tych ludzi. Gdy starsza pani mnie zobaczyła, rzuciła mi się do nóg. Objęła mnie i… to nawet nie był płacz tylko wycie. To było wycie z rozpaczy. Prosiła mnie, żebym dała jej zostać z mężem. Mówiła, że przecież nadchodzi weekend i on tam zostanie sam, a ona nie może go zostawić. Przecież przez 60 lat nie zostawiła go ani na jedną noc.
Jak zareagowałaś?
Stałam jak wryta. To był szok. Spojrzałam na jej syna, on starał się ją uspokoić. Po chwili się pozbierałam, ukucnęłam koło niej i powiedziałam: „Proszę się nie martwić, mąż jest w dobrych rękach, ja jeszcze do niego zajrzę. Niech się pani nie martwi, przyjedzie pani w poniedziałek”. I ona się troszeczkę uspokoiła. A ja myślałam później o tej sytuacji. Zastanawiałam się, co mnie tak poruszyło. I już wiem- to nawet nie chodziło o tę rozpacz, ale o tę piękną miłość. O to, że po tylu latach można kogoś kochać tak mocno.
Ciężko powiedzieć, czy to negatywna, czy pozytywna historia. Chyba jednak pozytywna.
Tak. Ale ja nigdy nie chciałabym takiego bólu doświadczyć. Widać było, że ta kobieta cierpi każdą cząstką siebie. To wszystko było piękne i przerażające jednocześnie. I trochę do pozazdroszczenia, że mieli siebie nawzajem przez całe życie. Nie wiem, co stało się z tą kobietą później, ale w mojej pracy bardzo często dowiaduje się, że po takich śmierciach drugi współmałżonek po kilku dniach lub tygodniach dołącza do swojej połówki. W każdym razie po tej sytuacji pomyślałam sobie, że chyba jeszcze gdzieś na świecie ta prawdziwa miłość jest.
Jak później w domu otrząsasz się z takich sytuacji?
Mam wewnętrzny dystans do tego, co się dzieje. Pracuję codziennie po 10-12 godzin, ale potrafię grubą kreską oddzielić to, co dotyczy innych i to, co dotyczy mnie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jestem egoistką. Może coś w tym jest- w tym sensie, że potrafię zadbać o siebie, ale nie uważam, żebym była pozbawiona empatii. Ja bardzo lubię rozmawiać z rodzinami na temat zmarłych, bo przecież nie rozmawiamy tylko o tym, w co ma być ubrana babcia i jak ma wyglądać w trumnie. Ja słucham historii o tych ludziach i często to są historie fascynujące! Słyszę na przykład: „Babcia, jak była młoda, uwielbiała kapelusze!” I rozmawiamy na temat kapeluszy w okresie międzywojennym, a mi przypomina się moja babcia. To są świetne historie i myślę, że udaje mi się złapać bardzo dobry kontakt z rodzinami, ale mimo to sprawy innych ludzi zostawiam poza sobą.
Salon24
Fot. Anna Romaszkan i Marianna Fijewska-Kalinowska. Źródło: Salon24