Wicepremier, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz (L) i płk pil. Leszek Błach (P) podczas prezentacji raportu zespołu ds. oceny funkcjonowania podkomisji smoleńskiej PAP/Przemysław Piątkowski
Wicepremier, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz (L) i płk pil. Leszek Błach (P) podczas prezentacji raportu zespołu ds. oceny funkcjonowania podkomisji smoleńskiej PAP/Przemysław Piątkowski

Brat ofiary katastrofy smoleńskiej: Macierewiczowi jestem bardzo wdzięczny

Redakcja Redakcja Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 295
Zespół, a potem komisja Antoniego Macierewicza to była jedyna polska instytucja, która podjęła rękawicę i próbowała przynajmniej wyjaśnić to, co się da. Gdy się robi w życiu cokolwiek, to nie można ustrzec się błędów. Nie możemy też wykluczyć, że byli ludzie, którzy specjalnie prowokowali różnego rodzaju błędy, niedociągnięcia. Ja jestem jednak panu ministrowi za pracę jego i jego komisji bardzo wdzięczny – mówi Salonowi 24 Andrzej Melak, działacz niepodległościowy, były poseł PiS, brat Stefana Melaka, który zginął w Smoleńsku.

Pojawił się raport komisji Ministerstwa Obrony Narodowej o działaniach podkomisji Antoniego Macierewicza. Wymowa dokumentu jest dla byłego szefa MON i jego współpracowników miażdżąca. Politycy koalicji rządzącej, ale nie tylko oni mówią, że Macierewicz musi ponieść odpowiedzialność. Jak ocenia Pan tę sytuację?

Andrzej Melak:
Zacząłbym może od tego, że jako brat ofiary katastrofy smoleńskiej (Stefan Melak, przewodniczący Komitetu Katyńskiego, zginął w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku – przyp. red.) od początku widziałem pracę rządu Donalda Tuska w pierwszych godzinach i dniach po tej strasznej katastrofie. A także w późniejszych miesiącach i latach. I mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że był to gabinet, który absolutnie abdykował. Przyjął narrację rosyjską. Nigdy nie był w stanie wyjaśnić najprostszych rzeczy, które wychodziły po kilku tygodniach. Choćby godzina katastrofy, która była zmieniana po trzech tygodniach. Ja mam wystawiony dokument sekcji brata, który wskazuje, że zmarł on 10 czy 15 minut po oficjalnie ogłoszonej godzinie katastrofy. To wszystko działo się przy bierności polskiej prokuratury, śledczych, większości środków pasowego przekazu. Moim zdaniem miało to na celu wyciszyć sprawę, pozbawić argumentów tych, którzy chcieli dojść do prawdy. Bo dla mnie jest oczywiste, że jeżeli do tragedii doszło w państwie niedemokratycznym, w dodatku tym, które produkowało samolot, który sprowadzali na ziemie specjaliści na rosyjskim lotnisku wojskowym, w dodatku wcześniej remont przeprowadzili także Rosjanie, to nie może być innej możliwości, tylko polskie śledztwo.

Zastosowano tu jednak konwencję chicagowską. Jest ona procedurą stosowaną w badaniu katastrof lotniczych?

Tak, ale konwencja ta dotyczy lotów cywilnych. A kiedy wystąpiłem do ówczesnej premier, pani Ewy Kopacz, jaki był status tego samolotu, dostałem pismo, napisane przez pana Macieja Laska, że oczywiście był to lot wojskowy. A w takiej sytuacji śledztwo powinno być wspólne. Tymczasem badanie katastrofy oddano Rosjanom, którzy nie dopuścili Polaków do oblotu, innych czynności, takich jak badanie czarnych skrzynek. Skrzynki znaleźli, zaplombowali w jakichś tam swoich pomieszczeniach, a Polaków dopraszali już później, kiedy już mogli przy nich robić wszystko, co chcieli. Innym rozwiązaniem było umiędzynarodowienie śledztwa. Niestety Donald Tusk, a potem pani Kopacz absolutnie nie zgodzili się na włączenie do śledztwa specjalistów, którzy mieli doświadczenie lotnicze w sprawie katastrof. Chodzi mi o Unię Europejską i państwa NATO. A jak najbardziej było uzasadnienie do takich działań, bo przecież zginęło ośmiu natowskich generałów. I zwierzchnik sil zbrojnych państwa należącego do Sojuszu i kraju Unii Europejskiej. 11 listopada 2010 roku na wymuszonym przez rodziny spotkaniu z panem Tuskiem i z tymi wszystkimi, którzy brali udział w tym śledztwie, na moje pytanie w tej sprawie szef rządu odpowiedział „absolutnie nie zgadzam się na umiędzynarodowienie śledztwa smoleńskiego”. Dodał, że Rosjanie prowadzą śledztwo wzorowo. Niestety, ja jestem doświadczony działaniami o upamiętnienie Katynia. Wiem, jak Rosjanie potrafią manipulować. Do tego doszło do szeregu ewidentnych, skandalicznych nieprawidłowości. Na przykład pomyłki w pochówku wielu osób, m.in. Anny Walentynowicz, księdza prof. Rumianka, prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. W przypadku wyniki sekcji pana ministra Zbigniewa Wassermanna znaleziono opis organów, których on nie miał, bo wcześniej mu je usunięto.

To są kwestie istotne, ale opublikowany w czwartek raport MON dotyczył prac podkomisji działającej nie w roku 2010, czy 2011, ale za rządów Prawa i Sprawiedliwości, wiele lat później.

Tak, ale mówię o tamtym czasie dlatego, że bez zespołu Antoniego Macierewicza pewne sprawy nie wyszłyby na światło dzienne. Na przykład opinia publiczna pewnie nie dowiedziałaby się o wielu nieprawidłowościach. Gdy Cezary Gmyz napisał w jednym z artykułów, że wykryto trotyl, to prokuratorzy, z prokuratury wojskowej powiedzieli, że to jest kłamstwo. Po kilku tygodniach na spotkaniu w komisji, które też odbyło się w sali sejmowej, prokurator pod naciskiem pytań został zmuszony do powiedzenia, że na szczątkach tu polega, wykryto ślady materiałów wybuchowych. Na pytanie Antoniego Macierewicza, czy „na pewno, niech pan powtórzy, bo nie słychać”, prokurator odpowiedział „tak, wykryto ślady materiałów wybuchowych”. Opinia publiczna usłyszała o tym dzięki zespołowi Macierewicza, a Cezary Gmyz wcześniej został za artykuł wyrzucony z pracy. Tu prokurator przyznał, że materiały wybuchowe były. Czuliśmy się zostawieni sami przez ówczesne władze. Straszną dla rodzin rzeczą były podmiany ciał, niektórzy z naszych bliskich byli chowani trzy, cztery albo nawet pięciokrotnie. I było dla mnie oczywiste, że ktoś z polskich władz, przynajmniej ustawodawczych, powinien podjąć się próby wyjaśnienia okoliczności tej tragedii. Tym, który wtedy zajął się sprawą, był Antoni Macierewicz i jego zespół, pomoc zaoferowali Polacy, którzy mieszkają za granicą. Ja jestem panu ministrowi za pracę jego i jego komisji bardzo wdzięczny.

Raport MON mówi jednak o bardzo wielu błędach komisji, mają być wnioski do prokuratury.

Gdy się robi w życiu cokolwiek, to nie można ustrzec się błędów. Tym bardziej, gdy się podejmuje tak trudnego zadania. Nie możemy też wykluczyć, że byli ludzie, którzy specjalnie prowokowali różnego rodzaju błędy, niedociągnięcia. Należy jednak pamiętać, że zespól, a potem komisja Antoniego Macierewicza to była jedyna polska instytucja, która podjęła rękawicę i próbowała przynajmniej wyjaśnić to, co się da. Proszę spojrzeć na postawę wszystkich polskich instytutów technicznych, politechnicznych i innych, które absolutnie stchórzyły. Były naciski polityczne, medialne. A proszę sobie jeszcze przypomnieć, że na miejscu katastrofy, na miejscu lądowania prezydenta w Smoleńsku, na prezydenta oczekiwał tylko jeden funkcjonariusz BOR, stanowiący ochronę, jednocześnie kierowca ambasadora Jerzego Bahra. Nie było kolumny, samochodu pancernego. Taka kolumna liczy zwykle około 15 samochodów. Na polskiego prezydenta w Smoleńsku oprócz ambasadora nie czekał nikt. Dlatego okoliczności tej tragedii wymagały zbadania. I dobrze, że minister Macierewicz próby te podjął.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj295 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (295)

Inne tematy w dziale Polityka