Podając informację o gigantycznych zarobkach lekarzy ministra zdrowia wywołała burzę. Premier zapewnił, że do nagonki na medyków nie dopuści. Salon24 dotarł do dokumentów na temat wspomnianych wynagrodzeń i zapytał samych lekarzy, jak naprawdę jest z ich płacami.
Zamieszanie po słowach ministry zdrowia
Ministra zdrowia Izabela Leszczyna uczestniczyła w spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem i dyrektorami szpitali, podczas którego poruszono temat wynagrodzeń lekarzy. Szefowa resortu zdrowia podała, że z danych Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT) wynika, że są tacy lekarze, którzy przedstawiają fakturę na 299 tys. zł. Wynoszące dziesiątki, czy setki tysięcy zł miesięcznie wynagrodzenia dotyczą lekarzy, którzy są związani ze szpitalami kontraktami, a nie - umowami o pracę. Według danych AOTMiT już ponad 70 proc. medyków jest związana ze szpitalami taką formułą. Izabela Leszczyna zapewniła, że „przedstawiliśmy ten problem. Mamy pewne pomysły, ale najpierw będę o nich rozmawiała z przedstawicielami środowiska - lekarzami i pielęgniarkami".
Jednak z dokumentów AOTMiT, do których dotarł Salon24 wynika coś jeszcze. To nie kontrakty są głównym obciążeniem budżetu płacowego, bo jak pisze sama Agencja „z przekazanych w ankiecie danych wynika, iż ponad 66,26 proc. pracowników ze wszystkich grup zawodowych zatrudnionych jest na podstawie umowy o pracę, 19,92 proc. pracowników w ramach umowy cywilnoprawnej tzw. kontraktu, natomiast prawie 13,82 proc. stanowią osoby zatrudnione na umowę zlecenie lub umowę o dzieło. Przy czym należy zwrócić uwagę, że umowy cywilno-prawne tzw. kontrakty generują ponad 28 proc. kosztów osobowych, natomiast umowy zlecenie i dzieło jedynie ok. 6 proc..”
Także Federacja Przedsiębiorców Polskich uznała za stosowne zająć stanowisko w sprawie zarobków lekarzy i zaproponowała, by wprowadzić ograniczenia w zarobkach lekarzy na kontraktach. Organizacja postuluje, by podstawą do obliczania minimalnych zarobków w ochronie zdrowia nie było średnie wynagrodzenie, ale waloryzowana stawka bazowa - tak jak w przypadku wyliczania wzrostu emerytur i rent. Według FPP nie ma powodów, by z publicznych środków finansowane były wzrosty wynagrodzeń kontraktowych w przypadku, gdy opiewają one na kwoty wielokrotnie przekraczające średnie wynagrodzenie.
- Nie ma żadnego interesu publicznego w tym, aby wynagrodzenia na kontraktach w ochronie zdrowia były wyrażone trzema cyframi w tysiącach złotych - powiedział Wojciech Wiśniewski, ekspert FPP, prezentując to rozwiązanie.
W sprawie wynagrodzeń lekarzy wypowiedział się na łamach "Gazecie Wyborczej” także Andrzej Sośnierz, były prezes NFZ, którego zdaniem „tak wysokie pensje są demoralizujące, lekarzom od tego zaczyna się wydawać, że ich praca jest naprawdę tyle warta.”
- Nie powinno być tak, że minister, a nawet premier, który odpowiada za całe państwo, życie i zdrowie jego obywateli, zarabia mniej od ordynatora. Ale zjawisko rosnących niebotycznie pensji to nie jest wina lekarzy. To jest jeden z objawów choroby, która toczy system opieki zdrowotnej. To państwo przestało panować nad wzrostem wynagrodzeń. To paradoks, bo przez ostatnie dwie dekady robiono wiele, że mieć większą kontrolę - stwierdził Andrzej Sośnierz.
Rzecznik NIL dla Salon24: Tak jest skonstruowany system
– Lekarze i wszyscy pracownicy ochrony zdrowia funkcjonują w tak, a nie inaczej skonstruowanym systemie. Nie wiem, czy nasze wynagrodzenia są demoralizujące. Na pewno jest tak, że wynagrodzenia lekarzy stanowią przeciętnie 35 proc. wszystkich kosztów ponoszonych przez szpital na wynagrodzenia. Tak jak podawaliśmy w mediach społecznościowych, nadal czekamy na oficjalne dane na temat wynagrodzeń lekarzy w NFZ, by móc się odnieść do zarzutów. Zwróciliśmy się o te dane do Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. Wobec braku odpowiedzi traktujemy temat jako zastępczy, by opinia publiczna uznała lekarzy winnymi braku środków w Narodowym Funduszu Zdrowia – mówi w rozmowie z Salon24 Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej.
Sprawa rozgrzała opinię publiczną i środowiska medyczne, którym przypomniała się groźba przed laty złożona przez Ludwika Dorna, ówczesnego wicepremiera, który chciał wysyłać lekarzy w kamasze.
Premier: żadnej nagonki na lekarzy nie będzie
Sytuację starał się załagodzić premier Donald Tusk, który podczas konferencji po posiedzeniu rządu podkreślił, że żadnej nagonki na lekarzy i zarobki nie będzie. Stwierdził również, że system ochrony zdrowia wymaga naprawy, szczególnie w kontekście sieci usług. Premier podkreślił, że jest ostatnią osobą, która „zaglądałaby ludziom do kieszeni". Jednocześnie dodał, że mamy do czynienia z problemem, jakim jest ustawa, która zakłada coroczne podwyższanie płac w tym sektorze.
Jednocześnie ocenił, że obecnie jest tak - składka zdrowotna w „przygniatającej mierze" starcza na wynagrodzenia dla pracowników. A ta składka jest po to, żeby też leczyć ludzi, jest też problem refundacji, trzeba utrzymać szpitale". Donald Tusk zaznaczył też, że system bez wątpienia wymaga naprawy.
„Nas czeka żmudna praca. Ona dotyczy tej sieci usług, bo nawet nie sieci szpitali. Taka placówka zdrowia, jaką jest szpital powiatowy, to jest też dobro wspólnoty i ludzie chcą, żeby był szpital. Ale nie ma żadnego powodu, żeby każdy szpital powiatowy bił się o maksymalną liczbę procedur. Wezmę na siebie polityczną odpowiedzialność za rozmowy, które muszą doprowadzić do tego, żeby system w Polsce był bardziej zrównoważony. Żadnej nagonki na lekarzy i zarobki nie będzie. Osobiście bym wyrzucał każdego z rządu, kto by próbował tego typu emocje rozbudzać" - zapewniał premier.
Prawda jednak taka, że w wyniku błędnej polityki praktycznie wszystkie rządów po 1989 roku nie zadbano o zastępowalność pokoleń wśród lekarzy, ale także pielęgniarek i dzisiaj nie dość, że ich brakuje, to wiele specjalizacji ratuje to, że pracują medycy, którzy mogliby już przejść na emeryturę.
Źródło zdjęcia: lekarze podczas wykonywania zabiegu. zdjęcie ilustracyjne. fot. PAP
TW
Inne tematy w dziale Społeczeństwo